sobota, 5 listopada 2022

Zupa nic!


Gdybym ten film obejrzał wcześniej to nie wiem czy siliłbym się na niektóre teksty we „Wszystkich klęskach wieku (nie)męskiego”. „Zupa nic” to bowiem piękny fresk (choć słowo to nie pasuje zupełnie do tamtych czasów) lat osiemdziesiątych, na które przypadło i moje dzieciństwo. Z tego dzieciństwa i wczesnej młodości niektóre smaczniejsze kąski starałem się przywołać i ocalić we wspomnianej książeczce. Jeśli nie wiecie co obejrzeć w ten weekend a chcecie obejrzeć komedię, mogę szczerze polecić ten film. 

Adam Woronowicz prezentuje w nim najlepszą formę, jest w swoim żywiole w roli pomiatanego przez system schyłkowego PRL-u architekta. Wtórują mu koncertowo Kinga Preiss grająca jego żonę i Ewa Wiśniewska (teściowa), oraz szwagier Zenek czyli Rafał Rutkowski. Różne sceny w filmie są po prostu genialne. I ma się rozumieć, prześmieszne. Ten entourage głównego bohatera, ten outfit, na czele ze skórzaną brązową marynarko-kurtką, ale i spodnie dzwony, i takie koszule non-iron z wywijanymi kołnierzami, i ten brzuszek piwny, no, uczta dla oka. W tym filmie jest wszystko: blaski i cienie pomieszkiwania w dwóch pokojach rodziny z dwoma córkami oraz teściową, zgubienie kartek na mięso, pijany ojciec wracający przed Wigilią z choinką-kikutem, wygranie talonu na samochód, radość i smutki z tym związane (problemy z gaźnikiem, kradzież kół). Jest karp w wannie przed Wigilią, jest skok przez kozła na lekcji WF-u, jest wszechwładna cesarzowa-kadrowa w pracy i płaszczenie się przed nią. Są wycieczki na saksy na Węgry i przemycane kołnierze z lisów, jest i szwagier cwaniak, który umie się ustawić w rzeczywistości jaka jest, no i kolejka za meblami uwieńczona niesamowitym sukcesem – zdobyciem „wypoczynku Edyta”.

W tekście „Każdy chciał być DJ-em” wspominam podobne perypetie:

Mój ojciec kiedyś stał całą noc w kolejce przed sklepem sportowym, bo dostał informację, że mają rzucić namioty. Nasz stary nie nadawał się już do użytku, więc nowy bardzo by nam się przydał do wyjazdów. Nad ranem okazało się, że dojechały nie namioty, tylko rowery i śpiwory. Rowerów trzy sztuki, więc ojca już to szczęście nie objęło, za to kupił dwa śpiwory. Wprawdzie śpiworów akurat nie potrzebowaliśmy, ale skoro je rzucili, grzechem byłoby nie wziąć po całej nocy koczowania pod sklepem na zimnie.

Innym razem całą rodziną obstawialiśmy dostawę mebli. Mamie marzyły się mahoniowe matowe regały. Nie dotarły. Może w przyszłym tygodniu? Znowu koczowanie. I tak ze trzy razy. W końcu przywieźli. Jasne na wysoki połysk. Wzięliśmy oczywiście. Do dzisiaj straszą w mieszkaniu mojej mamy. Ale ile było podczas tych komitetów kolejkowych zabawy wieczornej i nocnej, podchody, w chowanego, berek, żarty, totalna integracja dzieciarni asystującej matkom i ojcom.

Wspomnę tylko, że z tym namiotem jeździliśmy „maluchem” czyli fiatem 126p w góry, a bagażnik dachowy wyglądał identycznie jak ten, który Woronowicz tak umiejętnie upinał w filmie przed wyjazdem na wakacje.

Co w tym filmie urzeka? Wszystko: dobrze skrojone i obsadzone role, scenariusz, jest tu jakaś finezja, której zazwyczaj brakuje w polskich produkcjach, szczególnie z komediach. Lecz przede wszystkim urzeka atmosfera! Ciepła, pobłażliwa, to nie jest żaden sentymentalizm ani z drugiej strony brutalne ciśnięcie beki jak w Alternatywach 4 u Barei. Historia jednej z tysięcy rodzin, ze standardowymi problemami dla tego czasu, ale z tego wyłania się jakaś wdzięczność, piękno, relacje, wspieranie się w życiu. Nawet scena imienin to klasyk. Tam jest wszystko: trzy małżeństwa, sałatka z warzyw, nóżki w galarecie, coś do przepijania tej galarety. Tak to wyglądało, biednie, groteskowo. Ale budzi to naszą sympatię, nie tylko dlatego, że to część naszej historii, życie naszych rodziców czy dziadków, ale dlatego bo przez tę ciasnotę, upokorzenia, przez ten peerelowski paździerz prześwituje życie. Podstawowe relacje rodzinne, sąsiedzkie, koleżeńskie - dzięki którym łatwiej żyć. Dzięki którym życie w ogóle nabiera większego sensu. Bez względu na zmieniające się scenografie życia, gadżety, materialne przedmioty westchnień - jakość relacji napędza jakość życia.

Może i nieładnie powiedziane, ale chyba prawdziwie.