
Zacząłem od jego opisu Piłkarskich Mistrzostw Świata w 1974 r. Właśnie
kończył się mundial tak wspaniały i emocjonujący tym razem, więc lektura
wydawała się bardzo dopasowana. Autor pisze np. o polskim bramkarzu w meczu z
Brazylią o trzecie miejsce tak: „Tomaszewski miał dzień dobroci dla piłki.
Wyławiał ją ze stratosfery i wydłubywał z ziemi. Tonęła, znikała mu w
ośmiornicowych ramionach. Tulił ją do piersi jak ukochane niemowlę”. A
wcześniej w meczu eliminacyjnym z Anglią „Tomaszewski, zwinny dryblas, zbierał
im piłki znad główek, jakby łowił motyle w siatkę”, zaś gdy Lubański strzelił
drugą bramkę: „Na widowni nieznajomi całowali się z dubeltówki. Był to nastrój
krzyżowców, co zdobyli minaret i zdarli zeń półksiężyc”. Inaczej nieco było w
meczu z Walią, gdzie „szła kopanina niczym jesienią na kartoflisku”. Czujecie
klimat? Gdyby tak pisano obecnie w gazetach, czytalibyśmy je od deski do deski
i zarykiwalibyśmy się ze śmiechu.
Pozostałe teksty są jeszcze lepsze, odczuwamy niemal namacalnie atmosferę
lat powojennych polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii. Zbyszewski pisze o „Dzienniku
Polskim”, którego przez lata był redaktorem; o wycieczce samochodem po Anglii i
odwiedzaniu skupisk Polonii; o urlopach, zakupach i micie, że narodowa zgoda
jest czymś właściwym (ten tekst jest wart szczególnej uwagi). W książeczce
znajduje się też znakomity tekst o Wiśle, rzece naszej arcypolskiej i
zrośniętej z polskością nierozerwalnie, o Kazimierzu Pułaskim, no i o rzeczonym
Leszczyńskim oczywiście.
Aż nie wiem, od czego zacząć. Najlepiej byłoby abyście Szanowni Elitarni Czytelnicy
Bloga sami sięgnęli po ten tekst, zamiast po moje tutaj zapiski, które żadną
miarą nie są w stanie oddać kolorytu tej opowieści. Jak pisze Zbyszewski: „Cóż
to za nałóg to pisanie. Równie wstrętny jak kokaina. Po co opisywać raz jeszcze
to co już zostało opisane – i to o sto razy lepiej?” No właśnie, po co? Cóż,
spróbujmy jednak.
Tekst emigracyjnego publicysty o zapomnianym nieco królu polskim jest niezwykle
frapujący. Mało kto chyba pamięta, o co chodziło z zamieszaniem w XVIII wieku z
dwukrotnym wybieraniem Leszczyńskiego na króla a potem jego abdykacjami. A
szkoda, bo Polacy winni odrobić lekcję, która z tej historii płynie, już dawno!
I stale ją sobie przypominać, a nie powtarzać te same błędy co przodkowie,
tylko gorzej, mniej malowniczo i w gorszym stylu. Podobnie jest z wieloma
innymi wydarzeniami z naszej historii.
Zbyszewski rozpoczyna historię od tego, że we francuskim mieście Nancy stoi
piękny pomnik z napisem „Stanislas le Bienfaisant” czyli Stanisław Dobry, dalej
idące tłumaczenie to „dobrodziej”, „dobroczynny”, „dobro czyniący” a nawet
„zbawienny”. Jednym słowem ktoś, komu wiele, bardzo wiele się zawdzięcza. I
pomyśleć, pisze autor, że Rzeczpospolita mogła mieć sześćdziesięcioletnią erę
jednego dobroczynnego Stanisława zamiast tragicznych rządów dwóch „faga-Sasów”.
W Internecie dotarłem potem do przemówienia Jana Pawła II, gdy był w Nancy,
gdzie podobno pamięć o Stanisławie jest wciąż żywa. Wtedy pomyślałem, że warto
by odwiedzić kiedyś to miejsce.
Udało się to kilka miesięcy temu. Faktycznie plac Stanisława w centrum
Nancy robi niesamowite wrażenie, szczególnie gdy to pierwsze do długiej podróży
wypakowanie się z samochodu na terytorium Francji. Po pierwsze jest ogromny,
otoczony pięknymi budynkami, kawiarniami i wszechobecnymi złoceniami. A na
środku ogromny pomnik króla Stanisława.
Jak to się zatem stało, że Leszczyński dał tak wiele Lotaryngii a nie
zdołał dać wiele Polsce? To długa historia i nie podejmuję się jej tutaj całej wyłuszczać.
Ponadto należałoby w tym celu pewnie przeczytać coś więcej niż zgrabny ale
publicystyczny tekst Zbyszewskiego, tekst skrzący się dowcipem, ostry i przenikliwy
zarazem, a przy tym zawierający morał, ale jednak nienaukowy. Tym niemniej pan
Karol raczy nas tyloma ciekawostkami z życiorysu polskiego króla, opowiada o
tak nieprawdopodobnych zwrotach akcji, że co chwilę przecieramy oczy ze
zdumienia: czy to działo się naprawdę?
Zacznijmy od tego, że ród Leszczyńskich był jednym z najznamienitszych rodów
w Rzeczpospolitej a bez wątpienia najznamienitszym w Wielkopolsce. Dlatego
młody Stanisław otrzymał staranne i gruntowne wykształcenie, najlepsze jakie
można było sobie wyobrazić w tamtych czasach. Młody Stanisław był
predestynowany do pełnienia odpowiedzialnych ról w dorosłym życiu.
I tak dzieje się w roku 1704, gdy król szwedzki Karol XII nakazał
konfederacji warszawskiej wybrać Leszczyńskiego na króla. Dzieje się to aby
zakończyć panowanie uzurpatora Augusta II Sasa. Zbyszewski pisze o tym
wydarzeniu tak:
„Kiedy zaczyna się upadek Polski? Można odpowiedzieć z całą dokładnością: -
w roku 1696 r.! Wtedy to, na wolnej elekcji po śmierci Sobieskiego, wybrano
francuskiego księcia Contiego, prymas Radziejowski proklamował go królem, Conti
przybył z flotą do Gdańska. Ale elektor saski, August II, mając z Drezna
bliżej, wlazł z licznym wojskiem do Polski i bezprawnie koronował się w
Krakowie. Polska ani drgnęła. Trzynaście lat zaledwie po odsieczy wiedeńskiej,
największym swym triumfie wojskowym, ogromna Polska była takim flakiem, że
malutka Saksonia mogła jej bezkarnie narzucić króla. Zupełna plajta w ciągu
jednego pokolenia!
Obecnie w roku 1974, z właściwą Polakom logiką polityczną, szlachta, która
osiem lat przedtem zniosła bez sprzeciwu, że cudzoziemiec August, dzięki
cudzoziemskiemu wojsku, wprowadził siebie na tron wbrew jej elektowi – teraz
strasznie się oburzyła, że cudzoziemska armia osadziła na tronie rodaka
Stanisława”.
Walka Leszczyńskiego z Sasami będzie trwała kilkadziesiąt lat, dalej
osłabiając Rzeczpospolitą. Stąd powiedzenie: „Od sasa do lasa, jeden do sasa –
drugi do lasa”, gdyż szlachta nie mogła się zdecydować czy być z „lasem” czyli
Leszczyńskim czy z Sasem.
W 1709 roku zostaje zmuszony do abdykacji, emigruje, a na emigracji zapomina
o abdykacji i podejmuje walkę aby odzyskać tron. Sprzymierzył się wtedy ze
Szwedami i Turcją. Jak pisze Zbyszewski, okazało się wtedy po raz pierwszy, że
z tymi państwami nie ma Polska żadnych sprzecznych interesów a może mieć
wspólne. W 1712 abdykuje po raz drugi. W przebraniu ucieka do Turcji, tam
uwięziony, sprowadza Turków do Polski, ale robi klapę.
Na emigracji marnuje energię na różne propozycje, pomysły, słanie listów i
memoriałów. Wszystko na nic.
Zmartwychwstaje dzięki córce! „Gdy go zawiadomiono, że będzie teściem
Ludwika XV – zemdlał z wrażenia”.
Maria Leszczyńska została wybrana na królową Francji spośród siedemnastu najznamienitszych
księżniczek europejskich. Ze względu na swe przymioty i dobre wychowanie
(podobno niektóre były piękniejsze). A Francja, trzeba pamiętać, była wtedy
mocarstwem, największym, najwspanialszym podówczas krajem.
(c.d.n.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz