poniedziałek, 19 stycznia 2015

Odszedł O. Robert

Odszedł O. Robert Pawlak, franciszkanin, dla starej gwardii skautowej, która pamięta go jako harcerza 1. Drużyny Nałęczowskiej, wiecznie uśmiechnięty „Gruber”. Dyskretny, towarzyszący, dobry duch. Wyrastał jak spod ziemi tam, gdzie akurat najbardziej był potrzebny. Mimo tego, że pracował w różnych miejscach w Polsce, obarczony wieloma obowiązkami, zawsze znajdował czas, aby służyć Skautom Europy. Wspierał szczególnie Nurt Harcerek. Nie zabrakło go na obu Eurojamach. Prawdziwy skautowy duszpasterz. I prawdziwy franciszkanin, żyjący swoim powołaniem, za cały majątek mający ubogi habit.
Życie jest tak kruche. I tak krótkie. Nie rozumiemy wyroków boskich. Czasami rozumiemy z biegiem czasu. Ufamy, że wszystko stanie się jasne, gdy będziemy już po tamtej stronie. Może ta śmierć, to odejście tak nagłe i niespodziewane osoby w sile wieku, która jeszcze wiele lat mogłaby służyć tutaj swoją mądrością, dobrą radą, uśmiechem i pracą, jest z jakichś nieznanych nam powodów szczególnie potrzebna teraz.

Ostatnio dosyć często w różnych rozmowach pojawia się wątek braku księży w jednostkach, na obozach harcerskich, że jest to luksus, a doświadczenia niektórych nieodłącznie związane z kapłanem na obozie czy zimowisku, rozmawiającym z chłopakami, sprawującym z powagą sakramenty a za chwilę prawdziwym towarzyszem i przyjacielem jedzącym tą samą zupę z aluminiowej menażki, to science-fiction dla wielu jednostek. Bo księża mają wiele innych obowiązków, a życie obozowe też nie jest łatwe. A takie jak na ostatnim deszczowym Eurojamie to już ekstremalnie. Przypominam sobie wtedy wynurzającego się z normandzkich chaszczy skromnego franciszkanina, z zawieszonym na twarzy uśmiechem, idącego gdzieś z tyłu, pocieszającego marudzące harcerki. Brodzącego w błocie, jedzącego jak wszyscy marne francuskie jedzenie, za cenę iluś tam spowiedzi, mszy, homilii, dobrych rozmów czy po prostu bycia z młodymi.

Nie damy rady robić skautingu bez oddanych kapłanów? Nie damy rady iść tą drogą bez ich ofiary czasu, energii, zdolności, zaangażowania. Bez rozgrzeszania na łące, bez konsekrowania hostii na ołtarzu obozowej kaplicy. Nie damy rady!

Może wśród obecnych harcerzy, wędrowników i szefów, a może i wilczków, kiełkują piękne i odważne marzenia o oddaniu się całkowicie, o służbie tylko Jemu, o miłości większej niż ta ziemska? Nie bójcie się zuchwałych marzeń! A może to odejście sługi dobrego dla kogoś innego będzie ostatnim argumentem, by zaryzykować życie?

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie. Robercie, odpoczywaj w pokoju.

niedziela, 11 stycznia 2015

WOW - oh, wow!


Jak stali, cierpliwi i wyrozumiali czytelnicy tego bloga dobrze wiedzą, stara się on być źródłem treści raczej dobrej i budującej, a nie przelewaniem rozgoryczenia lub piętnowania tego, o czym nie można powiedzieć, że jest dobre. Tym bardziej miło po tygodniu bombardowania nas zewsząd odrażającymi okładkami francuskiego pisma podzielić się refleksją z dnia wczorajszego.

WOW czyli Wieczerza Opłatkowa Warszawy skupiająca wszystkich szefów sześciu już stołecznych hufców i przyjaciół, w tym wiele osób z innych miast studiujących w Warszawie. Jak było? Można powiedzieć – wow! Świetna skautowa atmosfera, proste metody, zaskakujące efekty. Choć to już wieloletnia tradycja w Warszawie, a nawet miejsce to samo, były elementy zaskoczenia.

Wszyscy zebrani, nie pomijając rodzin z dziećmi, zostali losowo podzieleni na sześć grup, które w ciągu dwudziestu minut miały przygotować wybrane scenki składające się na scenariusz pt. Rodowód Jezusa. Wyszło znakomicie! Wszyscy byli zaangażowani. Dla mnie najlepszy był występ o Królu Salomonie, urozmaicony technicznie, śmieszny i pouczający, nie licząc oczywiście początku z dziadkiem okrytym kocem, ale to było poza konkurencją, bo przygotowali organizatorzy.

I powiem Wam, że tak trzeba. Cykliczne wydarzenie powinno mieć za każdym razem jakiś nowy element, albo inaczej zrobiony, albo podany, jakąś poprawkę, podwyższenie poziomu o oczko wyżej, by żadne wydarzenie nie było nudne i przewidywalne, by zawsze nieobecność była stratą. I mam na myśli nie tylko harcerskie wydarzenia, ale i w pracy zawodowej czy w życiu rodzinnym. Nie ma nic nudniejszego i bardziej przygnębiającego niż imieniny u cioci zawsze z tymi samymi gośćmi, potrawami i żartami przy stole. Albo święta, nie dość, że te same potrawy na Wigilii, identyczna sztuczna choinka od lat, życzenia zdrowia, to i prezenty identyczne: od wujka Mietka szare skarpetki, od cioci czekolada, itd. Minimum to skarpetki chociaż w innym kolorze a czekolada chociaż z innym nadzieniem. A w małżeństwie? Rutyna, powtarzalność, brak zaskoczenia zabije najlepszy związek. Facet czy kobieta, którzy nie potrafią albo nie chcą zaskakiwać swojego współmałżonka to niebezpieczeństwo! To samo w drużynie, kolejny obóz z taką samą fabułą, albo po roku przerwy znowu to co dwa lata temu to oznaka lenistwa i braku wyobraźni. Tematów nie starczy na życie, a co mówić o krótkim okresie trzech lat. I nie chodzi o to, aby ciągle eksperymentować i wszystko zmieniać. O nie!

 
Przeciwnie, rytuał, uświęcone tradycją elementy, pewien stały kanon, nawet na takim spotkaniu jak WOW to rzecz nie do przecenienia. Więcej, „reformator” robiący wszystko po nowemu to tylko oznaka pychy, braku szacunku do poprzedników, bo „ja wiem lepiej”. To samo ze Świętami, to że spodziewamy się znowu miłego spotkania rodzinnego, tych samych potraw jedzonych raz w roku, i że wiadomo, iż śpiewamy kolędy pół godziny a dopiero potem są prezenty, a tam znowu skarpetki od wujka Mietka, jest czymś niesamowicie sympatycznym. Wiedzieli o tym Hobbici, a raczej Tolkien, który ich powołał do życia. Wiemy i my. Najlepiej jednak jak w tym rytuale jest jakiś element zaskoczenia, miły akcent, smaczek, jakaś potrawa inaczej przyrządzona a może zupełnie nowa, inny obrus, skarpetki z fantazyjnym szlaczkiem, itp. Tradycyjnie najlepszy jest złoty środek, odkrył to już Arystoteles, a my twórczo jego myśl rozwijajmy.

A zatem WOW taki był, jaki powinien, nowi hufcowi twórczo kontynuujący tradycję! Nie po najmniejszej linii oporu, robiąc identycznie jak było, ale właśnie, zróbmy coś może aby bardziej ludzi zaktywizować, zaskoczyć. I dobrze wyszło.
Tak trzymać Panie i Panowie!

(fot. z galerii Kasi Szczypek)

środa, 7 stycznia 2015

Rozwój osobisty i sukces zawodowy – epilog albo to samo tylko inaczej cz. 2

Teraz kilka kwestii natury ogólnej związanych z rozwojem osobistym.

 
Jesteś sam odpowiedzialny za swój rozwój, jesteś kowalem swojego losu. Tak, dobrze słyszysz, nie oglądaj się na boki, to do Ciebie i nie licz, że ktoś Cię popchnie z tyłu albo pociągnie do przodu, rzuci linę, przytroczy jak szybowiec do samolotu. Musisz mieć silnik, nie możesz być szybowcem zależnym od wiatru. Baden Powell radził, aby trzymać mocno w rękach ster łodzi swojego życia. Niektórzy zaś mówią, „co Bóg da”, „jeśli Bóg pozwoli”, „Bóg sobie poradzi z tą sprawą” albo „jakoś to będzie” i nie robią nic. Nie wygrasz na loterii, jeśli nie kupisz losu. Nie można zapominać o tym, że Bóg chce, aby człowiek działał, podejmował decyzje i wcielał je w życie. Skauci Europy nie powinni zapominać słów Św. Ignacego patrona wędrowników: „czyń tak jakby wszystko zależało od ciebie, módl się tak jakby wszystko zależało od Boga”.

Poznaj swoje mocne i słabe strony, mocne rozwijaj, słabe niweluj. Jeśli masz słaby słuch, nie pchaj się do zawodowego grania na skrzypcach czy śpiewania w chórze choćby to było twoje marzenie. Powinieneś wiedzieć, jakie są Twoje mocne strony, na tym budować, uczynić z tego atut.

Kolejną użyteczną sprawą jest wiedzieć czy jest się introwertykiem czy ekstrawertykiem, oraz jaki typ osobowości jest najbliższy mojemu, czy jestem cholerykiem czy flegmatykiem. To są sprawy podstawowe, i wielkie błędy w wychowaniu, np. jeśli rodzice tego nie rozumieją i tą samą miarą traktują dwoje dzieci o przeciwstawnych typach osobowości. To gwałt na naturze, bo jeśli ktoś urodził się np. flegmatykiem to żeby nie wiadomo jak się starał nie zrobi z siebie choleryka. Zresztą po co, każdy typ ma swoje zalety i z nich trzeba uczynić atut. Jednak brak tej świadomości może powodować niepotrzebną utratę energii i zniechęcenie, gdy ktoś wykorzenia w sobie coś, czego wykorzenić się nie da, zamiast to polubić i okiełznać. Ja nie jestem specjalistą w tym temacie, i nie chciałbym go tutaj nadmiernie rozwijać ale zachęcam Was do poznania swojego typu osobowości i wyciągnięcia z tego praktycznych wniosków. Brak wykonania takiego ćwiczenia skazuje na chodzenie po omacku, to tak jakby mechanik przystępował do naprawy skomplikowanego urządzenia bez znajomości jego instrukcji, planów, albo generał do operacji powietrzno-desantowej nie zapoznawszy się nawet z mapą terenu. Nie ma złudzeń, wtedy na pewno się nie uda.

Ja dopiero niedawno dowiedziałem się, jak rozróżnić na pewno introwertyka od ekstrawertyka i jakie to ma praktyczne znaczenie. Introwertyk regeneruje się, odzyskuje energię w samotności, do resetu np. po stresującej cały tydzień pracy, potrzebuje spaceru, czasu dla siebie, kontaktu z przyrodą. Ekstrawertyk, przeciwnie, potrzebuje ludzi, zgiełku, rozmów, spotkań. Nie oznacza to, że introwertyk nie potrzebuje ludzi, chodzi tylko o to, gdzie, w jakich warunkach, który typ odzyskuje najlepiej energię, czego potrzebuje do regeneracji sił. W młodości nie jest to może tak istotne, ale zapewniam was, że technologia odzyskiwania energii z biegiem czasu staje się coraz ważniejsza-;)

Kolejna myśl – robić plany, stawiać sobie cele. Jeśli postawimy sobie jakieś cele, jest szansa, że chociaż niektóre uda nam się zrealizować. Robienie planów i stawianie celów zakłada oczywiście ich weryfikację, podsumowywanie, czasem korygowanie, i najlepiej z długopisem w ręku. Jeśli tego nie robimy, wszystko zaczyna być płynne, niby gdzieś idziemy ale tak do końca nie wiadomo czy idziemy do przodu czy do tyłu. O tym jak to robić pisałem kiedyś tutaj.

Jeszcze jedna refleksja, to co się liczy to realne umiejętności, to co umiesz już robić. Zwróć uwagę, że umiejętności praktyczne to jeden z pięciu celów skautingu. Jeśli jako szef nauczysz swoich podopiecznych praktycznych umiejętności, pójdą z nimi w życie i już je będą mieli, czy będzie to zagotowanie zupy czy utrzymywanie porządku. Mówiąc o realnych umiejętnościach nie chodzi mi o doświadczenie zawodowe zaraz po zakończeniu studiów, przysłowiowego absolwenta z trzyletnim stażem pracy. Jednakże refleksja nad tym, co już umiem, czego się nauczyłem dzięki tym lub tamtym zajęciom, tej czy innej praktyce, etc. jest ważnym ćwiczeniem. Dam przykłady z własnego prawniczego podwórka. Umiejętnościami, które student może mieć po studiach i wnieść w pracy nawet, jeśli nie miał dotychczas praktyki zawodowej, będą choćby: umiejętność logicznego wnioskowania, czytania ze zrozumieniem przepisów, umiejętność szybkiego odnalezienia koniecznej literatury, orzeczeń, komentarzy do przeanalizowania danego zagadnienia; umiejętności przejrzystego, precyzyjnego pisania; prezentowania zagadnień, ustnego i pisemnego, itd.

Kolejna rzecz - często młodzi ludzie z niesamowicie „wypasionymi” cv nie mogą jakoś zagrzać nigdzie na dłużej miejsca. Dlaczego? Okazuje się, że w zamian za wygórowane oczekiwania, postawę roszczeniową - dostarczają brak elementarnej solidności, dokładności, cwaniakowanie, odbębnianie zadań i robienie na odczepnego. Takiej osobie nie można zaufać, bo nawet drobne zadanie jest ważne. Gdy jeszcze do tego dochodzi brak ducha solidarności i współpracy z innymi, tzw. gwiazdorzenie, to nie ma w ogóle o czym mówić i takie cv można sobie wsadzić… do szuflady. Indywidualizm generalnie odchodzi do lamusa, gra zespołowa teraz jest na topie. Ostatnie nagrody Nobla w naukach ścisłych – zespoły naukowców, scenariusze filmów i seriali piszą zespoły ludzi, itd., itd. Umiejętności współpracy akurat można się nauczyć w harcerstwie, w szkole nie zawsze, ale w dobrych szkołach np. w szkołach dla managerów MBA to jest jeden z celów nauczania; ludzie, którzy nie umieją pracować w grupie odpadają. A zatem – solidność i dobry duch!

Nie chcę zasypać cię tysiącem złotych myśli, bo każda zasługiwałaby na długie uzasadnienie, odrębny tekst i mam świadomość, że rzucanie ich jako nieledwie haseł może być nawet przyczyną nieporozumień. Piszę tu tylko o wybranych, co do których jestem całkowicie przekonany i każdą z nich mógłbym uzasadnić garścią przykładów. Pozwól tylko na jeszcze jedną, bo wydaje mi się niezwykle ważna i bardzo niedoceniana.

Trzeba mieć motywację, a motywacja bierze się z inspiracji. Jest nawet takie angielskie sformułowanie/gra słów „insight comes from outside”. Najlepsze inspiracje biorą się od innych ludzi, tu i teraz, albo tych, którzy nas poprzedzili. Izaak Newton powiedział: „Jeśli widziałem kiedyś wyżej, dalej niż inni, to dlatego że stałem na barkach gigantów”. Jakich Ty masz gigantów, na których barki się wspiąłeś? Czytajmy biografie, oglądajmy dobre filmy, miejmy dobrych przyjaciół, wybierajmy zajęcia z dobrymi wykładowcami.

Dla geologów najważniejsza jest gleba, w wychowaniu najważniejsze jest podobno środowisko czy towarzystwo. Dobrze mieć paczkę przyjaciół, która wzajemnie się motywuje, inspiruje, jest w stanie przeczytać wspólnie dobrą lekturę i o niej podyskutować lub zobaczyć ambitniejszy film. Dzisiaj cierpimy na nadmiar niepotrzebnych informacji, z których ludzie nie są w stanie wyłowić tego, co naprawdę zasługuje na ich uwagę. Bestsellerami są książki wylansowane na bestsellery, których nikt nie wziąłby do ręki, gdyby nie krzykliwa kampania reklamowa. Nie ma czasu na rozpamiętywanie, bo wydarzenia aktualne dziś, jutro są już passé. W tych warunkach idziemy w powierzchowność, naskórkowość. Coś tracimy, życie pozbawione głębokich przeżyć ma mniej barw. Dlatego trudno wyobrazić sobie prawdziwy rozwój osobisty bez jakiejś mocnej lektury od czasu do czasu, która coś zmienia w życiu. Biografie „gigantów” nadają się do tego doskonale-;)

I jeszcze jedna sprawa - porażki, niepowodzenia. Mój pierwszy szef mawiał, że tylko ten ich nie ma, kto nic nie robi. Trzeba je wliczyć w koszty, każda porażka to po prostu zbieranie cennego doświadczenia, byleby nie popełniać tych samych błędów albo chociaż nie w taki sam sposób. Samuel Beckett jest autorem świetnej maksymy, która jest znowu nieprzetłumaczalną grą słów, więc przytoczę ją w oryginale: „Try, fail, fail again, fail better”. Jest to podobno motto aktorów angielskich uczących się tekstów na pamięć.

I na koniec - po co to wszystko? Zgodnie z zapowiedzią oddajmy głos ppłk Łukaszowi Cieplińskiemu ps. Pług. Był on dowódcą AK na Rzeszowszczyźnie, mając pod komendą ponad dwadzieścia tysięcy ludzi. Po wojnie aresztowany przez UB, skazany na karę śmierci, którą wykonano. Poniżej fragmenty grypsu, który przekazał dla swojego syna z celi śmierci. To swoisty duchowy testament. Niech jego słowa będą podsumowaniem naszych rozważań.

Andrzejku! Ażeby nie zmarnować życia, ażeby wziąć czynny udział w dokonywujących się procesach i wnieść w życie pozytywne i twórcze wartości musisz starać się zająć odpowiednie stanowisko społeczne. Celem tego nie mogą być osobiste ambicje, ale świadomość i wiara w ideały, które Tobie mają przyświecać. – Droga do tego prowadzi przez wartości charakteru i umysłu. Przez głęboką wiarę w słuszność celów [wyraz nieczytelny]. – Pamiętaj, że o wartości człowieka stanowi w pierwszym rzędzie jego charakter.

Musisz go szkolić drogą różnych wyrzeczeń. Silna wola, pracowitość, odwaga, inicjatywa, prawdomówność, godność osobista, narodowa i ludzkaoto elementy, na które zwrócić musisz specjalną uwagę. Bez silnego charakteru nie osiągniesz żadnego celu. W połowie drogi połamią Cię przeciwności. [fragment nieczytelny] Nie wolno Tobie marnować czasu na głupstwa [fragment nieczytelny] w kraju, wyjedź na zachód celem pogłębienia działu który sobie obierzesz. Wybierz zawód, który będzie Tobie najbardziej odpowiadał, a w którym będziesz mógł najbardziej pozytywnie pracować na chwałę Boga, na pożytek ojczyźnie i pociechę Matce. Na zachodzie zwracaj uwagę na zagadnienia filozoficzne, gospodarcze, społeczne i polityczne. Z języków wybierz angielski. – Musisz poznać również łacinę, celem zapoznania kultury klasycznej, – odbijającej tak bardzo [brak grypsu]

[fragment nieczytelny] pokrzywdzonym. Pamiętaj, że środki materialne, pieniądze odgrywają dużą rolę, nigdy jednak nie mogą być Twoim celem.

(….)

Bądź Polakiem, to znaczy całe zdolności zużyj dla dobra Polski i wszystkich Polaków [fragment nieczytelny] Bądź katolikiem, to znaczy pragnij poznać Wolę Bożą, przyjmij ją za swoją i realizuj w życiu. Katolik to nie niedołęga, ale zdolny przedsiębiorczy, służący dobru i walczący ze złem. Przez wykształcenie umysłu i charakteru osiągnąć musisz odpowiednie stanowisko społeczne – by cele te móc realizować.”

piątek, 2 stycznia 2015

Rozwój osobisty i sukces zawodowy – epilog albo to samo tylko inaczej cz. 1



Zadzwonili wieczorem, kazali się ubrać w marynarkę a nie mundur i przezwali „panem Zbigniewem” w zapowiedzi na fejsbuku. Cóż, służba nie drużba. Organizatorzy tegorocznego Forum Młodych postanowili mi zaufać, jak ufa się każdemu nowemu szefowi mianując go na funkcję, a ja przypomniałem sobie słowa znanego obrzędu, gdy kandydat prosi „aby uważano go za zawsze gotowego do służby”. Szkoda w sumie, że było tak mało czasu aby zebrać myśli i lepiej się przygotować, ale nie wahałem się, skoro nadarzyła się okazja aby powiedzieć coś do kilkuset młodych szefów z całej Polski.

Zazwyczaj po każdym wystąpieniu, człowiek uświadamia sobie, ile więcej kwestii można by poruszyć, a jeśli miało się je zapisane albo w głowie wcześniej a o nich się zapomniało, to takie poczucie jeszcze się wzmacnia. Spróbuję tu spisać kilka myśli, które nawet jeśli padły podczas Forum Młodych, to można je na pewno bardziej rozwinąć. I będą to właśnie myśli, garść refleksji, częściowo powiązanych ze sobą a w części trochę od siebie niezależnych.

Gdy już wspomnieliśmy o zaufaniu to może przypomnijmy na początek słowa, które papież Franciszek wypowiedział kilka tygodni temu do europarlamentarzystów w Strasbourgu:

W centrum tego ambitnego projektu politycznego było zaufanie do człowieka, nie tyle jako obywatela ani też podmiotu ekonomicznego, ale do człowieka jako osoby obdarzonej godnością transcendentną.”

To zaufanie było fundamentem cywilizacji europejskiej, zachodniej czy łacińskiej, jakbyśmy jej nie nazwali, to zaufanie jest też podstawą metody harcerskiej, ale jest też filarem wychowania i mówiąc bez ogródek - jest też fundamentem tego, że ten świat jakoś się kręci. Brak tego zaufania był i wciąż jeszcze bywa przyczyną nieszczęść. Żaden system totalitarny nie ufa ludziom. Oczywiście człowiek nadużywa tego zaufania często, więc nie jest to wszystko takie proste.

Cytowałem też papieża Benedykta, który przekonywał o tym, że „każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny” oraz że „moralność, której naucza Kościół jest wielką wizją człowieka”.

Nie jestem w stanie przekonująco napisać, jak wspaniała jest ta wizja, ale ona przecież przyciągała i wciąż przyciąga jak magnes całe narody i kontynenty a na ziemiach polskich mieliśmy aż nadto wspaniałych historii z tym związanych. Rozwój osobisty to nieprawdopodobna przygoda na całe życie bo nie ma on praktycznie punktu docelowego, którego nie można by przekroczyć. Dlatego tak mocno brzmią te słowa obrzędu Wymarszu Wędrownika: „Czy wiesz, że Harcerz Rzeczypospolitej nigdy nie przestaje pracować nad sobą i nigdy nie uważa, że już wszystko osiągnął? Czy chcesz być dziś lepszym niż wczoraj, a jutro niż dziś?” „Tak, chcę!”

Kariera nie wydaje mi się odpowiednim słowem dla nas, takie postawienie sprawy nie powinno nas zbytnio interesować. Wyjaśni nam to najlepiej ostatnie przesłanie z celi śmierci ppłk Łukasza Cieplińskiego ps. „Pług” do swojego ukochanego, długo oczekiwanego i jedynego syna, którego fragmenty zamieścimy na końcu tego tekstu. Chodzi bowiem właściwie tylko o jedno – o pomnożenie talentów, o odkrywanie planu życia dla siebie i realizowanie go najlepiej jak potrafimy, „ze wszystkich sił”. W nauce a potem w pracy zawodowej wykonywać swoje obowiązki z całym zaangażowaniem, na jakie nas stać, w czasie, jaki mamy przeznaczony na pracę. Tylko tyle i aż tyle! Jeśli przyjdzie sukces, będzie on niejako efektem ubocznym, naturalnym następstwem dobrego wykonywania tego co do nas należy.

Kolejna z tym związana sprawa – nie porównywać się, ustawiać poprzeczkę wysoko sobie, najbardziej rywalizować z sobą samym, dzisiaj – ze sobą dnia wczorajszego, jutro - ze mną dzisiejszym. Gandhi powiedział „Nie jest ważne, byś był lepszy od innych. Ważne jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego” i ta myśl wydaje mi się niezwykle trafna. W Polsce wciąż mamy tendencję do równania w dół, ktoś robi „karierę”, buduje firmę, zarabia pieniądze i dość szybko widzi, że osiągnął więcej niż rodzice, koledzy z klasy w gimnazjum czy liceum albo ze studiów. I co wtedy? Bardzo często osiada na laurach. Ja widziałem sporo takich historii w moim życiu zawodowym, przypomnę, że jako prawnik prowadzę różne transakcje i jestem dość blisko biznesu. I zamiast rozwijać firmę nadal, aby ze średniej stawała się duża a potem wielka i zatrudniała coraz więcej ludzi, produkowała coraz więcej coraz lepszych towarów, przynosiła coraz wyższe dochody – ktoś ją sprzedaje, bo przecież i tak do końca życia nie będzie musiał pracować. Smutne. Podobnie świat tzw. celebrytów, ktoś wdziera się na ten Parnas jakąś piosenką, a potem widzimy go tylko w kolorowej prasie i telewizji i nawet nie wiemy, co on/ona niegdyś zaśpiewał albo w ogóle co robi oprócz wypowiadania się z zaskakującą pewnością siebie na każdy temat. Jednak odnośmy te prawdy przede wszystkim do siebie, bo to wyjaskrawione przykłady, a takich sytuacji jest o wiele więcej w szkole czy na studiach i każdy z nas może mieć chwile, gdy coś idzie mu dobrze, lepiej niż innym i wtedy jest pokusa samozadowolenia. Bardzo złudnego, bo może jest tak, że mimo bycia najlepszym ktoś pracuje na 50% swoich możliwości, nie daje dwukrotności talentów ale dużo mniej. A więc Gandhi ma tu rację!


Powołaniem człowieka jest bowiem pracować, w Księdze Rodzaju czytamy, że człowiek został stworzony aby pracował, ut operaretur. I znowu cytat, znakomity, wyjaśniający to dogłębnie:

„Praca jest dobrem człowieka – dobrem jego człowieczeństwa – przez pracę bowiem człowiek nie tylko przekształca przyrodę, dostosowując ją do swoich potrzeb, ale także urzeczywistnia siebie jako człowiek, a poniekąd bardziej staje się człowiekiem”.

To encyklika Laborem exercens Jana Pawła II. To dlatego polityka musi interesować to, czy ludzie mają pracę i jego zadaniem jest m.in. stwarzać warunki aby praca była. Jaka jest przyczyna emigracji, dlaczego z Polski wyjechało w ostatnich latach ponad dwa miliony ludzi? Właśnie za pracą, aby pracować. Czy tylko za lepiej płatną pracą, czy powodem były wyłącznie pieniądze? Wynagrodzenie za pracę jest istotnym, często rozstrzygającym czynnikiem zmiany pracy, podjęcia jej czy poszukiwania zagranicą. Jednak nie jedynym. Praca jest naturalną potrzebą, naturalnym obowiązkiem człowieka, dzięki niej człowiek staje się jeszcze bardziej sobą. Jestem głęboko przekonany o niezwykłej treści podkreślonego fragmentu, jest w nim zawarta wielka wizja pracy ludzkiej. Mam mnóstwo przykładów z codziennego życia zarówno zawodowego, swojego i innych, jak i z przypatrywania się moim dzieciom, jak dobrze wykonana praca poprawia samopoczucie, buduje pewność siebie, dodaje skrzydeł, daje spokój a nawet szczęście, że zrobiło się to, co należało zrobić w danej chwili. Jednak praca dobrze wykonana to także służba innym, tym, którzy z niej bezpośrednio korzystają (klienci, odbiorcy wytworzonych towarów, pacjenci, pasażerowie, kupujący, etc.), ale i całemu społeczeństwu. Jesteśmy systemem naczyń połączonych, współistniejemy w tysiącach relacji, i w zaufaniu do tysięcy ludzi, to zaufanie jest oparte na ich dobrze wykonywanej pracy. Rozejrzyjmy się wokół, wychodzimy z domu jedziemy na uczelnię czy do pracy. Ktoś musiał dobrze wytworzyć asfalt, ktoś go położyć, skonstruować autobus, opanować sztukę kierowania nim, dobrze naprawić ostatnio hamulce, wyregulować sygnalizację świetlną na drodze, itd. Jeśli ktoś w tym całym łańcuchu współzależności swoją pracę wykonał źle, będziemy na to utyskiwać, popsuje nam to humor, a nawet może skończyć się wypadkiem. Katastrofa statku kosmicznego „Challenger” została spowodowana tym, że ktoś źle dokręcił jakąś śrubkę. Może myślał, że jego praca jest banalna, rutynowa albo mało istotna w porównaniu z pracą innych. Mylił się.

Dobrze wykonana praca to również służba swojej rodzinie, która dzięki temu ma środki do życia, i w końcu służba Ojczyźnie i Bogu. Każda praca! Jeśli ktoś myśli, że zamiatając ulice nie realizuje tych wielkich celów, to niestety również się myli. Oczywiście ważniejsza dla nas wszystkich jest praca ministra, który podejmuje decyzje, od których zależy wiele a jak ktoś źle posprząta ulicę to państwo się nie zawali. Jednak i jedno i drugie może i powinno być dobrze wykonane, i jest służbą. To jest fundament cywilizacji europejskiej, zachodniej, i żadni protestanci, żadni kalwini, jak to nam się wmawia na czele z Maxem Weberem i jego dziełem o etyce protestanckiej co to zbudowała kapitalizm, nie wymyślili tej etyki pracy. Wcześniej była Księga Rodzaju, „ora et labora” i wielkie katedry. Był też Kraków i jego kupcy, gdzie krzyżowały się największe szlaki handlowe Europy. Ale to temat na inny tekst.

Tymczasem Polska potrzebuje charyzmatycznych listonoszy, kierowników najnudniejszych urzędów, poczt, uśmiechniętych właścicieli sklepików i straganów na bazarze, jak i zapalonych naukowców i inżynierów, przejętych swoją pracą nauczycieli, lekarzy i reżyserów. Polityków, samorządowców, urzędników, przedsiębiorców i wielu innych.

Miałem i mam szczęście znać wiele osób spośród moich klientów i współpracowników, od których mogłem się czegoś nauczyć i cały czas się uczę. Pamiętam doskonale spotkanie, na którym były pilot NATO a potem główny dyrektor wielkiej firmy, skrupulatnie notuje w swoim kołonotatniku to, co objaśnia mu świeżo upieczony prawnik na spotkaniu. Ja na następne spotkanie sprawdziłem wszystko cztery razy. Lekcja pokory w uczeniu. Dawałem też przykład kolegi, który zrobił błyskotliwą karierę zaczynając od skrupulatnego wykonywania obowiązków, które były poniżej jego kwalifikacji, ale bardzo angażując się i będąc bardzo kreatywnym, co po pewnym czasie zostało zauważone i zyskało uznanie przełożonych, którzy zaczęli powierzać mu coraz trudniejsze zadania. Przywiodło go to z czasem do spektakularnego sukcesu. To trochę historia przypominająca tę z filmu „W pogoni za szczęściem”, który na marginesie warto obejrzeć.

 
Aby dobrze pracować, trzeba się do tego przygotować czyli, moi drodzy, kolejny wielki temat – NAUKA!

W wolnym, sprawiedliwym kraju, nauka, pilność, solidność powinny być drogą do sukcesu, również materialnego. Z konkretów w tym temacie to mam ich tylko kilka.

Po pierwsze, umiejętność skupienia, bez względu na zawód, jeśli ktoś nie umie w ciszy, skupieniu, bez dystrakcji uczyć się przez bitą godzinę, przykuty do biurka - nic nie osiągnie. Trzeba o tę umiejętność walczyć w dobie fejsbuka, chatów, maili, telefonów, smsów, rozrywki montowanej w służbowych telefonach i komputerach, muzyki sączącej się z byle komórki.

Po drugie, własna technologia nauki. Każdy musi mieć swoje sposoby, techniki przechytrzania swojego lenistwa i gnuśności, a może tylko lepszego wykorzystywania czasu i bardziej efektywnego uczenia się. Po co spędzać trzy godziny nad czymś co można opanować w godzinę. Tu należy być kreatywnym i zmieniać te metody, eksperymentować, począwszy od jak najszybszego czytania ze zrozumieniem poprzez różne sposoby sporządzania notatek, wykresów, style i kolory podkreśleń, dopisków na marginesach, etc., aż po techniki nauki na pamięć czy mnemotechniki ułatwiające zapamiętywanie. Ja w czasach szkolnych miałem w pogardzie gorliwców z pierwszych ławek podkreślających w zeszycie linijką najważniejsze kwestie, a w życiu dorosłym wielokrotnie zaskakiwało mnie jak któryś ze starszych kolegów, doświadczony mecenas albo manager robi skrupulatne notatki z podkreśleniami. Dobre nawyki najlepiej wyrabiać w określonym wieku, jeśli chodzi o techniki pracy umysłowej, im wcześniej tym lepiej.

Po trzecie, uczyć się od najlepszych. Św. Brat Albert kiedy był tylko Adamem Chmielowskim chcąc uczyć się malarstwa, postanowił wyjechać do Niemiec, aby uczyć się techniki od najlepszych mistrzów. Mawiał wtedy, że nie będzie pił z kałuży, skoro może udać się do czystego źródła. Wielokrotnie jako opiekun doradzałem szefom zapisywanie się na wymagające zajęcia z wykładowcami, którzy mogą czegoś nauczyć. Z perspektywy czasu to tylko się liczy, nabycie konkretnej wiedzy i umiejętności, a nie zaliczenie zajęć za cenę straty kilkudziesięciu godzin czasu.

Po czwarte, dwie złote reguły nie tylko nauki ale generalnie rozwoju osobistego: wychodzenie poza strefę swojego komfortu oraz dochodzenie do granic możliwości. Znajdziecie te zasady w mądrych książkach o rozwoju dla managerów. Gdyby wychodziły jeszcze książki o pracy nad charakterem, na pewno tam też byłaby o tym mowa. Ja usłyszałem o tych zasadach niedawno, ale przeżyłem je na własnej skórze w liceum. Gdyby nie to liceum, nie ten wycisk, który tam dostałem, nie wiedziałbym nawet, że jestem w stanie działać na tak wysokich obrotach, uczyć się tak efektywnie, że na tyle mnie stać. Nie mam wątpliwości, zmarnowałbym się. Jasne, że każdy jest inny i niektórzy pracują intensywnie sami z siebie i w każdych warunkach, mnie takie dociśnięcie wtedy było bardzo potrzebne. Tak czy inaczej, „ciepełko” zabija rozwój, jeśli nie podejmujesz się zadań, które coś cię kosztują, może trochę stresu, tremy, spięcia czy napięcia, a tak będzie zawsze jeśli coś robisz po raz pierwszy; jeśli asekurancko nie wychodzisz poza strefę, nad którą już panujesz, w której dobrze się czujesz, już masz ją oswojoną, odcinasz kupony – to zacząłeś proces atrofii i obumierania. Oczywiście to jest wygodniejsze, bezpieczniejsze, ale tak nie sięga się gwiazd.

Dochodzenie do granic możliwości – to rozumie każdy kto uprawia sport, albo rehabilituje kończynę. Nie da się zmierzyć, określić jakie możliwości mamy, jeśli nie dojdziemy do ich granicy. W sporcie to proste - biegniemy i przy którymś metrze czy kilometrze ustajemy. Chciałbym być tu dobrze zrozumiany, nie chodzi tu o pracę ponad siły, 300% normy, stachanowców z czasów odbudowy Warszawy czy wyścig szczurów. Raczej o stawianie sobie porzeczki na odpowiedniej wysokości.
c.d.n.