Rok szkolny kończy się,
najwyższy czas na obiecany post o nauczycielach. To jeden z najważniejszych i
najpiękniejszych zawodów, a w Polsce jeden z najbardziej zdeprecjonowanych i
niedocenionych. Nauczyciel, nie dość, że mu mało płacą, to musi trudzić się z
nieswoimi dziećmi, które są często rozkrzyczane a on nawet nie może ich wyrzucić
za drzwi, by nie podniosło się larum rodziców. „Obyś cudze dzieci uczył” –
mawiano. Nie zazdroszczę, ciężki chleb. Tym bardziej winniśmy wdzięczność
dobrym nauczycielom, naszym nauczycielom i nauczycielom naszych dzieci! Drodzy nauczyciele,
dziś mówimy Wam wielkie dziękujemy!
Ja wspominam wielu swoich
z rozrzewnieniem. Pani Tukalska od polskiego w podstawówce na zawsze wbiła nam
w głowy, że najpierw jest imię a potem nazwisko. Do dziś drażni mnie jak jakiś
naganiacz nagrywa mi się na komórkę „Tu Andrzejkowski Jan”. Z kolei dzięki
profesorowi Wasilewskiemu z liceum przeczytałem dokładnie wszystkie lektury z
wyjątkiem „Miłosierdzia gminy” Konopnickiej (bo byłem wtedy chory). Pani
Poleszczuk agitowała za moją kandydaturą na prezydenta szkoły, a wielu innym
zależało po prostu na tym, aby coś tam zostało w tych pustych głowach.
Nie wszyscy nauczyciele
wiedzą, jak potężną rolę mogą odegrać. Relacja mistrz – uczeń to jedno z
najbardziej fascynujących doświadczeń. Mistrzowi powinno zależeć na uczniu, widzi
w nim potencjał, diament, który należy oszlifować; powinien chcieć wykrzesać
ukryte możliwości, zainspirować i tchnąć entuzjazm w zdobywanie wiedzy i
pokonywanie samego siebie. Uczeń, który rozumie i czuje, że odnosi sukcesy,
pokonując samego siebie, swoje lenistwo, ociężałość i wygodnictwo, idzie do przodu
i zadziwia sam siebie i ludzi wokół. Mistrzowi zależy na uczniu, ekscytuje się
jego sukcesami jak własnymi. Mistrz miewa słabość do swoich najlepszych uczniów,
jest im w stanie wiele wybaczyć w zamian za to, że nie odzierają go z resztki
złudzeń, że to co robi ma sens, że nie jest rzucaniem grochu o ścianę. Aby chcieć
wysilać się w swojej pracy, trzeba widzieć chociaż jedne oczy słuchające ze
zrozumieniem lub co najmniej życzliwością.
Problemem naszych szkół
jest jednak jeszcze coś innego. To, o czym pisał Mickiewicz (tak, ten sam, co
do którego uparłem się, że ma się kurzyć do wakacji na szafce nocnej). „Nie uczy się ludzi, jak być ludźmi, a uczy
się ich wszystkiego innego; im zaś nigdy tyle nie zależy na reszcie, co na tym,
aby być ludźmi. Zależy im wyłącznie na umiejętności jedynej rzeczy, której się
nie uczą”. „Jak żyć?” – jedno z najważniejszych pytań, zaraz po pytaniu: „Po
co żyć?” Tak, tak, wszyscy szukają sensu, a nawet, nie bójmy się tego słowa - mądrości.
Nauczyć fachu, przekazać wiedzę – ważna sprawa, udostępniać mądrość – jeszcze ważniejsza.
Miałem i mam wielu
mistrzów w różnych dziedzinach. Wielu w pracy, od których uczyłem się jak
uprawiać zawód. Cały czas się uczę. Wspomnę tu o jeszcze kilku innych. Maurice
Ollier – mentor, uczył nas czym są a czym nie są Skauci Europy. Pamiętam jak
jednego razu podczas Eurojamu w Viterbo zapytał, czy nie chcielibyśmy zobaczyć
jak wychowują się kobiety z charakterem. Poderwaliśmy się na równe nogi, by skorzystać
z tego uśmiechu losu i zobaczyć obóz francuskich przewodniczek. A potem napięcie
tylko rosło. Licznym rozmowom z Maurice’m dużo zawdzięczamy.
Rafael Pich – wykładowca MBA
w IESE i twórca kursów dla rodziców w Akademii Familijnej. Piętnował „babiloński
styl nauczania”, przekonany, że najwięcej rodzicom pomogą inni rodzice dzieląc
się swoim doświadczeniem, a nie facet z doktoratem oderwany od biurka.
Na temat innowacyjności
słuchałem absolutnie genialnych prezentacji, przewietrzających czaszkę,
poszerzających horyzonty. Jednak największą lekcją, jaką w tym względzie kiedykolwiek
otrzymałem była rozwinięta na zaskakujących przykładach przez śp. Mecenasa
dewiza działania „bez konserwatywnej trwogi”.
Mógłbym jeszcze długo,
ale nie będę tu się więcej rozwodził i udawał, że zajmuję się na co dzień podobnymi
rozmyślaniami a nie czytaniem przepisów i pisaniem umów. Zakończmy reklamą
dwóch filmów, które polecić można nie tylko nauczycielom ale i wszystkim
kandydatom na „mistrzów” (np. akelom, drużynowym, i wszystkim wychowawcom na
letnich obozach).
Pierwszy to „Człowiek bez
twarzy” z Melem Gibsonem jako oszpeconym w wypadku nauczycielem, który pomaga
dwunastolatkowi w zdaniu egzaminu.
Drugi to „Klub imperatora”
z Kevinem Kline’m grającym nauczyciela, który chce uczniom przekazać nie tylko
wiedzę ale i zasady. Film bez taniego happy endu.
Dorzucam "Stowarzyszenie umarłych poetów". kiedy usłyszałam " jest pani jak Keating, tylko w spódnicy, popłakałam się...
OdpowiedzUsuń