sobota, 31 maja 2014

Ze zgiełku i wrzawy

"Uwaga! Uwaga! Przeszedł!
Koma trzy!
Ktoś biegnie po schodach.
Trzasnęły gdzieś drzwi.
Ze zgiełku i wrzawy
Dźwięk jeden wybucha rośnie..."

piątek, 16 maja 2014

"Kocham to miasto (...) gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje"



Z miłym zaskoczeniem przeczytałem informację, nie pamiętam już gdzie, o powstającym projekcie makiety przedwojennej Warszawy. Odtworzenie miasta, dzielnica po dzielnicy, nastąpi w odpowiedniej skali. Projekt powstał w głowach osób prywatnych i będzie finansowany z ich kieszeni. Na pierwszą fazę potrzeba dwóch milionów złotych.

Uważam, że to rewelacyjny pomysł i takiej atrakcji w stolicy brak. W Warszawie w ogóle jest za mało ciekawych miejsc, które aż się proszą o to aby je wreszcie powołać do życia. I nie myślę tu bynajmniej o muzeum sztuki współczesnej. Gdzie są tutaj władze miejskie, czy podoba im się chociaż ten pomysł, czy same na to nie wpadły, by zbudować coś takiego i jeszcze zarabiać pieniądze na biletach? Nie wiem. Nie słyszałem, ale ja mało gazet czytam.
 
Każdy kto oglądał zdjęcia starej Warszawy, wie o czym tu mówimy. Ja jakiś czas temu sprawiłem sobie prezent, tak po prostu sam sobie. Kupiłem trzy fantastyczne albumy o przedwojennej Warszawie. To jest porażające! Piękno tego miasta, szyk, dbałość o detale, latarnie, ławki, klomby, drzewa, chodniki, wykończenie okien, gzymsy, wszystko uwodzi. Mimo, że każdy budynek jest inny, niektórzy narzekali na to przed wojną, wzdłuż Marszałkowskiej jeden wyższy, drugi niższy, ale każdy elegancki, zadbany, z własnym charakterem i temperamentem. Harmonia proporcji, kształtu, wykończenia. Po takiej półgodzinnej sesji sam na sam z tymi zdjęciami, gdy potem jedziesz do pracy Mazowiecką, przez Plac Powstańców Warszawy (dawniej Napoleona) albo od Trasy Łazienkowskiej Marszałkowską koło PKiN i domów towarowych Wars, Sawa, Junior, Rotundy, i w lewo w Grzybowską, wbijasz się w Osiedle za Żelazną Bramą – bierze cię złość i żal. Może nie taki żal jak Artura Bliss Lane’a, ambasadora USA w Polsce w latach 1945-47, a może większy?

Bliss Lane był w Polsce wcześniej dwukrotnie w roku 1919 i 1937. Za pierwszym razem był pod niezwykłym wrażeniem atmosfery miasta, które odzyskało wolność. Wspominał, że nigdy wcześniej ani później nie widział tylu radosnych, uśmiechniętych, eksplodujących wręcz entuzjazmem ludzi, których co dzień spotykał na ulicach stolicy. Za drugim razem był zachwycony szykiem i pięknem miasta, któremu wg Lane’a równał się w Europie tylko Paryż. Tak, tak nic nie przesadzam. Pan ambasador był światowcem i przenikliwym obserwatorem, było coś w tym mieście, co go tak bardzo ujęło.

Coś, czego teraz tak nam brak…

wtorek, 13 maja 2014

Rzym i okolice


Ja mam niestety zawstydzające tempo, jeśli chodzi o reagowanie wpisami na tym blogu na wydarzenia. Dlatego wpisy tutaj nie mogą się szybko dezaktualizować, muszą być ponadczasowe-;) To taka zachęta, bo obiecana książka już naprawdę zaraz będzie wydana.

Uczyniwszy taki wstęp, gdy publiczność żyje już innymi tak istotnymi sprawami jak brodaci laureaci Eurowizji, pozwólcie wrócić jeszcze do wydarzenia sprzed dwóch tygodni.

Chociaż zgadzam się z tezą, że Jana Pawła II się „kremówkuje” redukując jego nauczanie i minimalizując wpływ, to powtarzanie tej tezy w związku z kanonizacją w różnych gazetach zaczęło być wręcz irytujące. Przeczytałem m.in. w jednym z dzienników wstępniak redaktora naczelnego, który ubolewał właśnie nad redukowaniem papieża do kremówki, „gdy on próbował powiedzieć coś więcej Polakom niż słynne „nie lękajcie się” wypowiedziane na Placu Zwycięstwa”. No, skoro redaktor nawet nie wiedział, a nie wiedząc, nie zadał sobie trudu by sprawdzić, że te słowa wypowiedziane były podczas inauguracji pontyfikatu do całego świata na Placu Św. Piotra, a na Placu Zwycięstwa to było przywołanie Ducha Świętego, aby odnowił oblicze polskiej ziemi – to o czym ta mowa?

Mówmy zatem za siebie i zaczynajmy od siebie. Mając gazetę, można zrobić wiele a nie tylko narzekać, uderzając w fałszywe tony. My nie mamy gazety, ale zrobiliśmy z rodzicami ze Stowarzyszenia 3M w szkole spotkanie „Jan Paweł II – święty, którego wciąż znamy za mało”. Z głębokim przekonaniem, że teza w tytule jest prawdziwa bez względu na to, ile już wiemy, ale przede wszystkim dlatego, iż był on postacią wybitną, której wpływ i wielkość będziemy coraz bardziej widzieć dopiero z perspektywy upływu czasu. Z naciskiem na przekazywanie wiedzy naszym dzieciom, przecież dla nich nawet atmosfera umierania papieża w 2005 roku to prehistoria, nie do odtworzenia, opowiedzenia, a co mówić wcześniej. Postanowiliśmy zatem wspólnie coś obejrzeć, czegoś posłuchać i o czymś istotnym porozmawiać z zaproszonymi gośćmi. I to zadziałało wspaniale. Oczywiste, proste środki, bez pompowania, i rewelacyjny efekt. Kto był, nie żałuje. Zawsze można bowiem znaleźć coś nowego.

Przykładowo coraz odważniej się mówi, że nauczanie JPII o rodzinie, teologia ciała, itp. to niezbędne uzupełnienie po wielu wiekach dzieła Św. Tomasza z Akwinu, któremu niestety nie starczyło czasu, bo mu się zmarło, aby kolejny tom swojej Summy poświęcić sakramentowi małżeństwa. I jakoś tak się złożyło, że to czego Tomasz intelektualnie nie rozpracował, musiało poczekać długo, długo ….

Mnie podczas tego spotkania uderzyło jeszcze wiele rzeczy, chociaż, przyznam się, wcale tego się nie spodziewałem. Że bardzo bliski duchowo Karolowi Wojtyle był Adam Chmielowski, Brat Albert, który był wybitnym malarzem, artystą pierwszego sortu a rzucił wszystko w wieku ponad czterdziestu lat, zrezygnował z „kariery”, by pracować z ubogimi. I Wojtyła też porzucił swoje pasje i plany, artystyczne, aktorskie, literackie, by być księdzem. I zawsze był nim przede wszystkim, a potem dopiero profesorem, naukowcem, etc. I te cerowane sutanny, o których już słyszeliśmy, i te zgrzebne „apartamenty papieskie”, to okazuje się wpływ Alberta.

Wiedziałem, że grał na bramce, jest nawet tytuł jakiejś książeczki „Najchętniej grał na bramce”. Abp Mokrzycki w specjalnym nagraniu na nasze spotkanie wskazał, że grał na bramce, dlatego iż nikt inny nie chciał grać na tej pozycji. Że też nigdy nie wpadłem na to. Jasne! Czy nie tak było podczas tysięcznych meczów rozgrywanych na podwórku: wszyscy chcieli być w ataku a nikt na bramce? I wtedy jakiś odpowiedzialny się znajdował i brał to brzemię. Więc taka jest geneza tej jego ulubionej pozycji. Dobry uczynek i to zrobiony tak, aby nikt się nie domyślił. I nawet na tytuł książki to wzięli. Czyż mocarz, gigant, który kreował fakty zmieniające historię, nie niecierpliwił się, oczekując na jakiś strzał, czy nie wolałby pobiec na połowę przeciwnika by tam rozgrywać, kiwać, budować misterną akcję a potem zwieńczyć ją efektownym strzałem? Odkrycie.

A skupienie uwagi na człowieku, na człowieczeństwie, osobie, która staje się bardziej przez czyn, przez to co robi i jak robi - to jest naprawdę coś bardzo atrakcyjnego intelektualnie, coś dla ludzi bardzo nawet dalekich od Kościoła, de facto myśl Wojtyły a potem nauczanie Jana Pawła II, to niezwykle frapująca propozycja dla intelektualistów, ludzi używających rozumu, pozbawionych uprzedzeń, wolnych od stereotypów, strachu, odważnych intelektualnie. Jedni wzruszali się jego świadectwem i w porządku, dla niektórych to będzie wszystko, i oni bardzo wiele skorzystają z obcowania z tą postacią. Inni powinni jednak sięgnąć do jego pism – wiele z nich to Himalaje. I nie zrażajmy się, w pewnym momencie może być dla nas zaskoczeniem, że umiemy na te Himalaje się wspinać i nie tracimy oddechu.

Znana jest anegdota, że Jego najważniejsze dzieło filozoficzne „Osoba i czyn” uchodziło za bardzo nieprzystępne dla zwykłych śmiertelników. Jeden osiemdziesięcioletni prałat pytany czy przygotował się na wieczność, odpowiedział, że tak, zamierza iść do czyśćca i kupił sobie taką książkę, którą będzie tam studiował „Osobę i czyn”.

Więc ja też ją sobie kupiłem za złotych 31, ale na razie nie zamierzam jej studiować, mam tu innych moc spraw. Za to z dziedziny audio polecam Skałkę i Błonia, rok 79, Plac Zwycięstwa na deser. Ależ głos, dykcja, mój Boże. Kiedyś do tego tu wrócimy.

niedziela, 4 maja 2014

Solidarność ojców

Melchior Wańkowicz w książce „Ziele na kraterze” wspomina historię, jak to jego córki podczas podróży po Francji trafiły do Marsylii, a tam późną porą do portowej tawerny, gdyż myślały, że tata by im nie darował niezaliczenia takiej atrakcji lokalnej. Nieskalane złem tego świata, nie pomyślały, że miejsce pełne marynarzy i usługujących im „wyróżowanych dziewczyn w grubych pończochach” niezbyt nadaje się na kolację dla panien z dobrego domu. Pomyślał za nie o tym ktoś inny. A było to tak:
 

Od sąsiedniego stolika wstał stary robociarz ze zwisającym wąsem i podszedł do nich.

— Co tu panny robią?

— Zwiedzamy Marsylię — dosyć pokornie przyznały panny, oszołomione papierosami, dymem, wyziewami absyntu, czując w ustach cały piekielny pieprz zjełczałego kuskus (mielone mięso baranie opiekane na patyczkach).

— Proszę zaraz zapłacić rachunek — rozporządził się robociarz. — Odprowadzę was do domu. Gdzie mieszkacie?”

Wańkowicz podsumowuje nie bez cienia wdzięczności dla nieznajomego Francuza: „Okazuje się, że i klan tatusiów, rozsiany po różnych szerokościach globu, ma swoją solidarność.
 

Przypomniałem sobie ten fragment podczas ostatnich zakupów w supermarkecie. Młody chłopak przyklejony do dziewczyny, ile mogli mieć lat? Nawet nie chcę zgadywać. Czy on zachowywałby się tak wiedząc, że patrzy na to jego ojciec? Czy ona pozwoliłaby jemu na takie zachowanie w obecności swojego ojca? Pod warunkiem rzecz jasna, że ten ojciec nie jest Felicjanem Dulskim, który jedynie w bardzo, bardzo ekstremalnych sytuacjach jest w stanie wyrzucić z siebie bezradne słowo, ale i tak bez żadnej pretensji do tego, aby miało ono jakąkolwiek moc sprawczą. A tak w ogóle to mało co go interesuje. A ilu innych ojców widzi takie dziewczęta, takich chłopaków i wzrusza ramionami, nie zwraca uwagi, bo przecież nie wypada tak wtrącać się, a co ja mogę?, albo co to da? Pouczał ich będę, jak mają się zachowywać? Jeszcze mi oponę przebije smarkacz? A potrzebne mi to?

Nie ma w nas solidarności. Jesteśmy obojętni i tchórzliwi, jest nam z tym wygodnie, łatwo usprawiedliwiamy swoją bierność i brak reakcji. Czyż nie? Wyobraźmy sobie siebie w tej tawernie w Marsylii, wzruszamy ramionami przełykając kolejny kęs dobrze upieczonej baraniny czy proponujemy odprowadzenie młodym dziewczynom z Polski?

„Wtrącanie się” w życie innych ludzi może być trudne, czy dobra wola w zwróceniu uwagi zostanie tak właśnie zinterpretowana, jako troska o drugiego, czy przeciwnie jako niechciane wtykanie nosa w nie swoje sprawy, dla którego odpowiedzią jest agresja. Najczęściej niestety to drugie. Dziś nawet nie można zwrócić uwagi w tramwaju, gdy ktoś rozmawia zbyt głośno przez telefon, by nie otrzymać w zamian obelgi. Dlatego czasem nauczeni doświadczeniem – pasujemy, machamy ręką, „odpuszczamy”. Czy słusznie?

Papież Jan Paweł II podczas pamiętnej pielgrzymki do ojczyzny w 1991 roku został powitany z rezerwą, chłodem, by nie powiedzieć niechęcią. Przez rządzących i naród ogłupiony antykościelną propagandą mediów, z jednej strony dyrygowanych przez tych, którzy jeszcze przed chwilą byli ciemiężycielami a teraz szybko zapomniano o ich rodowodzie, a z drugiej przez domniemanych przyjaciół, jeszcze dwa lata wcześniej czule deklamujących w kościelnych salkach a teraz będących awangardą marszu ku nowoczesności, dla której Kościół był jakoby przeszkodą. Gazety najpierw okazywały konsternację nauczaniem papieża, tak jakby mówiąc o dekalogu, mówił jakieś rzeczy nowe, by przejść do jawnego krytykowania i wręcz agresji. Tak było, i nic tu nie zmyślamy.

Papież prorok, niezrozumiany i wyszydzony we własnej ojczyźnie, na którą tak liczył i którą tak kochał, musiał bardzo cierpieć w tych dniach. Nie ustępował jednak, nie machał ręką, nie „odpuszczał”, ryzykując niezrozumienie, odrzucenie, wyszydzenie. Był solidarny z nami. Nigdy nie zapomnę tych słów wykrzyczanych przez papieża w uniesieniu w Kielcach 3 czerwca 1991 roku:

„Nie można tutaj mówić o wolności człowieka, bo to jest wolność, która zniewala. Tak, trzeba wychowania do wolności, trzeba dojrzałej wolności. Tylko na takiej może się opierać społeczeństwo, naród, wszystkie dziedziny jego życia, ale nie można stwarzać fikcji wolności, która rzekomo człowieka wyzwala, a właściwie go zniewala i znieprawia. Z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu III Rzeczypospolitej!
Może dlatego mówię tak, jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!”