Niesamowity wieczór. Ponad
wszelkie oczekiwania, loterie, spekulacje. Zaskoczenie. Już w drugim dniu,
prawdopodobnie w czwartym głosowaniu został wybrany nowy papież. Gdy wyczytywane
jest jego imię, niektórzy myślą, że to może kard. Sarah, też Robert przecież,
Prevosta nie kojarzą. Nie pisała o nim w ogóle prasa, nie huczały Internety.
Idealnie sprawdziło się powiedzenie, że kto wchodzi papieżem, wychodzi
kardynałem. Katolicki świat wstrzymał oddech. Ale chwilę wcześniej?
Widzieliście tych radosnych kardynałów o różnych kolorach skóry, z różnych
kontynentów, tłoczących się na sąsiednich balkonach. Oni byli podekscytowani tą
niespodzianką dla Kościoła, swoim wyborem. Nie zafrasowani, że co my
zrobiliśmy, jak to będzie, etc. Nie. Spójrzcie na nagraniu na te twarze: są
roześmiane, pełne nadziei i zdrowej radości.
Amerykanin. Misjonarz, biskup w Peru,
augustianin, ostatnio szef dykasterii ds. biskupów. Urodzony w Chicago,
pochodzenie ze strony ojca francusko-włoskie, ze strony matki hiszpańskie.
Studiował matematykę, był i nauczycielem, i zaangażowanym w zwyczajne
duszpasterstwo, i w zarządzanie jako prowincjał zakonu. Na misjach,
ewangelizator, zna i bogatą Amerykę Północną, i biedną Południową. W Rzymie od dwóch
lat. Co za droga życia, tak wiele doświadczeń, tak różnorodnych a wszystkie adekwatne,
przydatne.
Wielu ludziom zakręciła się łza w
oku zobaczywszy na balkonie Bazyliki Św. Piotra człowieka skromnego, spokojnego,
o łagodnym i inteligentnym wyrazie twarzy. O twarzy ascetycznej, oczach współczujących.
Czy poczuliśmy, że Duch Święty kieruje losami Kościoła, czy uwierzyliśmy znów,
że Pan nie porzuci swego Kościoła? Oczywiście przywódców państw, Kościoła,
postaci na stanowiskach decyzyjnych – oceniamy po decyzjach podjętych, po ich
skutkach. Poza tym, kimże jesteśmy by oceniać, trawestując znany cytat. Jednak
już pierwsze gesty, słowa, obrazki w wielu tchnęły nową nadzieję.
Przede wszystkich piękne słowa o
pokoju, którymi przecież Chrystus zwracał się po Zmartwychwstaniu do apostołów,
Marii Magdaleny i innych: „Pokój Wam”. Nowy papież zapisał odręcznie co chce
powiedzieć, przed sobą miał kartki. Czyż nie wspaniale? Czyż nie ulga, mając w
pamięci wiele improwizowanych wypowiedzi, które wywoływały w ostatnich latach sporo
zamieszania. I imię – Leon XIV. Lew, który broni, który jest łagodny ale jak
trzeba umie zaryczeć. I nawiązanie do poprzedników, szczególnie Leona XIII,
mocnej persony, odważnie odpowiadającej na wyzwania swoich czasów, również na
niwie nauki społecznej, czyli zajmowania się „tym światem”. Wiele o miłości Boga,
podziękowanie i wspominanie papieża Franciszka, mocne słowa: „Zło nie zwycięży”,
i wreszcie wspólna modlitwa do Maryi.
Wielu ucieszyło się podobieństwem
fizycznym do Jana Pawła II, inni tradycyjnym strojem na takie okazje, jeszcze
inni cytatem ze Św. Augustyna i bardziej ogólnie bycie jego duchowym synem i uczniem
myśli tego wielkiego świętego, jak jeden z jego niedawnych poprzedników na Stolicy
Piotrowej. Cóż za bogata osobowość, przeplatające się motywy i nawiązania. Czyż
nie tego oczekujemy: ciągłości i twórczej odpowiedzi na nowe wyzwania, dzięki
zanurzeniu w dorobek pokoleń? I fakt, że nie powiedział nic po angielsku, aby
nie dawać asumptu do czegoś tam. Czegoś, dlaczego nawet jego rodzony brat od
zawsze był przekonany, że „Amerykanin nie może zostać papieżem”.
Został. I oby prowadził pewnie Łódź Piotrową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz