Zaraz po powrocie z Eurojamu 2003 skreśliłem na gorąco kilka zdań ku pamięci. Nie byłem najwłaściwszą osobą by cokolwiek tu kreślić, koledzy dali mi fory, bo gdy oni w pocie czoła dopinali program, organizację i logistykę, ja uczyłem się jak wariat do egzaminu radcowskiego, przy którym matura i egzaminy na studiach były dziecinadą. Z tych wycinków nie dowiecie się całej prawdy o tym wydarzeniu, które było zarazem szaleństwem i ogromnym sukcesem, wielkim trudem dla wielu i pokoleniowym przeżyciem i przygodą dla tysięcy. To w ogóle byłoby niepoważne by traktować te skrawki w ten sposób. Po prostu kilka zdań skreślonych na szybko kilka dni po...
Zaczynajmy zatem:
27 lipca 2003 r.
Na
Eurojam dojechałem 27 lipca 2003 r. w niedzielę wieczorem. Od razu skierowałem
się do miejsca, w którym wędrownicy z Radomia pod wodzą Krzyśka Noworyty
budowali główną kwaterę podobozu międzynarodowego. Gdy byłem w drodze w
okolicach Kielc zadzwonił telefon, to Krzysiek Noworyta uprzedzał mnie, że jest
pewien problem. Mianowicie gdy jego wędrownicy rozbili już namioty i wykonali
dużą część konstrukcji głównej kwatery, tuż obok wyrósł długi rząd Toi Toi-i. (Dla
niewtajemniczonych gwoli wyjaśnienia: Toi-Toi-e to takie urządzenia do
załatwiania najpilniejszych potrzeb fizjologicznych, które były nieodłącznym
elementem krajobrazu eurojamowego). O zmianie lokalizacji kwatery nie mogło być
już mowy, poza tym jej umiejscowienie było, jak później zobaczyłem na miejscu,
najlepszym możliwym a przesunięcie o 10 m nic by nie dało. Krzysztof był
wyraźnie rozgoryczony obrotem spraw (a raczej widmem okropnego zapachu),
zwłaszcza że otrzymał informację od szefa logistyki tj. Rafała Grudnia, że
przesunięcie Toi Toi-i nie jest możliwe. Starałem się go uspokoić, że jakoś to
załatwimy, podczas gdy wewnątrz bulgotałem czując przypływ adrenaliny i żałując,
że nie zdołałem wyjechać wcześniej.
Gdy
już dojechałem i zobaczyłem życie na ogromnej polanie, wystające znienacka z ziemi
krany wodociągu, ustawione srebrzące się kuchnie, na których będą gotowały
zastępy i ekipę około 10 wędrowników, spalonych przez słońce i uśmiechniętych –
poczułem, że żyję. Problem z toaletami,
których zapach potencjalnie byłby nieodłącznym elementem funkcjonowania głównej
kwatery wydał mi się prawie błahy. Niemniej jednak następnego dnia wszystkie
kabiny Toi Toi zostały przesunięte w inne miejsce.
Następnie
udałem się do kantyny czyli miejsca zapewniającego wyżywienie przeszło 100 osób
biorących udział w służbach przygotowujących Eurojam. Kantyna została utworzona
na tyłach miejscowego baru „Pod Dębami” w ten sposób, iż zostały tam rozbite
dwa olbrzymie namioty wojskowe, poustawiane stoły i krzesła, pożyczone zapewne
również od wojska polskiego. Odbywała się tam właśnie odprawa kierownictwa
zlotu z szefami delegacji zagranicznych. Do rozpoczęcia zlotu pozostawał
jeszcze prawie tydzień i prace przygotowawcze były w pełnym toku. W tym okresie
przygotowywania zlotu takie odprawy odbywały się codziennie o godz. 21.15,
wcześniej o godz. 18.00 odbywała się odprawa polska w formie krótkiego
briefingu na stojąco, w którym uczestniczyli wszyscy szefowie służb.
Wieczorem
ok. 22.30 dotarłem na ognisko wędrownicze, na którym zgromadziło sie ok. 40 może
50-u wędrowników. Atmosfera jak zwykle doskonała, kupa śmiechu, znajome i nowe
twarze, wspaniały duch, rewelacyjna atmosfera. Po prostu czujesz, że żyjesz!
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz