Wreszcie wakacje. Nie
dla wszystkich, ale nie narzekam-;) Przyjemnie skoczyć na lunch do Restro i
zawsze spotkać jakiegoś znajomego mecenasa z poprzednich kancelarii. Atmosfera
w tym Restro jak w Paryżu (i widzicie, tak to jest z Polakami, wszystko im
wyrwali i ciągle gdzieś i do czegoś muszą aspirować). Po pracy ostatnie
spotkanie na Placu Zbawiciela, który obrodził mnóstwem kafejek. Ludzie
oblepiają krzesła, stołki i leżaki, dziewczyny wykrojone jak z żurnala, faceci sfruwający
z biur w białych koszulach i sześćdziesięcioletni hipsterzy sączący coś
zielonego przez słomkę. Tych legendarnych, co to wykuwają teraz nową frondę nie
widziałem, ale to nie był wtorek. W samochodzie słucham Jacka Kaczmarskiego, takie
greatest hits. Całkiem niezły ten Kaczmarski, zaiste wielkim bardem był bez
dwóch zdań. Jeszcze nam jakiś wieczór kulturalny z tego wyjdzie kiedyś.
W jeden z tych
wakacyjnych dni wbiegam do kuchni w pracy po kawę, a tu impreza. Kolega się
ożenił, świętujemy. Zespół stoi, sączy z kubków, winszuje. Winszuję i ja. Jest
czego, warto się ucieszyć z czyjegoś szczęścia, czyż nie?
To mnie zmobilizowało
do poszukania fragmentu listu Tolkiena do syna, który ktoś kiedyś wrzucił
wiadomo gdzie w sieci. Może nie byłem wystarczająco zdeterminowany, ale nie
znalazłem. Za to kupiłem sobie na taniej książce te Listy i bez problemu od
razu odnalazłem to, czego szukałem. O fragment poniżej właśnie mi chodziło:
„Prawie wszystkie
małżeństwa, nawet te szczęśliwe, są błędami: w tym sensie, że prawie na pewno
(w doskonalszym świecie lub przy nieco większej ostrożności na tym, bardzo
niedoskonałym) oboje partnerzy mogliby sobie znaleźć odpowiedniejszego
towarzysza. Lecz „prawdziwa bratnia
dusza” to ta, za którą się wyszło. My prawie nie dokonujemy wyboru: robi to
życie i okoliczności (chociaż jeśli istnieje Bóg, muszą to być jego instrumenty
lub pozory). (…) Jedynie w niezwykle rzadkich szczęśliwych przypadkach
łączą się ze sobą mężczyzna i kobieta, którzy naprawdę są sobie jakby
przeznaczeni i zdolni do wielkiej, wspaniałej miłości. Ta możliwość wciąż nas
oszałamia, chwyta za gardło: powstało na ten temat mnóstwo wierszy i opowieści,
prawdopodobnie więcej niż istniało takich miłości w prawdziwym życiu (a jednak
najwspanialsze z tych opowieści nie mówią o szczęśliwym małżeństwie wielkich
kochanków, lecz o ich tragicznym rozdzieleniu; jakby nawet w tej sferze to, co
prawdziwie wielkie i wspaniałe w tym upadłym świecie, było bardziej osiągalne
przez zawód i cierpienie). W takiej wielkiej, nieuniknionej miłości, często
miłości od pierwszego wejrzenia, doznajemy chyba wizji małżeństwa, jakim
powinno ono być w nieupadłym świecie. W
tym upadłym świecie naszymi jedynymi przewodnikami są rozwaga, mądrość (rzadka
w młodości, zbyt późna w starości), czyste serce i wierność woli (…)”.
Wiem, że nie lubicie
przydługich cytatów, ale skoro już znalazłem-;) Tak właśnie uważam, że Tolkien
może mieć rację. Szukasz kochany księżniczki a ty dziewczyno księcia na białym
koniu, zaglądasz do wszystkich lokali w śródmieściu a tu ani dudu. Nie mówię,
żeby brać pierwszego, który się nawinie, zagryźć wargi, przełknąć ślinę, przed
ołtarz i jakoś to będzie. Jednak z drugiej strony czy nie za dużo tych
wyidealizowanych oczekiwań, poszukiwania osoby z jakimiś wymyślonymi atrybutami
i cechami osobniczymi. Za nami wszystkimi wleką się gdzieś te wszystkie
filmidła, te romantyczne, nierealne historie. Jak gdyby jedyną podstawą sukcesu
było tylko i właśnie to: znalezienie odpowiedniej osoby. I koniec historii,
dalej idylla, żyli długo i szczęśliwie. Otóż nie, tak nie jest. Miłość (podobnie
jak życie samo) jest zadaniem. Jeśli wierzymy w człowieka, w to, że może wciąż iść
do przodu, doskonalić się, zmieniać, stawać się coraz lepszą wersją samego
siebie - to nie możemy wszystkiego zwalać na miłość rozumianą jako uczucie.
Chyba człowiek coś może, czy tak? Ma rozum, wolę, może swoją miłość ożywiać,
może rozwijać, budować, może starać się ją wzbudzić wreszcie, bo i tak może się
zdarzyć. Drażni mnie już ten nachalny przekaz, że człowiek jest niewolnikiem
swoich uczuć, zakochał się, odkochał się. Zakochał się, dobrze – żeni się,
odkochał się – rozwodzi się. Miłość dziś jest, jutro już jej nie ma.
Oczywiście Tolkienowi
odpowie Mickiewicz, że „W wiekach średnich kobieta w swojej sypialni modliła
się za tę samą sprawę, za jaką mąż walczył na polu bitwy, i była pewna, że tem
pomaga mężowi. Byli więc potrzebni jedno
drugiemu; zmierzając do jednego celu, służąc jednej sprawie, czuli się w spółce
duchowej.” Jedność małżonków duchowa, co do pragnień i celów, odczuć i ocen
jest niewątpliwie czymś wspaniałym. Ale to nie pojawia się ot tak. To się
buduje. Przed ślubem i po ślubie. Nie wypada w imię wydumanego ideału zbyt
długo zwlekać z podstawowym zadaniem człowieka: założyć rodzinę, wychować
dzieci.
A zatem panowie i panie
studenci, rozejrzyjcie się podczas wakacji. Nie każdy musi jechać do dalekiego
Torunia na studia podyplomowe, by znaleźć wybrankę.
I jakby tego było mało,
kilka dni temu odebrałem telefon. Od M., starego druha z mojej drużyny. Lata
się nie widzieliśmy, właśnie się ożenił. No, miły był ten telefon. Warto było
trudzić się na tym wtedy końcu świata, pod wiatr i pod prąd. A w piątek Św.
Brunona z Kwerfurtu. Historia z obraniem Brunona za patrona drużyny obrosła już
legendą i faktycznie nie ma tu przesady. Pozdrawiam szczególnie wszystkich
brunoniaków.
Brunoniacy pozdrawiają naszego Wodza :)
OdpowiedzUsuńHmmm, a może właśnie trzeba czasem pojechać do takiego Torunia? Albo gdzie indziej... Może nie trzeba. Ale - sedno w tym, że trzeba coś zrobić, wykonać jakiś krok, podjęty zgodnie z przeczuciem/modlitwą/po rozmowie...
OdpowiedzUsuń