Gdy w 1733 r. umiera August II, Stanisław wraca do Polski. Tym razem
zostaje wybrany na króla w euforii szlachty, nie na długo jednak bo prawie
wprost z elekcji szlachta rzuciła się do ucieczki. Wojska rosyjskie zajęły
opustoszałą Warszawę i pod jej bagnetami „garść szlachty, rublochapów” - jak
pisze autor - „wystękała na Pradze, że na króla polskiego wybiera Augusta III
Sasa”. Leszczyński z prymasem i co gorliwszymi stronnikami schronił się w
Gdańsku. Tu gdańszczanie podjęli bohaterską obronę. „Gdyby szlachta ówczesna
miała setną część tego animuszu rycerskiego co gdańskie liczykrupy – nie
oparłyby się kacapy, zmykając z Polski, aż na Wołdze”, żałuje Zbyszewski.
Gdy oblężenie Gdańska trwało a sytuacja stawała się rozpaczliwa, król
ryzykuje ucieczkę. Nocą w przebraniu chłopa, na łódce Wisłą, potem kilka dni
przez bagna, następnie furmanką. „Ta dramatyczna ucieczka Leszczyńskiego
zadziwiła Europę. Ukazały się książeczki z jej opisem, z życiorysem dwukrotnego
króla. Leszczyński stał się najbardziej sensacyjną postacią epoki”. Tego nie
powie autor, ale my możemy, że prawdopodobnie Stanisław był wówczas najpopularniejszym
celebrytą Europy.
Schroniwszy się w Królewcu, znów obmyślał jak powrócić na tron. Jego
zwolennicy zawiązali konfederację dzikowską. Jak pisze emigracyjny publicysta: „Leszczyński
zapoczątkował też złudną mrzonkę szukania w Prusach oparcia przeciw Rosji. Sejm
czteroletni pół wieku później powtórzył ten błąd z równie zerowym skutkiem co
Leszczyński. Prusy w XVIII wieku były parszywym szakalem, który tylko węszył,
co by chlapnąć z odpadków pozostawionych przez tygrysa - Rosję.” Zbyszewski
pisze jeszcze, że osobistą kompromitacją Leszczyńskiego była laurka jaką
wystawił młodemu królewiczowi pruskiemu, późniejszemu Fryderykowi II.
„Przyszłego arcyłotra widział jako Bożego baranka.”
Gdy Leszczyński i dzikowianie negocjowali w Wersalu z francuskim premierem
odbijanie tronu polskiego, gruchnęła wieść, że Francja zawarła pokój z Austrią,
na mocy którego otrzymała księstwo Lotaryngii i Baru, w zamian za uznanie
Augusta III Sasa królem polskim. Nie po raz ostatni łatwowierni Polacy dali się
zwieść i oszukać, rozegrać jak dzieci.
„Olbrzymia Rzeczpospolita, trzecie pod względem obszaru państwo w Europie,
nawet po pijanemu nie roiła, by mogła decydować o swych wewnętrznych sprawach –
bez poparcia obcych. Więc pokornie ugięła się przed tłustym Sasem i uznała
epizod z Leszczyńskim za skończony. Ludwik XV nakazał teściowi – dla dobra
świata – zrzec się korony polskiej. 26 stycznia 1736 potulny Leszczyński, wśród
płaczu i przekleństw swych stronników, abdykował oficjalnie po raz trzeci.
Opuścił Królewiec i wrócił do Francji”.
Cóż powiedzieć? „Dla dobra świata” Polska jeszcze wielokrotnie później z
czegoś rezygnowała, coś dawała z siebie, ten świat broniła biorąc na siebie
impet niszczących sił. Świat zwykle nie odpłacał nawet miedziakami. Przykład
1920 rok, potem 1939.
Król Francji dał teściowi na pociechę świeżo zdobyte Księstwo Lotaryngii.
Dał de nomine bo Leszczyński miał być
figurantem a rządy miał sprawować francuski intendent. „Starego Leszczyńskiego,
wiecznego emigranta, uważano za niedołęgę i sądzono, że zadowoli się szczodrą
pensją półtora miliona liwrów rocznie, szumnym tytułem i rolą figuranta. Nic
nie mogło być błędniejszego. Normalnie w wieku 60 lat Polacy są już
rozsypującymi się ramolami. Tymczasem Leszczyński był pełen wodorowej energii,
rwał się do prawdziwego - nareszcie - panowania. Przezwyciężył początkową żywą
niechęć tubylców do siebie jako do wschodniego przybłędy, ugłaskał surowego La
Galaziere’a (intendenta) i pomalutku wycyganił mu lejce z rąk”.
„Człowiek zabiera z sobą na tamten świat tylko to, co rozdał za życia.
Ukochany przez poddanych Leszczyński przeszedł do historii Lotaryngii jako
najlepszy władca, jakiego kiedykolwiek miała.”
Jak widzicie, cytuję obficie Zbyszewskiego miast silić się na swoje
parafrazy czy komentarze, jego teksty są tak celne, że bodaj ich autor
przemówił bezpośrednio za pośrednictwem tego bloga. W tym miejscu jednak nie
mogę się powstrzymać. To, że Stanisław dopiero w wieku sześćdziesięciu lat
rozwinął skrzydła i zrealizował swoje marzenia o sprawowaniu władzy, i to z tak
doskonałym skutkiem, zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Bo przecież
wcześniej tylko szamotał się, wstępował na tron, abdykował, uciekał, tułał się
po emigracji, trwonił doskonałe przygotowanie do sprawowania funkcji. Jakże
musiał być tym zirytowany, może zgorzkniały nawet, z poczuciem niespełnienia,
patrzył z oddali na to, co dzieje się z Rzeczpospolitą i rwał włosy z głowy
(lub z peruki). Mówiąc po obecnemu: „looser”. I nagły uśmiech losu, który
wykorzystał na 200%. Tak moi mili, trzeba być długodystansowcem. Myślę, że taka
nauka z tego płynie, aby nigdy nie rezygnować, nie grzebać marzeń, talentów,
umiejętności, ale mieć je gdzieś na podorędziu, bo jeszcze nie wiadomo, gdzie
nas Opatrzność postawi, do jakich zadań powoła. I nie czekać na to bezczynnie
ale podejmować próby, nie załamywać rąk, tylko wchodzić oknem gdy nas wyrzucają
drzwiami.
Oddajmy znowu głos panu Karolowi:
„Aktywność i dobre pisanie rzadko idą w parze. Leszczyński do ruchliwości
we wszystkich dziedzinach dorzucił i ruchliwość pióra”.
„Był urodzonym felietonistą. Pisał zwięzłe, żywe rozprawki na różne tematy.
Wdał się w publiczną przed całą Europą dyskusję z samym J.J. Rousseau na temat
wychowywania dzieci. Wyższość w praktyce ojca, który wychował córkę na królową
Francji, nad ojcem, którego dzieci, poprzez przytułek, wyrosły na
rzezimieszków, nie ulegała kwestii. Ale i w swadzie pisarskiej, i w zręczności
argumentacji filozof z Nancy nie dał się pobić mędrkowi z Genewy.”
I tu proszę Państwa, kolejny epizod, który mnie niezwykle ujął w życiorysie
władcy Lotaryngii. Nie tylko dlatego, że gdyby Stanisław żył w naszych czasach,
pisałby pewnie najpoczytniejszego bloga. Wiecie kim był Jan Jakub Rousseau?
Jednym z największych szarlatanów intelektualnych nowożytności, facetem którego
tezy z „Umowy społecznej” muszą do dzisiaj zakuwać biedni studenci prawa, a
tezy z „Emila” studenci pedagogiki. Chcecie pokłócić się z nauczycielem, który
poucza, że Rousseau wielkim myślicielem oświeceniowym był, chcecie zakwestionować
paradygmat i zaimponować koleżankom? Przeczytajcie któreś z tych dziełek Jana
Jakuba, to wystarczy, jeśli macie trochę oleju w głowie. Albo rozprawkę, której
tezy zmiażdżył nasz dzisiejszy bohater, czyli „Czy odrodzenie się nauk i sztuk
przyczyniło się do naprawy obyczajów?” Zdaniem Rousseau, nie. Był to wyraz
zwątpienia w cywilizację ludzką, mówiąc delikatnie, a dosadniej - Rousseau
opiewał nieuctwo i na piedestał stawiał człowieka dzikiego, nieskażonego
kulturą. Leszczyński dał temu odpór, pisząc m.in. że nauka służy ludziom do
poznania prawdy, ale też dobra. Jego zdaniem samo poznawanie natury
uszlachetnia poznającego i „ład wnosi w postępowanie”.
Leszczyński uczynił ze swego dworu w Luneville ośrodek intelektualny.
Założył teatr, akademię literatury, wybudował wiele pałaców i gmachów.
„Główne zainteresowanie Leszczyńskiego stanowiła jednak wciąż Polska.
Założył akademię rycerską, (…) pierwowzór późniejszych Collegium Nobilium
Stanisława Konarskiego i Korpusu Kadetów Stanisława Augusta”
„Leszczyński był pierwszym, który zdał sobie jasno sprawę z katastrofalnego
ustroju Rzeczpospolitej. Jego kapitalne dzieło „Głos wolny, wolność
ubezpieczający” jest prekursorem wszystkich reform, łącznie z Konstytucją 3 Maja,
przeprowadzonych z takim mozołem przez Sejm Czteroletni 60 lat później. Zmianę
wolnej elekcji, ukrócenie liberum veto, podniesienie wojska do 100 tysięcy,
przyśrubowanie podatkowe, ład w obsadzie urzędów – wszystko to zalecał już
Leszczyński.
Są ludzie, co świadomie plotą bzdury – aby tylko być oryginalnymi, zadziwić
słuchaczy. Odwrotnie Leszczyński. Głosił rzeczy mądre i rewelacyjne, owijając
je w bawełnę banału, starając się je przemycić jako konserwatywne i naturalne.
Ambitny pisarz pragnie sensacji, ambitny polityk jej unika. A Leszczyński był
zawsze przede wszystkim politykiem. Wiedział, że radykalne reformy trzeba
przeprowadzić, lecz nie trzeba nigdy z góry straszyć.
Dlatego też „Głos wolny…” tak rewolucyjny, tak odmienny w poglądach od
ogólnie przyjętych wówczas w Polsce, choć napisany w roku 1733, wydał
Leszczyński dopiero w roku 1749 w chwili gdy (na krótko) zwątpił o możności
odzyskania korony.”
„W ciągu 30 lat w Lotaryngii Leszczyński nigdy nie przestał myśleć o
powrocie na tron polski”.
„Opasły August III umarł w roku 1763. Młody stolnik Poniatowski był głównym
kandydatem na króla. Aż skoczył Leszczyński z podniecenia. Przed wyblakłymi
oczami zamajaczyła mu znów korona.
Co za brednia, że emigrant polityczny przyzwyczaja się do swego domku z ogródkiem,
do nocnych pantofli, że zapomina o kraju, że popada w rezygnację.
Nigdy!
Szatański Leszczyński, mając 86 lat, gotów był rzucić swój pałac, dostatki,
kochanki, córkę, wnuków, świetną pozycję w Europie, całą Lotaryngię do diabła i
pognać do Warszawy, zaryzykować nową awanturę. Ze szwungiem, z zapałem chłopca,
co rusza pierwszy raz w życiu polować na kaczki, rzucił się raz jeszcze do
kampanii elekcyjnej.”
Nie udało się tym razem. Zbyszewski opowieść o królu Stanisławie kończy
tak: „23 lutego 1766 zmarł Leszczyński, człowiek, który był dwa razy królem i
trzy razy abdykował, który kochał Polskę, a uszczęśliwił Lotaryngię, który może
by zdołał zatrzymać Rzeczpospolitą przed runięciem w przepaść, gdyby te 60 lat
panował, a nie błąkał się na przymusowej emigracji.”
I jeszcze rozprawia się z właściwą sobie swadą z innymi kontrowersjami
dotyczącymi tej malowniczej postaci.
„Naiwni historycy urobili sobie pogląd, że Leszczyński tak kochał Polskę,
że aby do niej wrócić, gotów był ją uszczuplić. Bzdura!” Zbyszewski twierdzi,
że tak wtedy było, takie czasy, ja ci dam to księstwo, ty mi tamto. Bagatelizuje
to, choć w nas może to budzić niesmak, bo wiemy, co było dalej.
„Leszczyński byłby sto razy lepszym królem od Augusta II. Ale – skoro
utracił koronę – byłoby sto razy lepiej dla Polski, by zrezygnował z niej
naprawdę i nie wprowadzał wieloletniego zamętu.” Zbyszewski zapewne ma rację.
Dwieście lat później inny Polak wyciągnął z tego lekcję i ustąpił, w imię dobra
Rzeczpospolitej, nie chciał rozlewu bratniej krwi, chociaż legalnie, prawnie
racja była po jego stronie. Postąpił tak Roman Dmowski po zamachu majowym w
1926 roku.