poniedziałek, 28 września 2015

Krzyżowcy


Krzyżowcy! Lektura aktualna, wczoraj, dzisiaj, za sto lat, i do końca świata. Chociaż traktuje o wydarzeniach z początków drugiego tysiąclecia a napisana została osiemdziesiąt lat temu. Z turbulencjami dobrnąłem do końca, 37 godzin słuchania w samochodzie, ale było warto.

Od razu zaznaczę, że przez początek trzeba się przedzierać jak przez chaszcze nad Wisłą. Archaiczny język stylizowany na polszczyznę XI wieku, mentalność prostych, „dobrych rycerzy polskich, wojów”, jak często nazywa ich Zofia Kossak, pełna jeszcze guseł i przesądów, świat dosyć brutalny, prymitywny, ale prostolinijny. To może odstręczać, zwłaszcza młodego czytelnika. Gdy już jednak pokona się ten opór, lektura wciąga nie na żarty.

Z grubsza mówiąc rzecz traktuje o pierwszej wyprawie krzyżowej odbytej w celu wyswobodzenia Ziemi Świętej z rąk muzułmanów. To fresk historyczny, pomijając wszystkie inne aspekty, odrabiamy porządną lekcję historii o tych wydarzeniach, o zwyczajach średniowiecznej, rycerskiej Europy, lecz i Wschodu, Konstantynopola, która pozwoli nam lepiej rozumieć późniejsze czasy ale i teraźniejszość. Autorka wykonała wielką pracę, by pieczołowicie przygotować się do pisania. Prawie wszystkie fakty i olbrzymia większość występujących w niej postaci jest historyczna i autentyczna. Nawet wątek „polskich wojów”, jakkolwiek wydawałby się naginany, taki nie jest. Kroniki wprawdzie milczą o szczegółach, ale wiadomo, że tacy krzyżowcy byli. Jak pisze autorka w zakończeniu, świadczy o tym zachowana mowa papieża Urbana II wygłoszona w Clermont, w której wśród innych narodów błogosławił krzyżowców-Polaków.

Wydaje mi się, że czeka nas renesans zainteresowania tą książką. Wiecie dlaczego… (Choć może bardziej trzeba się zainteresować lekturami o upadku cesarstwa rzymskiego i wędrówkach ludów). Pierwsza wyprawa krzyżowa zmieniła bieg historii, nie tylko dlatego, że ostatecznie uwieńczona została sukcesem, ale podczas niej i w związku z nią miało miejsce wiele wydarzeń precedensowych, po których nic już nie było takie jak dawniej. Autorka wiąże nas z wieloma bohaterami, są wśród nich polski rycerz Imbram i jego bracia, przewodzący wyprawie biskup Ademar de Monteuil, jest Godfryd de Bouillon i jego brat Baldwin, książę Tuluzy Rajmund St. Gilles, jest książę lombardzki Boemund i jego bratanek Tankred. Jest w końcu cała plejada postaci kobiecych. Nie mam tu zamiaru pisać regularnej recenzji, już i tak zbyt długo zwlekałem z podzieleniem się z Wami tą lekturą. Powiem jedno - lektura nie jest przyjemna. Ilość świństw, zdrad, sprzeniewierzeń, kłamstw i żerowania na naiwności ludzkiej towarzysząca wyprawie i przedstawiona w książce jest doprawdy „imponująca”. Do tego ciasnota umysłowa, upartość, zawziętość. Krew leje się strumieniami, gwałty, działanie z niskich pobudek, kłótnie i spory są na porządku dziennym. Wiele wątków i wydarzeń to prezentacja pychy ludzkiej we wszelkich jej najsmutniejszych barwach. Aktywność księcia ciemności pod płaszczykiem działań ludzi w imię hasła „Bóg tak chce!” jest zatrważająca. Z drugiej strony na tym tle tym bardziej jaśnieje niezłomne świadectwo takich ludzi jak biskup Ademar. Książka ukazuje dylemat, który zawsze staje w przypadku tego typu wielkich operacji: czy szczytny cel uzasadnia tak wielkie ofiary poniesione w związku z jego realizacją? I jak wielkie ofiary ponoszą ci, którzy mimo wszystkich możliwych godnych usprawiedliwień podejmują odpowiedzialność, biorą brzemię na barki i nie chowają się za parawanem wymówek, podejmując walkę ze złem z otwartą przyłbicą. Aż do przelania krwi, aż do oddania ofiary ze swojego życia.

Jedno warto powiedzieć, autorka nie epatuje nas złem, jak wielu współczesnych autorów, bez celu albo w celu zgoła jasnym (tfu, ciemnym), aby nas ze złem oswoić, na zło znieczulić, albo złem zafascynować. O nie! W moim mniemaniu robi to po to, abyśmy nie byli naiwni, abyśmy pamiętali o tym, jaka jest kondycja ludzka. I że okoliczności zewnętrzne albo sprzyjają temu, że jesteśmy bardziej ludźmi, albo upodabniamy się do zwierząt, lecz nie determinują tego, bo mamy wolną wolę.
Powiem tak: ktokolwiek kiedykolwiek chce pełnić jakieś funkcje kierownicze w dobrych dziełach, tzn. takich, które mają szczytne cele, a szczególnie takich, w których przy okazji krzyżują się ludzkie emocje, pragnienia, ambicje – powinien przeczytać tę książkę. Znajdzie w niej wiele sytuacji, które zna z autopsji albo które mu się na pewno przydarzą. Bo człowiek się nie zmienia. Bo świat się nie zmienia. Po jednej stronie jest pokora, po drugiej pycha, bo walczą ze sobą dwa królestwa: ludzkie i niebieskie, państwo ziemskie i państwo boże. Wczoraj, dzisiaj i aż do skończenia świata!

sobota, 26 września 2015

Turbacz 2015


Byłem sobie w ubiegły weekend z córką Melą na Turbaczu. W ramach większej całości czyli wyprawy ojców z córkami. Ambitnie. Z synem nie byłem jeszcze na takiej wyprawie a z córką, proszę, owszem. Niestety główny atut Gorców czyli przepiękny widok na Tatry nie był nam tym razem dany. W ogóle mało co było widać i to góra na dziesięć metrów. Tonęliśmy we mgle, a może to były chmury, nie wiem. Padał też deszcz, obcowaliśmy z błotem, było naprawdę fajnie.
Wstyd się przyznać ale Turbacz poprzednio zdobywałem ponad dwadzieścia lat temu, nie od strony Rabki ale Gorca. I to kilkakrotnie. W ramach pamiętnych zimowych wypraw, z nocowaniem w bacówkach, zamarzaniem wody wewnątrz i buńczucznymi zdjęciami gołych torsów na tle śniegu i panoramy Tatr. Szkoda, że nie można było wysłać mms’a wtedy, ani zamieścić takiej foty na fejsbuku, setki lajków murowane-;) A byliśmy w liceum, i stanu wolnego, więc, sami rozumiecie… Na Turbaczu podówczas, leżąc już w śpiworach na schodach i półpiętrze, po którym szalał koszmarny przeciąg, powstawał oszałamiający plan startu w wyborach do samorządu szkolnego. Właściwie to plan okazał się blady w porównaniu z tym, co się naprawdę potem zadziało. Ale to odrębna historia.
Schronisko nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata. I piszę to niestety z pewnym niemiłym zaskoczeniem. Dom, mieszkanie, płot wymagają co jakiś czas jakiegoś odnowienia, odmalowania, „upgrade’u”. Tak przynajmniej jest, gdy ludzie dbają o rzeczy, które ich otaczają. Tak jest w wyższych kulturach. Tak jest, gdy istnieje gospodarz. Widocznie schroniska górskie nie mają dobrego gospodarza. I nie chodzi o jakieś wygody, bynajmniej. Pomijam też incydent z podaniem spleśniałego chleba. Ludzie gór w kuchni, mogli nie zauważyć. Zresztą zmęczony turysta nie powinien być wybredny. Druga obserwacja – towarzystwo. Byliśmy zaskoczeni z niektórymi ojcami, że też takim mięśniakom jak ci, którzy obnażywszy wytatuowane torsy głośno śpiewali nieprzystojne pieśni racząc się piwskiem w restauracji, chce się podejmować taki wysiłek. Widocznie wrażliwość na piękno gór ojczystych nie ma względu na osoby-;)
Spotkaliśmy też fajnego turystę, który już tydzień sobie idzie czerwonym szlakiem i przed nim jeszcze tydzień zanim dotrze nim do jego końca w Bieszczadach. Czy jest jakiś śmiałek, harcerz, który przeszedł cały czerwony szlak? Albo to chociaż zamierza?
Ten wpis miał być jednak przede wszystkim dla ojców. I to ojców córek. Wcale nie chcę tu pisać, że obowiązkowe czy choćby wskazane jest wdrapywanie się na Turbacz. Jednak muszę Wam powiedzieć, że mimo tej mgły, wytatuowanych mięśniaków, spleśniałego chleba, itp. bardzo było warto. Było świetnie! Niewyobrażalne, jaką pozytywną energię można odczuwać po takim wyjeździe w poniedziałek rano. Ponadto, człowiek-ojciec nie zauważy 10% tego w domu, co można zobaczyć „w polu”.
Akurat tak się złożyło, że zaraz po tym Turbaczu natknąłem się na swoje notatki, które do końca nie mam pewności skąd pochodzą, ale najprawdopodobniej z książki Meg Meeker „Mocni ojcowie, mocne córki”. Przytoczmy je:
Gdy jesteś z nią – obojętnie czy jecie obiad, pracujecie w domu czy po prostu jesteście razem – jakość i stabilność jej życia (a także i twojego, jak sam się przekonasz) nieskończenie wzrasta. Nawet, jeśli sądzisz, że nadajecie na zupełnie innych falach, nawet, jeśli martwisz się, że czas spędzony z nią nie przynosi wymiernych rezultatów, nawet, jeśli wątpisz czy masz jakikolwiek wpływ na nią, badania potwierdzają, że dajesz swojej córce w ten sposób najwspanialszy dar. Pomagasz także samemu sobie: studia pokazują, że rodzicielstwo dobrze wpływa na rozwój emocjonalny mężczyzny, a także zwiększa jego poczucie wartości i ważności.
Twoja córka patrzy na czas spędzany z tobą w sposób skrajnie odmienny niż ty. W miarę upływu lat, poprzez niecodzienne zdarzenia i zwykłe wspólne życie, niejako wchłonie w siebie twoją obecność i wpływ. Będzie obserwowała każdy twój krok.”
I co powiecie? Oby to była prawda, chłopcy – towarzysze wyprawy na Turbacz.
I drugi, może mniej w związku i na temat, ale dajmy go, bo jest po prostu niezły, że aż chyba trzeba przeczytać całą tą Meg Meeker:
 
„Dzieci mają prawo do niewinności. W dzisiejszym świecie my, dorośli, nie pozwalamy dzieciom być dziećmi. Wprowadzamy je siłą w świat, który nawet nasi rodzice czy dziadkowie określiliby, jako przesycony pornografią. Większość tych informacji dotrze do niej zanim ukończy szóstą klasę, w czasie, w którym ty jesteś w pracy i próbujesz jakoś przetrwać kolejny ciężki dzień.
Wy, jako ojcowie, musicie wiedzieć, że wasze córki dorastają w kulturze, która usiłuje pozbawić ich wszystkiego, co w nich najlepsze.”