czwartek, 24 listopada 2011

Marzenie

„Jego słowa zrozumieli naprawdę tylko wtajemniczeni, którzy wiedzieli, że prawdziwym sensem ludzkich spraw jest nie tylko rzeczywistość, lecz również marzenia, które powstają z możliwości w niej ukrytych”.

Sandor Marai „Sindbad powraca do domu”

czwartek, 3 listopada 2011

Jane lepsza niż Bitwa

Obiecałem sobie, że nie napiszę nic o „Bitwie Warszawskiej 1920 roku” Hoffmana dopóki nie zobaczę innego filmu, który mnie zachwyci. Co do Bitwy jedno ciśnie mi się na usta: jak można tak totalnie spartolić taki temat? Gdyby mi ktoś powiedział przed seansem, że ledwo dotrwam do końca, nie uwierzyłbym. Brak słów aby oddać skalę rozdrażnienia. O rozczarowaniu właściwie mówić nie można, trochę się tego spodziewałem, pamiętając sceny taplania się w błocie husarii w „Ogniem i mieczem”. Jednak tutaj jest znacznie gorzej, źle obsadzeni aktorzy (i nieaktorzy w przypadku Urbańskiej), płytki i banalny scenariusz, tekturowe kwestie marszałka, tanie chwyty pod publiczkę. Tragedia. Trafnie sprawę oddał Andrzej Łapicki w cotygodniowym felietonie dla Rzeczpospolitej: „Jak nie ma dobrze napisanych ról, nawet Szyc się nie wyrabia. Myślę, że zamiast eksperymentów optycznych, lepiej było zamknąć się w pokoju hotelowym i napisać scenariusz”. Święte słowa!

Warto natomiast, naprawdę warto obejrzeć „Jane Eyre” wg powieści Charlotte Bronte pod tym samym tytułem. Książki nie czytałem, ale kupię żonie na gwiazdkę. Skoro film jest jej wierną adaptacją na pewno jest znakomita. Jest to historia dziewczyny-sieroty, którą niedobra ciotka umieszcza w strasznej szkole z internatem. Koszmarne przeciwności nie załamują jej, pośród nich odnajduje piękną przyjaźń. Po zakończeniu nauki zostaje guwernantką córki tajemniczego arystokraty. Szorstki w obyciu mężczyzna zaczyna interesować się młodą dziewczyną, w końcu rodzi się uczucie między nimi. Potem jest dramatycznie i częściowo tragicznie. Nie warto wiedzieć wcześniej dlaczego, by nie odbierać sobie przyjemności oglądania. Z filmu przebijają mocno ważne wartości: szacunek dla siebie samego, godność osoby, nierozerwalność małżeństwa mimo wszystko, honor. Kapitalnie spisała się odtwórczyni głównej roli Mia Wasikowska, aktorka polskiego pochodzenia. W obsadzie również m.in. jak zawsze doskonała, znana z Jamesa Bonda, Judi Dench. Jest to film na pewno dla rodziców i ich córek, ale nie najmłodszych córek, raczej starszych nastolatek. Jak na romans w ogóle nie przesłodzony, przeciwnie, trochę nawet mroczny. Jednym słowem: polecam!

środa, 2 listopada 2011

Najbardziej optymistyczne wiadomości

Wrzesień i październik były intensywnymi miesiącami dla naszej rodziny. Marta po raz pierwszy przekroczyła progi przedszkola. Już od tygodni nie mogła się doczekać tej chwili, ciągle komuś opowiadając, że niedługo będzie przedszkolakiem. Gdy jednak chwila ta nadeszła, pojawiły się kłopoty. Przesiadywanie na ławeczce w szatni, niechęć wejścia do sali i coraz bardziej zacięta mina wyprowadzały z równowagi Ewę. W końcu miałem pojechać z Martą ja. Pomyślałem: „sama przyjemność, pestka, pokażmy jak się odprowadza dziecko”.

Rano w przedszkolu wspaniała atmosfera, mnóstwo uśmiechniętych, mimo pewnego pośpiechu, ludzi. Niestety koncepcja wejścia z marszu, przedszkolny blitzkrieg, nie powiódł się. Siedzimy na ławeczce, Marta chce się ubierać w kurtkę, ja coraz bardziej gotuję się w zimowym płaszczu. Co chwila ktoś posyła mi znaczące spojrzenie. Już jesteśmy pod drzwiami ale Marta pozostaje harda. W końcu z sali wychyla się jej pani Ania (czyli nasza znana i lubiana Ania Godlewska) i błyskawicznym ruchem porywa Martę na ręce, po czym znika za drzwiami. Rozlega się histeryczny płacz, Marta jest bordowa na twarzy. Momentalnie ucisza się, nic nie słyszę zza drzwi. Zaglądam z ciekawości przez szybę. Marta stoi przy biurku, odbiera jakąś naklejkę i cała podekscytowana słucha pani. Mój Boże, i po co taka heca przed drzwiami. Patrzę jeszcze na prace powieszone na szybie, rysunek Marty jest idealny, kredka nie wychodzi poza linie. To wyjątkowe w tym wieku ale w populacji moich dzieci to tradycja. Odchodzę szczerze rozbawiony.

Po dwóch tygodniach Marta opowiada wszystkim wokoło, że właśnie miała „prasowanie”, „nie, kasowanie na biedronkę”. Jest bardzo dumna a na bluzie pokazuje przypięta naklejkę biedronki. No i nauczyła się jeździć na rowerze. To napawa mnie dumą rodzicielską.

Piotrek. Skończył już dawno półtora roku i nie pozwala aby traktować go jak dziecko. Ma aspiracje. Boki można zrywać jak naśladuje starsze rodzeństwo, najpierw nadstawia ucha a potem robi to, co oni. Dostał właśnie nowe buty. Tupie i popisuje się. Najlepiej obserwować, gdy tłumaczy coś którejś z sióstr, w swoim języku, ale z intonacją taką, jak trzeba. Zaczyna też kopać piłkę. Oj, czyżby chciał iść w ślady brata? Kopie lewą nogą tak jak Stasiek. I jest niesamowicie ciekawy świata, otwiera wszystkie szuflady, zapoznaje się z ich zawartością, wkłada palce, tam gdzie nie potrzeba. Wszyscy musimy na niego ogromnie uważać. Taki wiek. Wiek odkrywcy, ile radości z poznawania świata!

Mela zaczęła naukę gry na skrzypcach. Odwiedziły ją koleżanki a ona wyciągała skrzypce z futerału i chowała, pociągając za struny i z lubością odpowiadając na pytania. Pani od skrzypiec po pierwszej lekcji uznała, że Mela ma błysk w oku, więc będą z niej ludzie. Myślę sobie, że ten błysk w oku to ważna rzecz. Ja też lubię taki błysk w oku.

Mela i Marta mają wreszcie swoje biurka i nabożnie z nich korzystają. Mela odrabia lekcje a Marta udaje, że też ma lekcje i że też odrabia. Marta pięknie rysuje, i pasjami wykonuje zadania z książeczek dla maluchów, od czasu do czasu pytając, co trzeba zrobić w danym zadaniu.

Stasiek i Marysia mają mnóstwo lekcji. Gdy wracam późno, na stole w jadalni czekają na mnie często rozłożone prace z angielskiego i francuskiego do sprawdzenia. Jak to dobrze, że wolą, aby matematykę i polski sprawdzała im mama.

Wieczorami zaglądając na portale staram się śledzić bieżące wiadomości z kraju i ze świata. Te powyżej to najbardziej optymistyczne wiadomości ostatnich tygodni.