środa, 29 października 2014

Listopadowe wieczory skłaniają do refleksji nad życiem a może nad czymś zupełnie innym

Drodzy Zaglądający Tu Czasem,
Zamieszczam poniżej zaproszenie na spotkanie na kanwie książki z tekstów z bloga. W spotkaniu wesprze mnie zawsze niezawodny i zazwyczaj błyskotliwy prowadzący Wojciech Dąbrowski. Serdecznie zapraszam!
Poniżej informacje, jakie Tarabuk zamieścił na fejsbuku:
 
6 listopada (czwartek) godz. 18:30

Klub Przyjaciół Dobrej Książki zaprasza na spotkanie promocyjne ze Zbigniewem Korbą  autorem książki „Jeszcze w zielone gramy…”

Jest to wybór tekstów z bloga autora, który jest byłym naczelnikiem Skautów Europy, ale jak sam lubi podkreślać przede wszystkim wierzącym mężem i ojcem oraz mocno praktykującym prawnikiem i społecznikiem. Pierwotnie blog był dodatkowym sposobem komunikacji z szefami harcerskimi, z czasem stał się miejscem dzielenia się refleksjami na tematy wychowania, patriotyzmu, kultury, mogącymi być interesującymi lub użytecznymi, w zamierzeniu przynajmniej, zarówno dla młodych ludzi, jak i tych bardziej dojrzałych w latach, lecz wciąż młodych duchem.

Podczas spotkania autor będzie odpowiadał, o ile nie padną inne, ciekawsze pytania, na swoje ulubione o to „jak żyć?”, dlaczego dobra młodość jest jak zawias dla dorosłego życia, dlaczego Polska nie może nas nie boleć i jaką być by mogła? Miejmy nadzieję, że starczy czasu również na rozmowę o dylematach Czesława Miłosza, źródłach szczęścia małżeńskiego wg Tolkiena i Mickiewicza, o waleniu w pysk, wąsach i kremówkach, ludziach pokroju Sienkiewicza, ale nie Bartłomieja, oraz kanonie miejsc, lektur i filmów, który powinniśmy budować. A może rozmowa potoczy się w zupełnie innym kierunku, zobaczymy.
 
księgarnia-kawiarnia TARABUK
ul. Browarna 6 (bliżej Lipowej)
tarabuk@tarabuk.pl 22 827 08 14
Warszawa Powiśle

niedziela, 19 października 2014

Ciała i dusze

Ostatnio przez fejsbuk przeszła fala nominacji do dzielenia się dziesięcioma książkami, "które z nami zostały", odcisnęły jakiś ślad. Nominowali się dziennikarze, znajomi i znajomi znajomych. Każdy tam starał się zabłysnąć jak tylko mógł. Czegóż tam nie było? Obok Iliady i Odysei, Dostojewski, Tolkien, Sienkiewicz, Niziurski a nawet takie dzieła jak Tytus, Romek i A’Tomek czy Kajko i Kokosz. I w sumie - bardzo dobrze! Objawiła nam się przez te nominacje jak w soczewce, podstawowa zaleta tego narzędzia komunikacji czyli możliwość szybkiego, spontanicznego dzielenia się z innymi tym, co uznajemy z jakiegoś znanego nam powodu za godne podzielenia się z przyjaciółmi, znajomymi lub całym światem.


Jak dobrze wiemy, wszystko zostawia w nas swój ślad, cokolwiek czytamy, stety czy niestety, czy sobie to uświadamiamy czy nie. Niektórzy z uwagi na ograniczoną ilość czasu (choć któż ma go wystarczająco dużo?), starają się czytać tylko rzeczy, których przeczytania nie będą żałowali i potem jęczeli, że zmarnowali cenne godziny. Mnie nie zawsze to się rzecz jasna udaje. Nie ma po prostu szans na to, abym mógł oddać się nieskrępowanej, impulsywnej lekturze któregoś sobotniego popołudnia. Póki mogę w tym czasie oddawać się np. przejażdżkom rowerowym z Piotrem, który jest bardzo podekscytowany tym, że od pewnego czasu umie pedałować na swojej czerwonej maszynie albo wycieczkom do lasu z żądną wszelkiej wiedzy o świecie Martą i ucieczkom z niego przed dzikami, a może patrzeniem jak Mela uczy się śmigać na deskorolce, to wszelkie wymyślone światy, sztuczne sytuacje, odległe historie, dawne dylematy, przegrywają i bledną wobec tych przygód w realnym świecie. Ale od czego są późne wieczory i długie dojazdy do pracy?
 

Mamy więc tutaj jedną tak znakomitą rzecz godną polecenia, że właściwie wstyd i skandal, iż robię to dopiero teraz a nie na gorąco zaraz po lekturze i te kilka miesięcy zwłoki kogoś, kto może poczułby się zachęcony, by rzecz tę przeczytać albo odsłuchać w wykonaniu nieodżałowanego Ksawerego Jasieńskiego, kosztują niedosyt mocnych wrażeń z lektury, brak katharsis i tracenie czasu na pseudo-wielkie lektury, które wciskają nam żądni pozbycia się ich z magazynów wydawcy a które nas pozostawiają z poczuciem zakłopotania a często niesmaku.
 

Uwaga, to najwyższa półka, a przy tym rzecz niezwykle trudno osiągalna. Natknąłem się na nią zupełnie przypadkiem, a zawdzięczamy to podobno niewłaściwemu nawykowi przeglądania cudzych bibliotek. Ostatnie wydanie, przez PAX, z 1956 roku (!), pierwsze wydanie natomiast we Francji w roku 1938. Dla chcącego nic trudnego, jeśli będziecie chcieli, na pewno ją zdobędziecie, jestem tego pewien.

 
Rzecz ta to "Ciała i dusze" Maxence'a van der Meersch'a, książka wybitna, szarpiąca za trzewia, miejscami ciężkostrawna, męcząca, nie dająca spokojnie zasnąć. Mamy tu i śmierć pod skalpelem, i w narkozie, leczenie elektrowstrząsami psychicznie chorych i oddział spędzania płodów. Nie wiemy, po co autor mnoży wątki, zmienia scenerie, do czego to niby ma doprowadzić. Zaufajmy mu. Nie pożałujemy.
W dużym skrócie to opowieść o lekarzach, o środowisku medycznym, a właściwie o samej elicie medyków, bo mamy tu kilku profesorów medycyny w przedwojennej Francji. Te lekarskie klimaty, specyfika środowiska pracy, piękna i pokus tego zawodu są tu przedstawione w sposób mistrzowski. Z jednej strony dosyć naturalistycznie, drobiazgowo (co może być miejscami męczące dla profanów), z drugiej w sposób mistrzowski wychwytując te wszystkie cienie, smaczki, gesty, typowe zachowania, myśli, motywacje, które wcale się nie dezaktualizują. Mnie przypomniały się trochę klimaty z mojej klasy w liceum, w której 90% stanowiły dzieci lekarzy i kandydaci na przyszłych doktorów. Tak, tak, i ja tam byłem i nawet przez chwilę szykowałem się do tego fachu. Po lekturze książki przy pierwszej sposobności kontaktu ze służbą zdrowia od razu uderzy was, jak genialnym obserwatorem był Maxence. To, co zobaczycie, on opisał wiele lat temu.

 
Autor cierpliwie snuje opowieść o losach kilku rodzin profesorskich, Dutrevala i jego trójki dzieci, Michała, Mariety i Fabiany, jego asystentów Vallorge i Regnoult, chirurga Geraudina, adwokata i polityka Guerrana i jego romansu, małżeństwa Michała wbrew ojcu z Eweliną, doktora Domberle i innych. Myślałem, że nie ma prawdziwej, niezafałszowanej książki o mechanizmie zdrady i uwikłania w nowy związek, ale jest! Van der Meersch m.in. to zagadnienie genialnie rozkłada na czynniki pierwsze, ale ten wątek jest tylko jednym z wielu. O wiele bardziej frapująca jest historia miłości młodego lekarza Michała a syna wybitnego profesora, szykowanego do spektakularnej kariery i do małżeństwa z córką innego tuza medycyny, do biednej robotnicy chorej na gruźlicę. I gdy czytelnik myśli, że autor przesadził, że takie mezalianse są ciekawe w harlekinach a w życiu się nie sprawdzają, okazuje się, że to historia samego pisarza, to jego wybory są wyborami Michała, jak dowiadujemy się ze strzępków jego biografii zamieszczonych w Internecie.

 
Van der Meersch to Francuz flamandzkiego pochodzenia, rodzina niewierząca, ojciec wojujący antyklerykał, syn jednak nawraca się w wieku dorosłym i wbrew woli ojca poślubia biedną dziewczynę z innej klasy społecznej. Był podobno bardzo szczęśliwy w swoim małżeństwie, niestety zmarł przedwcześnie, chory na gruźlicę. Śmierć zabrała go w trakcie pisania pięciu powieści, których nie skończył. A zaczął w wieku 16 lat, wygrywając konkurs na najlepszą powieść, był niezwykle uzdolniony i stworzony do pisania. Potem były wszystkie możliwe laury we Francji łącznie z nagrodą Goncourtów i Akademii Francuskiej. Niestety oprócz tych "Ciał i dusz" nic praktycznie nie jest dostępne w języku polskim.
 
Wracając do książki, jej tytuł jest bardzo dobrze dobrany, bo o tym ona ostatecznie jest. O tym, że ludzie to ciała i dusze i jest to koniunkcja. Człowiek nie jest ani samym ciałem, ani samą duszą, jest kimś niezwykłym. Ja wam nie będę w stanie opowiedzieć treści tej książki, sami musicie przekonać się, że Van der Meersch napisał coś bardzo ważnego o świecie, o ludziach i o życiu, dlatego jeśli chcecie prawdziwej literatury, to sięgnijcie po to dzieło. (Dla przyszłych lekarzy to powinna być w ogóle lektura obowiązkowa /z góry uprzedzam tylko, żeby nie traktować opisów medycznych jako uzupełnienia studiów, autor nie był lekarzem i nie pisał podręcznika-;)/).
Poniżej tylko kilka fragmentów. Najpierw rozmowa Michała z żoną, czujemy i oni czują, że coś wisi w powietrzu, coś jakby zwątpienie a może i kryzys małżeński:

- Ja się zawsze boję - szepnęła Ewelina.
- Czego?

- Boję się ciągle, żebyś nie zaczął żałować. Żeś mnie spotkał, żeś się ze mną ożenił.

Nie można oszukać kobiety, która kocha. Jakby umiały one w tajemniczy sposób czytać w naszych sercach, widziały nasze pokusy i momenty słabości. Michał przez chwilę siedział w milczeniu, poruszony do żywego. Przejrzała go. Nie mógł pojąć jak. I ogarnął go wstyd, bo przecież Ewelina dobrze go odgadła. Jego serce skurczyło się z bólu na myśl o tym, co musiała w tej chwili przeżywać. Nie, niemożliwe, dalej nie mógł się posunąć, nie mógł jej opuścić; znowu się do niej zwrócił, przyjął ją na nowo, z pełną świadomością przyjął to ukochane, chociaż ciężkie brzemię, które wziął na siebie w latach młodości i którego nie można już było porzucić. Trudno! Musi wytrwać do końca, wyrzec się wszystkiego. Nawet gdyby miał to czynić bez miłości. Jeśli trzeba udawać, że jest szczęśliwy, musi udawać. Jeśli trzeba milczeć, musi milczeć. I kłamać, jeśli trzeba. Wszystko, byle ona była szczęśliwa!
I zaczął mówić słowa, płynące prosto z serca, słowa, których szukał, aby ją pocieszyć, a teraz i jemu wydały się dziwnie szczere i prawdziwe:

- Nie mogę tego żałować, Ewelino! Pomyśl, czym ja byłbym bez ciebie! Czyż spotkałbym doktora Domberle? Czy umiałbym go zrozumieć? Czy byłbym w niego uwierzył? O nie, z pewnością nie! Abym doszedł do prawdy, potrzebne było twoje cierpienie i to, żebym cię pokochał. Dojść do prawdy przez miłość, czy nie uważasz, że to bardzo piękne? Lecz przede wszystkim ty nie znasz mojej młodości, nie wiesz, czym byłem, od czego mnie ocaliłaś. Gdybym ciebie nie spotkał, cóż byłbym wart? Nie wierzyłem w nic. Nie miałem nic, żadnych zasad, żadnej etyki. Ty mi to wszystko zastąpiłaś, stałaś się moją etyką, zrozumieniem obowiązku, moim sumieniem. Może po to właśnie znalazłaś się na mojej drodze. Po to, żebym odnalazł poczucie obowiązku, Ewelino! Może tym, którzy nie zdołali uwierzyć, wystarcza, jeśli oddadzą życie jakiejś innej istocie. Może dlatego właśnie cię spotkałem... Widzisz więc, że nie mogę tego żałować! No, pocałuj mnie, moja żono! Pomyśl o naszym maleństwie, co się niedługo urodzi, ile szczęścia nam wniesie. No co, już? Już się nie martwisz? Ewelinko, popatrz na mnie.
Ewelina podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego przez łzy.

- Już się nie martwię - szepnęła cichutko.
- To mnie pocałuj.

Pocałowała go w policzek, zawierając w tym pocałunku cały swój smutek, czułość i wdzięczność, których nie śmiała wypowiedzieć. I teraz już po wszystkim: wszelkie pokusy i cienie uciekły od Michała. Opuściły go wszelkie brudne myśli, ich miejsce zajęło osobliwe uczucie rozradowania, które bez wątpienia nie było już uniesieniem z pierwszego okresu ich miłości, lecz raczej uciszeniem serca, przeświadczeniem, że kroczy po drodze prawdy. Radość przedziwna, czysta, wzniosła, niepojęta. Jak gdyby w tej godzinie, w której wybrał drogę najdalej idących poświęceń i ofiar, zrodziła się w nim nowa miłość, oczyszczona, niezniszczalna, miłość, dla której początkowa przyziemna ludzka namiętność była tylko okolicznością sprzyjającą, pretekstem, czymś w rodzaju pułapki zastawionej na człowieka, aby musiał piąć się wzwyż.”
I co? Nie przypomina Wam to „Quo vadis” albo „Rodziny Połanieckich” (ha, któż czytał w ogóle tą archaiczną cegłę?). Mężczyzna dojrzewa dzięki kobiecie, także do wiary, a przynajmniej do bycia porządnym, do poczucia obowiązku. I honor, etyka podjętego zobowiązania, które nakazuje wykrzesać z siebie miłość, jeśli trzeba, bo się to obiecało, bo się to przyrzekało. Człowiek jest większy niż jego nastroje, pożądliwości, zachcianki. Czyż Maxence nie chce nam powiedzieć, bo jest nie tylko ciałem, uczuciem, porywem, ale i duszą, rozumem, wolą.

Albo inny fragment – spotkanie Michała z ojcem, po wielu przejściach, po tych czterystu stronach wyrzeczenia się syna przez ojca, w imię niespełnionej ambicji rodzicielskiej, bo ośmielił się sam podjąć decyzję o swoim życiu, tak zawstydzającą dla Doutrevala. Uznanego profesora Doutrevala pochłoniętego swoimi eksperymentami i wielkimi planami budowy kliniki, dla których był w stanie dyskretnie, niezauważalnie dla innych, ale w sposób jasny dla własnego sumienia, zdradzić własną córkę Marietę, zaryzykować jej życie a potem nie zauważyć, jak jego młodsza córka wpada w objęcia faceta szukającego pocieszenia tanim kosztem.
„- Cieszę się, że cię znów widzę, Michale.

- I ja także, ojcze.
Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Uprzytamniali sobie cały ten czas, który przeżyli z dala od siebie, przeszłość, która ich teraz dzieliła. Bolesna chwila. Nie wystarczy, że ludzie w końcu się zrozumieją, odzyskają dla siebie szacunek, uznają obopólne winy: wzajemnie zadawane rany pozostawiają ślad. To już nie boli, rany się zagoiły. Lecz serce stwardniało pod bliznami. A życie jest za krótkie, nie staje czasu, by odżyło to, co umarło. Ludzie powinni wystrzegać się nienawiści. Nawet na miłość nie starcza nam przecież czasu!
(…)

- Czy dasz wiarę, że we mnie cała moja praca budzi teraz niesmak, prawie wstyd. Straciłem z oczu człowieka! Przekroczyłem granice, w jakich wolno eksperymentować ma ludzkiej istocie.
- Ale w dobrej wierze, ojcze!

- Dobra wiara to jeszcze za mało! Nie w nas samych winniśmy szukać prawideł naszego postępowania. Sobie samemu nie można zaufać. Zbyt łatwo i dobrze się okłamujemy! Nazywamy wiedzą to, co jest pychą. A nawet i wiedza nie jest przecież Bogiem, który odpowiada na wszystkie nasze wątpliwości, Michale. W imię wiedzy miałbym pełne prawo prowadzić nadal moje bezlitosne doświadczenia na biednych wariatach. Ale są pytania, na które nauka nie może dać odpowiedzi. Obok wiedzy musi jeszcze istnieć coś innego. Moralność, etyka - zakończył cicho, jak gdyby z żalem.
(…)

- A zatem się pomyliłem. Nie przeszedłeś tego wszystkiego, co ci…
- O, przeszedłem - odparł Michał. - Miałeś wtedy rację. Przeszedłem wiele, przez nią... i z nią… Ale mimo wszystko… Nie… może raczej przez to wszystko... Może właśnie dzięki temu byłem szczęśliwy…

- Tak - szepnął Doutreval. - Rozumiem…
Przez chwilę dumał. A później powiedział wolno:

- Oto, co jest niepojęte! Że można pragnąć złożyć z siebie ofiarę na rzecz innego człowieka. I że zatracając siebie można na tym wygrać. Miłość! Najwyższa tajemnica naszego istnienia! Że można się godzić na zatracenie samego siebie i na tym zatraceniu zyskać. To jedyne, co mogłoby kiedyś sprawić, że uwierzę... W gruncie rzeczy wybrałeś może lepszą cząstkę…
(…)

Ewelina! I znowu, po raz nie wiedzieć który Michał w głębokim porywie całej swej istoty zwracał się ku tej, którą kochał, uświadamiał sobie, ile jej zawdzięcza. Ona go przekształciła, odmieniła, odrodziła. Uprzytomnił sobie, czym był, nim ją poznał. I co zeń zrobiła, po prostu dlatego, że w niego uwierzyła, że wydał jej się lepszy i piękniejszy, niż był w istocie. Gdyż tak się właśnie stało: sam zapragnął zostać człowiekiem, którego ona w nim dojrzała. A dziś może jej powiedzieć: "Przynoszę ci serce, które ty ukształtowałaś, człowieka, który jest twoim dziełem".
Każdy z nas w jakiejś mierze staje się dzieckiem kobiety, którą kocha. Wewnętrzne odrodzenie mężczyzny jest powołaniem kobiety.

Piękne jest życie, piękny jest na tej ziemi los człowieka, który odnalazł prawdę w miłości. „Wybrałeś lepszą cząstkę…" Michał powtarzał sobie te ostatnie słowa trochę smutnego pożegnania ojca. I myślał, że znękany życiem człowiek miał rację. On wybrał lepszą cząstkę. Osobliwe, a słuszne określenie. Tak, wydaje się, że miłość i oddanie to przewodnie hasła naszego życia. Lecz nie sposób tego pojąć bez Boga. „Można się godzić na zatracenie samego siebie i na tym zatraceniu zyskać. To jedyne, co mogłoby kiedyś sprawić, że uwierzę..." Tak, ojciec miał rację. Bóg obrał sobie najlepsze schronienie w samym sercu człowieka.
"Najmilsi! miłujmy jedni drugich, bo miłość jest z Boga. I każdy, kto miłuje, z Boga jest narodzony i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.”

Więc to chciał wyrazić święty Jan! Oto w całym swym majestacie i nieograniczonej głębi posłannictwo starego apostoła o gorejącym sercu, posłannictwo, które ongiś słodka Marieta przekazywała Michałowi, jeszcze wtedy chłopcu, a czyniła to niekiedy z takim wzruszeniem na twarzy, że patrzał na nią nie mogąc pojąć: Ten kto kocha, żyje w Bogu!
I on, Michał, także w nic nie wierzył. I on, podobnie jak ojciec, odmawiał życiu wszelkiego sensu i celu. A przez to, że dla jej niedoli pokochał nieszczęsną istotę, że się nad nią ulitował, zgodził się dzielić jej łzy, ubóstwo i mękę, teraz oto, poprzez tę drogą twarz wyłania mu się inne Oblicze. Poza Eweliną, poza ofiarną miłością do udręczonego człowieka odsłania się miłość do Boga.

Miłości są tylko dwie. Ukochanie samego siebie lub ukochanie innych żyjących istot. Za ukochaniem siebie kryje się jedynie ból i zło. A za ukochaniem innych jest dobro, jest Bóg. Za każdym razem gdy człowiek wybiegnie miłością poza siebie, jest to świadomy czy nieświadomy akt wiary w Boga. Miłości są tylko dwie: ukochanie siebie i ukochanie Boga.
Jeśli ktoś jeszcze się nie znużył, nie ma dość, na koniec zafunduję mu fragment przedmowy autorstwa Zygmunta Lichniaka. Pięknie i skutecznie zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Może zachęci i Was?





 

piątek, 17 października 2014

Ratujmy facetów!


Mam wrażenie, że nikt nie zauważył, a tym bardziej nie przeczytał, wywiadu z Philipem Zimbardo, który jakiś czas temu udostępniłem na fejsbuku. Robię to więc jeszcze raz, gdyż tematyka, którą ten wybitny amerykański psycholog porusza wydaje mi się szczególnie istotna. I aby nie było nieporozumień, że niby uderzam w szowinistyczne męskie tony, jeśli komuś taka myśl przeszłaby przez głowę - proszę niech jeszcze raz przeczyta tę zalinkowaną tu rozmowę z Philipem: Gdzie ci mężczyźni?

Dlaczego ten wywiad porusza tak istotne kwestie? Mianowicie z licznych badań profesorowi wyszło, że mężczyźni mówiąc wprost i bez ogródek „odpadają”. Odpadają z wyścigu po pełne, spełnione życie i kończą pod budką z piwem lub w rynsztoku. Może nie dosłownie, chociaż też oczywiście, ale coraz mniej z nich studiuje, ci, którzy studiują, są mniej pracowici niż koleżanki, nikt od nich nie wymaga aby byli odpowiedzialni czy rycerscy, no to tacy nie są. Efekt jest taki, że wykształcone kobiety nie są w stanie znaleźć partnerów na równym im poziomie intelektualno-kulturalnym i pogrążone w samotności, mimo całego wysiłku, wykształcenia, robienia kariery, są bardziej nieszczęśliwe niż kiedyś. I lepiej nie będzie. Jak mówi Zimbardo lepszych kandydatów na męża już się nie znajdzie.

Przyczyną tych zjawisk wg niego jest m.in. uzależnienie mężczyzn od gier komputerowych i pornografii. Faceci sobie z tym nie radzą. Kończą jako flaki z olejem, nieudacznicy, rozmemłane wraki ludzkie. Nie umieją nawiązywać relacji z kobietami, nie nabywają podstawowych umiejętności rozmowy, kontaktu, pozostają wiecznymi chłopcami, często na garnuszku mamusi. Mężczyźni przechodzą do defensywy nawet w tradycyjnych, męskich miejscach pracy, nie podejmują nawet walki, wolą od razu się poddać.

Ciekawe refleksje Zimbardo ma na temat polskich ojców, nie mogę sobie odmówić ich przytoczenia w całości: „Przez 40 lat Polska przeżywała wojnę i komunizm. Męskie role polskich ojców nie były często klasycznymi rolami macho świata kapitalizmu - mężczyzny, który traci pracę, a potem ją zdobywa. Wielu Polskich mężczyzn nie pamięta ojców w roli tak silnych ogniw. Nie byli do końca w pełni kowalami swojego losu. Często spodnie w polskich rodzinach nosiły kobiety. Tak wychowały się dwa albo trzy pokolenia.

Redakcja: Czyli polskie dziewczyny w wieku powiedzmy 25-35 lat nie mają lekko?

Prof. Zimbardo: O nie, nie mają. Nie mam żadnych wątpliwości, że nad facetami, których spotykają młode polskie dziewczyny, wisi cień tatusia pantoflarza. Muszą się zmierzyć z mitem obiadków teściowej. Do tego wszystkiego dochodzi tolerowanie faceta, wiecznego chłopca zapatrzonego w gry i mecze, a ukradkiem, na boku także w filmiki porno.”

Hm, czy uważny obserwator polskiego życia może z tym się nie zgodzić? Nie chcę tu jednak rozwodzić się nad tym więcej, przeczytamy zapowiedzianą książkę „Gdzie ci mężczyźni”, to wtedy sobie dłużej porozmawiamy.

Tymczasem pamiętając treść tego arcyciekawego wywiadu, byłem kilka dni w Barcelonie, służbowo. Jakież było moje zdziwienie, gdy dwukrotnie moimi taksówkarzami były kobiety. Jedna o mało nas wprawdzie nie zabiła, zmieniając pasy bez używania kierunkowskazu i powodując feerię klaksonów. Mimo, że jechaliśmy do bardzo znanego hotelu, wyróżniającego się w panoramie miasta, nie kojarzyła i musiała upewnić się przez telefon. Miałem wrażenie, że radziła się mamy, choć pewnie była to dyspozytorka o bardzo matczynym głosie…

Na rondzie ruchem kierowała policjantka a na lotnisku moje rzeczy sprawdzała umundurowana pani ze straży granicznej. I to wszystko dzieje się w Hiszpanii, niegdyś kraju machismo, facetów w szerokich spodniach palących cygara, a co najmniej papierosy równie namiętnie co grający prof. Religę Tomasz Kot w filmie „Bogowie”, a jeszcze wcześniej w kraju przecież, rycerzy, zdobywców i odkrywców świata.

Na Okęciu wsiadłem w taksówkę, którą prowadził dziarski pan około sześćdziesiątki. Jechał nadzwyczaj dynamicznie, jednak wpadliśmy w ogromny korek na Trasie Łazienkowskiej. Przyczyną była oczywiście stłuczka przy stadionie Legii. Tymczasem rodzina już nieźle się niecierpliwiła w domu. W końcu zjechaliśmy na Wał Miedzeszyński i zaczęliśmy nadrabiać stracony czas. Niestety, lizak i zjeżdżamy na prawo. Co się okazuje?

Wymachiwała nim miła policjantka z długimi blond włosami (poważnie, nic nie zmyślam). Zażądała dokumentów i uroczo uśmiechnęła się. Kierowca się bardzo zestresował, trzęsły mu się ręce i nie był w ogóle w stanie odnaleźć prawa jazdy. Zacząłem skamleć pokornie z tylnego siedzenia, by puściła nas wolno, bo w domu rodzina czeka, żona, dzieci, teściowa. Uff, udało się.

Nie odzyskaliśmy już jednak dawnego wigoru. Taksówka wlokła się niemiłosiernie, zatrzymując się co chwila na źle wyregulowanych światłach.

Ludzie, ratujmy mężczyzn, tych nieboraków w bamboszach, bo będzie jeszcze gorzej. Najbardziej śmiałe wizje twórców „Seksmisji” spełniają się na naszych oczach. Faceci, patrząc socjologicznie i statystycznie, są gatunkiem wymierającym, spodnie już dawno zaczęły nosić kobiety, a mężczyźni przestają w ogóle mieć przysłowiowe jaja.
Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem teraz estetycznie, ten blog stara się być elegancki, ale inaczej tego nazwać po prostu się nie da.