Czas wakacyjnej, dosyć długiej,
podróży moje dzieci umilały sobie oglądaniem po raz kolejny trzech dotychczas
zekranizowanych części „Opowieści z Narni”. Młodzi bohaterowie przeniesieni w bajkowy
świat, dziwnie jednak przypominający rycerskie eposy; świat, gdzie istnieje
honor, zasady, rycerskość, odwaga, odpowiedzialność, przygoda, przyjaźń. Zgodnie
z poglądem Chestertona, że „dobre bajki są więcej niż prawdziwe. Nie w sensie,
że uczą nas, iż smoki istnieją, tylko że można je pokonać”. Miło było słuchać
jednym uchem tych ładnych dialogów mądrej opowieści, a drugim, gwoli prawdy, „Szkiców
piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego (dlaczego dopiero teraz zapoznaję się z tą
fascynującą lekturą?). Trzeba tu przyznać, że niedużo wyszło nam z wakacji z
bohaterami XX wieku, ale nasycenie Narnią też nie jest bez wartości.
Obiecałem sobie nie czytać gazet na
wakacjach, a na pewno nie zabierać ze sobą jakichś tego rodzaju zaległości. W
torbie z komputerem zaplątało się jednak co nieco, m.in. jeden z lipcowych Plusów
Minusów z ciekawym wywiadem z amerykańskim psychologiem społecznym Philipem
Zimbardo, autorem głośnej książki „Efekt lucyfera”. Przytoczmy fragment:
„Czy to znaczy, że w każdym społeczeństwie mamy około
10 procent ludzi, którzy chcą dobra, 10 procent tych, którzy czynią zło i
bierną resztę, która pójdzie za tym, kto akurat przejmie inicjatywę?
Takie są mniej więcej proporcje: niektóre narody idą
za Mahatmą Gandhim, inne za Adolfem Hitlerem. Nazwałem to efektem Lucyfera,
ulubionego anioła Boga, który stopniowo przeistacza się w szatana. Tak może się
stać z większością z nas.
Istnieje jednak również bardziej optymistyczny
scenariusz: jesteśmy w stanie pójść w kierunku dobra. Od czego to zależy?
Ten drugi scenariusz, mechanizm przekształcenia
zwykłego człowieka w bohatera, jest przez psychologów o wiele gorzej
rozpoznany. Można wręcz powiedzieć, że nauka jest w tej sprawie na początku
drogi: sam założyłem w San Francisco fundację, która zajmuje się badaniem
bohaterstwa.
Psychologia przez dziesięciolecia koncentrowała się na
mechanizmach zła. Chodziło o przeciwdziałanie zagrożeniom dla społeczeństwa.
Właśnie dlatego wciąż wyobrażamy sobie, że to zasługa mężczyzn działających w
pojedynkę na wzór średniowiecznych rycerzy. Nic bardziej mylnego. Bohaterskich czynów dokonują każdego dnia
zwykli ludzie i to te czyny dopiero powodują, że stają się bohaterami.
Wiemy o nich niewiele, bo bardzo rzadko interesują się nimi media. Najlepszym
dowodem, jak mylne są nasze wyobrażenia o bohaterstwie, jest Irena Sendler,
która wraz z kilkunastoma innymi pielęgniarkami stworzyła sieć pomocy dla
żydowskich dzieci w gettcie, ratując ponad dwa i pół tysiąca osób. A przecież
nie miała nic wspólnego z rycerzem na białym koniu!
Opisał pan niedawno przypadek uratowania w nowojorskim
metrze człowieka, który upadł na tory. Dwieście osób stało bezczynnie na
peronie – tylko jeden rzucił się mu na pomoc. Dlaczego akurat on?
Żadne względy socjologiczne tego nie tłumaczą: był to
czarnoskóry ojciec dwójki dzieci, który poświęcił się, aby uratować białego. W
naszych badaniach rozróżniamy dwa typy bohaterów. Pierwszy typ, w rodzaju
mężczyzny z nowojorskiego metra, można nazwać impulsywno-reaktywnym: człowiek
podejmuje decyzję błyskawicznie, nieraz bardzo ryzykowną. Drugi typ bohaterstwa
ma charakter refleksyjny: to człowiek, który zbiera latami materiały o
korupcji, buduje siatkę współpracowników i w końcu decyduje się ujawnić swoją
wiedzę dla dobra społecznego. W obu przypadkach jedno jest wspólne: bohater
czuje, że może zmienić rzeczywistość. Moja fundacja pracuje nad tym, jak
przekonać ludzi, że mają moc zmiany. Każdy z nas w ciągu życia staje przed
sytuacjami, w których może dokonać bohaterskiego czynu, ale najczęściej się na
to nie decyduje.
Pańska definicja bohaterstwa polega na dokonywaniu
przez jednostkę czynów w interesie wspólnoty, na odejściu od logiki
egocentrycznej na rzecz socjocentrycznej. Czy to nie jest zasadniczo przesłanie
Jezusa?
Zdecydowanie tak.”
Czytam to pamiętając wciąż przeczytany
wiosną artykuł o Chestertonie, którego szczególnie ujmowała „polska tradycja
rycerska (łącznie z wypływającym z niej stosunkiem do kobiet). Polacy byli dla
niego narodem par excellence rycerskim, który w końcu XVIII w. został w
wyjątkowo nierycerski sposób - trzech na jednego - napadnięty przez sąsiadów.
Podziwiał nasze umiłowanie wolności przejawiające się w podejmowanych w XIX w.
kolejnych zrywach powstańczych oraz, last but not least, nasz katolicyzm i
wierność Kościołowi na przestrzeni dziejów”. W posłowiu do książki Kazimierza
Pruszyńskiego „Poland” pisał, że: „Nigdy
nie pominąłbym okazji, by oddać nawet niewielką przysługę Polsce – temu najbardziej
wysuniętemu, najbardziej rycerskiemu i najbardziej zagrożonemu przyczółkowi
rycerskości, permanentnie wszak zagrożonemu na tym świecie”.
To bardzo intrygujące słowa,
angielski prześmiewca nie był typem naiwniaka, którego łatwo uwieść, ale
bystrym obserwatorem i tęgą głową. Dlaczego przywołuję te cytaty? Bo one się ze
sobą łączą, wynikają z nich pewne konkluzje, ale cierpliwości.
Przy okazji warto zwrócić jeszcze
uwagę, że angielski pisarz niejednokrotnie dopominał się o skuteczną „propagandę
polską w Anglii”. Wiemy, że słusznie i bezskutecznie. Apelował, aby pokazać
Anglikom „pierwiastki romantyczne i
heroiczne” w dziejach Polski i wskazywał na konieczność przygotowania
sugestywnego zarysu historii Polski, „historii
wielkiego cudu, który zdarzył się za naszych czasów w środku Europy”. Sam
marzył, aby napisać książkę o Polsce, ale nie zdążył. Przeszkodą była jego
śmierć. Mówiąc o cudzie, miał na myśli zmartwychwstanie Polski po 123 latach
zaborów.
Minęło kilkadziesiąt lat a my nie
mamy sugestywnego zarysu historii Polski nawet na swoje potrzeby. Istnieje
podobno Muzeum Historii Polski, które nie może doprosić się o to, by obdarzyć je
budynkiem i wegetuje jako byt niemal wirtualny. Podobno Duńczycy raz byli potęgą,
za czasów wikingów, i eksploatują to na całej linii w programach nauki historii,
muzeach, atrakcjach turystycznych, etc. Przedwczoraj rocznica Cudu nad Wisłą,
którego muzeum też nie ma. Jest za to film „Bitwa warszawska 1920”, którego
fragmenty po raz drugi obejrzałem z dziećmi w celach edukacyjnych. I nie wiem
czy Hofman kpi czy o drogę pyta? Poziom dramaturgii budzi zażenowanie, gra
aktorska to, no nie wiem, jakby oni wszyscy tam się nieźle bawili, wybuchali śmiechem
po wyrecytowaniu tych papierowych tekstów. Natasza Urbańska z wybielonymi
zębami w szpitalu polowym czy strzelająca z ckm-u – groteska. Czy oni to
nakręcili, aby nas poniżyć? Czy nie widzieli żadnego porządnego filmu, nie
wiedzą, jak to się robi? Szkoda słów.
Jak czytałem o tych „pierwiastkach romantycznych
i heroicznych” przypomniało mi się przedstawienie na Bemowie, przypomniał Maurice
Ollier, Francuz, który na zlocie Skautów Europy w 1994 r. na tle dziesiątek
wieczornych ognisk, pięknego śpiewu przekonywał kilku dwudziestoparoletnich
chłopaków z Polski: „Musicie zachodnim Europejczykom opowiedzieć o Waszej
historii właśnie podczas takich ognisk. O królowej Jadwidze, Janie III
Sobieskim, Cudzie nad Wisłą, bo oni nic o tym nie wiedzą i się nie dowiedzą”. (Maurice
obczytał się o Polsce i zafascynował naszą historią, przed wylądowaniem na pamiętne
styczniowe spotkanie i dyskusję o wstąpieniu do FSE). Jesteśmy być może
najbardziej bohaterskim narodem w dziejach, i tych „pierwiastków” jest ogromnie
dużo, jednak nikt tego na świecie nie wie. Tzn. kiedyś wiedziano, ale nowe
pokolenia już nie pamiętają. Czy my sami o tym wiemy?
Jeszcze jeden cytat (podesłany z Internetu),
choć może jest ich za dużo, ale same wpadają, szkoda się nie podzielić:
Kazimierz Brandys,
"Miesiące" 1979
[...] Zdumiewa najbardziej myśl, że
swoją prawdę naród tak umiejętnie chronił i przechowywał. Tak długo i tak
umiejętnie. Nasuwa się ciężkie podejrzenie. Czy nie za pochopnie sądziło się
tę masę, widząc w niej bezwład i słabość lub dopatrując się w jej zniewoleniu
codzienną wegetacją – braku zasobów duchowych. [...] Znamy własną historię, co jednak nie oznacza, że zawsze potrafimy
dostrzec jej piękno. A jest piękna. W dziejach Europy bodajże nie istnieje
kraj, którego przeszłość miała tak niewiele win w stosunku do świata. Tuż
obok przylegały do nas dwa narody o najposępniejszej historii. Niemcy i Rosja. Z dwóch stron Polska stanowiła pośrodku
obszar praw i życia. Między schizofreniczną siłą Niemiec a obłąkaną pustką
Rosji usiłował żyć naród, który przez
długi czas brał serio najszczytniejsze zasady ludzkości – chrześcijaństwo,
humanizm, demokrację, swobodę ludzkiej osoby i wiary – a po ośmiu wiekach
płacił za swoje fantazmaty niewolą i śmiercią za wolność”.
Najszczytniejszymi zasadami
ludzkości jest też ludzka solidarność i miłość bliźniego aż po oddanie swojego
życia. Szkoda, że socjologowie do tej pory fascynowali się tym, jak się czyni
zło a nie dobro. Prof. Zimbardo powinien też wnikliwiej zbadać, jak to jest, że
jeden naród wybiera Gandhiego a inny Hitlera.
Wróciwszy z wakacji, dowiedziałem się,
że w lipcu utonął człowiek, sąsiad można powiedzieć, mieszkał kilka ulic dalej,
w sile wieku, żona, dzieci. Nie znaliśmy się, choć może gdzieś minęliśmy się w
sklepie z pieczywem, w drodze do kościoła czy na spacerze. Dziecko topiło się w
morzu bałtyckim. On był na spacerze z rodziną, wskoczył do wody, uratował je,
przekazał następnemu człowiekowi w wodzie, lecz jego zabrała fala i już nie
oddała. Św. Maksymilian Kolbe oddał życie za ojca rodziny, aby ten mógł żyć dla
swoich dzieci. Ten nasz sąsiad oddał życie za kogoś, kogo nie znał, nie miał
czasu na zastanowienie, obliczenie ryzyka, sporządzenie wykazu za i przeciw. Nie
będzie już mógł żyć dla swoich dzieci. Powinien jednak żyć wiecznie w ich
pamięci. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ich cierpienia, to jest wielka tragedia,
ogromna strata. Dlatego Jego syn powinien słyszeć po wielekroć, po wsze czasy, że
jego ojciec był prawdziwym bohaterem, odważnym i dzielnym człowiekiem, któremu
społeczeństwo winne jest uznanie a rodzina winna być opromieniona szacunkiem
ludzkim i otoczona opieką. Cześć jego pamięci!