piątek, 21 lutego 2014

Dumni ojcowie, szczęśliwe dzieci


W czasach PRL-u ojców nie wpuszczano nawet na porodówkę. Świeżo upieczony tato stał na chodniku przed szpitalem z zadartą głową, nagle otwierało się okno na trzecim piętrze i położna ochrypłym głosem krzyczała „ma pan syna” pokazując trzymane w ręku zawiniątko. Chłopina musiał uwierzyć na słowo, po czym szedł w tany z kumplami radować się wiadomością, spożywając przy tym ogromne ilości kiepskich alkoholi. Teraz jest inaczej, nowa kultura-;) Można ubrać się w zielony lub niebieski uniform i asystować małżonce w tych trudnych i pełnych emocji chwilach. Nie wszyscy mężczyźni to wytrzymują, na szczęście obecność przy łóżku porodowym nie jest niezbędnym warunkiem udanego małżeństwa. Można też czekać przed drzwiami.

Jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości, że widzimy coraz więcej ojców cieszących się ze swojego ojcostwa w sposób spontaniczny, żywy i nieskrępowany. Młodzi ojcowie dźwigają pociechy w nosidełkach, w fotelikach a nawet przytraczają sobie malucha specjalną chustą. Wożą dzieci w fotelikach rowerowych, w wózkach w supermarkecie a nawet zmieniają im pieluchy, trzymają do odbicia, kąpią i usypiają je. I bardzo dobrze!

Ken Canfield w swojej książce “Siedem sekretów efektywnych ojców” przekonuje, że ojcostwo polega na aktywnym włączaniu się w codzienne sprawy, że ojciec musi brać emocjonalny, aktywny udział w faktach, w życiu rodziny. Żartuje on, że „ojciec” to nie rzeczownik, to czasownik, a to implikuje aktywność, wolę walki, dawanie siebie, angażowanie się. Natomiast ojciec, który „odpuszcza”, oddaje inicjatywę, pozostaje gdzieś obok domowej krzątaniny ze swoją gazetą, pracą, kanapą, telewizorem – dokonuje aktu abdykacji. Podczas gdy ranga ojcowskiego autorytetu jest zagwarantowana niejako „konstytucyjnie”, dla swoich dzieci nie musimy „stawać się kimś”, już jesteśmy „kimś” przez samo to, że jesteśmy ich rodzicami. W filmie „Noc w muzeum” mamy scenę, gdy w amerykańskiej szkole dzieci przedstawiają swoich rodziców i każdy ojciec opowiada o swojej pracy. Grany przez Bena Stillera bohater jest pełen obaw przed swoim występem, od lat ma siebie za nieudacznika i faktycznie niewiele mu się w życiu udaje, cały czas ma „pod górkę”. Jednak dla jego syna jest to wspaniała chwila, dla niego to, że ojciec jest strażnikiem w muzeum jest niezwykłe. I faktycznie jest to niezwykłe. Oczywiście film to bajka i nie każdy strażnik boryka się z ożywionymi nocą eksponatami jak Stiller, ale nasze życie, cokolwiek robimy, jak bardzo nudnym i zwyczajnym by to nam się wydawało, i jak bardzo możemy mieć „pod górkę”, jest przecież niezwykłe. Nawet jeśli sami w to nie wierzymy, na pewno jest czy może jawić się jako niezwykłe dla naszych dzieci. Udział dziecka w codziennych sprawach domowych, wizyta u taty w pracy, zrobienie prania z mamą czy naprawa roweru z tatą może stać się wspaniałą przygodą. Canfield odtwarza tok myślenia dziecka: „Przyjechałeś po mnie tato, jedziemy sobie samochodem i jest nam dobrze” i przekonuje ojców, że dla dziecka „Już jesteś kimś”. Faktycznie wydaje nam się, że do szczęścia potrzeba wiele a to nieprawda. Dzieci nie kochają rodziców za coś, ale za to, że są, i odwrotnie miłość rodziców też winna być bezinteresowna i bezwarunkowa.

A zatem ojciec nie może być wycofany czy „nieśmiały”, „efektywny ojciec czerpie pewność siebie z samej godności ojcowskiego powołania”. Mówiąc jeszcze inaczej - ojciec musi „przyznać się” do swoich dzieci, „tak to mój syn”, „jestem jej ojcem”. Ta myśl ma głęboki sens. Również w Piśmie Świętym podczas chrztu Jezusa słyszymy głos Boga Ojca, który mówi: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Bóg Ojciec przyznaje się do Syna, namaszcza go niejako, autoryzuje, udziela swojego autorytetu. I każdy ojciec ziemski może powtórzyć sens tych słów patrząc na swoje dziecko: ”to jest mój syn, którego kocham, i który jest moją dumą i pasją”. I niech każdy tato powtarza to sobie jak mantrę, za każdym razem patrząc na swoje pociechy. Jeśli ktoś myśli, że poruszamy tu temat błahy albo oczywisty, lub mający małe znaczenie praktyczne, to niestety jest w wielkim błędzie. To ma podstawowe znaczenie. I nie chodzi tu w żadnym razie o jakieś karykaturalne przenoszenie na dzieci swoich ambicji, śrubowanie wymagań aby uczynić ich na swoje podobieństwo, albo poczuć się samemu dobrze, czy chwalić się dziećmi. (Oczywiście, nie jest źle poczuć się dobrze z powodu dzieci, wiemy w czym rzecz - to ma być jednak efekt niejako uboczny a nie cel).

Ojciec ma być dumny z dzieci, nie z siebie; nie głównie z ich obiektywnych osiągnięć (choć oczywiście też, jeśli jest z czego), ale przede wszystkim z ich wygranych z samym sobą, z tego, że włożyli wysiłek, nawet jeśli są słabsi z nauce czy sporcie od kolegów czy rodzeństwa. Winien dostrzegać mocne strony dziecka i wzmacniać je, nawet kiedy nie mają nic wspólnego z jego mocnymi stronami, a może przede wszystkim wtedy (np. ojciec zapalony sportowiec musi umieć się cieszyć z tego, że jego syn woli czytać niż biegać po boisku). Ojciec nie może szczędzić synowi pochwał w stylu: „byłeś ostry”, „ale tygrys z ciebie” a córce „pięknie wyglądasz” lub „jesteś bardzo ładna”. Nigdy nie porównywać dzieci, stawiać indywidualną poprzeczkę. Każdemu znaleźć niszę, w której będzie najlepszy.

Słowa Jana Pawła II „musicie od siebie wymagać nawet gdyby inni od was nie wymagali” odnoszone tak często przez nas do samych siebie, by od siebie wymagać – powinny być także interpretowane jako wyrzut do tych, którzy wymagać powinni. Powinnością rodziców jest wymaganie od dzieci. Nie pomożemy im, pozbawiając je okazji do czynienia wysiłku, do konfrontowania się z trudnościami czy starając się za wszelką cenę usunąć im wszystkie kłody spod nóg. Aby nasze dzieci rozwinęły się jako osoby musimy pomagać im w przezwyciężaniu cierpień i trudności ale nie uchronimy ich od tego. Tak to już jest na tym łez padole.
Jeśli jako ojcowie nie będziemy się angażować emocjonalnie w życie naszych dzieci, i do tego codziennie, bardzo szybko ktoś inny zajmie nasze miejsce. A rywali jest wielu, jest ich legion. Telewizja, Internet, gry komputerowe, koledzy, towarzystwo – to tylko przykłady. Ci rywale szybko przejmują inicjatywę, gdy my ją tracimy.