niedziela, 26 czerwca 2011

Mocne słowa premiera na Dzień Ojca

Premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona. Jakie świetne wystąpienie, szkoda, że nie można usłyszeć czegoś podobnego z ust polskiego polityka. Tutaj w całości. A poniżej najlepsze urywki:

Now, I know we can’t do this at a stroke of a legislator’s pen. There’s nothing we can do in Whitehall to force fathers to get involved. But what we can do is make it easier for fathers to do the right thing than the wrong thing. (...) We’re investing in relationship support to help prevent family breakdown; and when it is inevitable, to make sure that it is well-handled. And yes, I want us to recognise marriage in the tax system so as a country we show we value commitment.

At the same time, I also think we need to make Britain a genuinely hostile place for fathers who go AWOL. It’s high time runaway dads were stigmatised, and the full force of shame was heaped upon them. They should be looked at like drink drivers, people who are beyond the pale. They need the message rammed home to them, from every part of our culture, that what they’re doing is wrong – that leaving single mothers, who do a heroic job against all odds, to fend for themselves simply isn’t acceptable.

Ponadto uważam, że powinniśmy uczynić Wlk. Brytanię prawdziwie wrogim miejscem dla dezerterujących ojców. Najwyższy czas, aby ojcowie, którzy porzucają rodziny, byli z całą mocą piętnowani i palili się ze wstydu. Powinni być oni traktowani jak pijani kierowcy, jako robiący coś zupełnie nieakceptowalnego. Cała nasza kultura powinna im dać jasny sygnał, że to co robią, jest czymś bardzo złym – że porzucenie matek, które wykonują heroiczną pracę, aby radziły sobie same – jest po prostu nieakceptowalne.

All this will help make a difference. But in the end, it will be the daily habits and decisions of Britain’s fathers that will determine if we succeed. On their decision to financially and emotionally support their child even if they’ve split up from their mother; to spend time with their kids at weekends, taking them to the football or the playground; to go to the nativity play and take an interest in their child’s education.

I say this knowing how difficult being a parent is. As the American writer Kent Nerburn brilliantly put it: “It is much easier to become a father than to be one.” And I don’t for one minute claim to be a perfect father to my kids. Just ask Sam. But this is too important an issue to remain silent on. This is about our children’s futures, and with that, our country’s future too. We owe it to them to be there for them, however hard we may find it.

So on this Father’s Day, let’s embrace and celebrate the responsibilities we have.

piątek, 24 czerwca 2011

Urywki z życia szofera szkolnego

Wytaczam się z domu, gdy w samochodzie komplet dziewczynek zaczyna się niecierpliwić. Jak zwykle poranna kawa tym razem nie działa wystarczająco. Wczoraj mecz Polska-Francja, obejrzany na żywo w doborowym towarzystwie. Stasiek też był, właśnie biegnie do sąsiadów z kanapką w ręku. Tam gromadzą się chłopcy jadący razem do szkoły męskiej.

Przepraszam dziewczyny za spóźnienie i ruszamy. Nie ujechawszy pięciuset metrów uświadamiam sobie, że zapomniałem karty wejściowej do biura. Cofamy na wstecznym. Wbiegam po schodach na piętro, porywam kartę i odpalam ponownie samochód. Jedziemy. Po chwili już wiem, że w domu wciąż spoczywa mój telefon służbowy. Tym razem już nie zawracamy, dowiezie mi go żona do szkoły.

W samochodzie daje się odczuć oczekiwanie na wakacje, późnowiosenny spleen. Lubię patrzeć jak oddalają się w kierunku szkoły. Mela pełna entuzjazmu, pierwszoklasistka, zawsze przygotowana, tęskniąca za szkołą, panią i koleżankami. Julka z głową w obłokach czy raczej we wczoraj przeczytanej kolejnej książce. Pochłania je w ogromnych ilościach. Druga Julka bardzo dziewczęca, pogodna. Dwie Marysie, Ola i Trzecia Julka to już prawie gimnazjum. To widać. Dziewczyny mają swoje sprawy, tajemnice, porozumiewawcze spojrzenia. Jedne idą dostojnym krokiem trzymając się pod ręce, inne ociężale i powoli, jak gdyby udawały się na szafot.

***

U Przybylskich gdzie after-synergy party z małżeństwem Bouchez. Udaje mi się odnaleźć numer Maitrises z 1993 r. poświęcony przygotowaniom do małżeństwa, gdzie napisali bardzo ładny, mądry artykuł. Na marginesach przetłumaczone niektóre słówka. Tak to się robiło, ze słownikiem i ołówkiem dochodziło do sensu zdań. Sympatyczna rozmowa, nie znamy się przecież a gadamy jak starzy znajomi.

***

Byłem na łodziach, można powiedzieć na kajakach. Ojcowie z klasy Marysi pozazdrościli ojcom, którzy mają synów w szkole „Żagle” i w ramach wycieczek ojców z synami jeżdżą z nimi na spływy kajakowe i zorganizowali sobie swój spływ. Spotkanie w Otwocku przy Domu Kultury, pakujemy się do autokaru i 10 minut jedziemy na start. Tu wsiadamy do kolorowych kajaków i zaczynamy. Rzeka Świder okazuje się być bardzo malownicza, a przy tym pełna niespodzianek. Zwalone pnie nie dają wyboru, musimy położyć się w kajaku aby pod nimi przepłynąć. Potem robimy wyścigi, rozemocjonowani tracimy koncentrację i osiadamy na mieliźnie. Niesamowite tylko 10 km od mojego domu i taki czad.

***

Tydzień później spływ ze Staśkiem tym razem Pilicą. Jest świetnie, mimo złych prognoz zamiast deszczu ostre słońce. Po dwóch godzinach wyciągamy kajaki na piaszczystą plażę. Tu spotykamy kolegów z 3a, wypłynęli godzinę przed nami. Przekazują nam ogień, siedzimy na piachu i wchłaniamy spokój nadpilickiej przyrody. Atmosfera jak z „Nad Niemnem”. Wracamy około 17. Dochodzę do siebie przy pomocy coli z lodem, prysznica i podwójnego espresso. Zapinam Piotrka w foteliku w samochodzie. Chłopak aż piszczy z radości. Na samochody piętnastomiesięczny chłopiec nieodmiennie woła „brum, brum”. Często ciągnie mnie lub Ewę za rękę, że chce do „brum, brum”. W samochodzie od razu się uspokaja. W domu bawi się samochodzikami. Samochodzikami, które leżały w kącie, nie budząc zainteresowania ani Meli, ani Marty. Kto go tego nauczył? Skąd takie ciągoty? Po prostu chłopak.

Dojeżdżamy do Państwa K., gdzie już od paru godzin trwa piknik rodzin na zakończenie szóstej klasy. Atmosfera jak z letniska w „Spalonych słońcem”, dziewczęta grają w dwa ognie, piszczą przy tym i miło hałasują, część, ooo, w błękitnych mundurach. Okazuje się, że dotarły na piknik prosto ze zbiórki drużyny. Rodzeństwo w postaci głównie młodszych braci oblega drzewo z liną, tj. instytucję tzw. Tarzana. Piotrek zaczął chodzić, więc biega po soczystej trawie ile wlezie.

***

Koniec roku szkolnego, muzycznego, sportowego, harcerskiego rozłożony na kilka tygodni czerwca to dla rodziców intensywny czas spotkań, zakończeń, spływów, akademii, koncertów, występów. To już za nami. Pozostały ładne trzy świadectwa. Dziś pierwszy dzień wakacji.

środa, 22 czerwca 2011

Katolicki oksymoron

Powstaje tutaj katolicki oksymoron, co może potwierdzić każdy, kto tego doświadcza: bezkompromisowość co do zasad i miłosierny pragmatyzm w obliczu konkretnej rzeczywistości. Jak dobry, stary proboszcz, który grzmiał z ambony, a był wyrozumiały i serdeczny w tajemnicy spowiedzi. Katolicka hipokryzja? Nie opowiadajmy głupot. To zasłużony realizm dotyczący ludzkiej kondycji, zdolność otwierania się na życie i jego nieskończenie wiele przypadków, czego w swoim fanatyzmie nie znają współczesne ideologie. Mówią one, że kochają człowieczeństwo, ale odrzucają - o ile nie nienawidzą - konkretnego człowieka i jego małą wielką historię.

Jest pewna tragiczna anegdota, która zawsze mnie poruszała: Robespierre, niezniszczalny apostoł laickiej ascezy, moralności narzuconej masom w imię swojej abstrakcyjnej cnoty wysłał na gilotynę tysiące osób. Kiedy padło na niego i przybył na plac na dwukołowym wózku przeznaczonym dla skazańców, po raz pierwszy zobaczył narzędzie śmierci! Z trudem orientował się, gdzie było zainstalowane i tylko teoretycznie - jak działało. Ci, których wysłał na tę scenę, nie byli konkretnymi mężczyznami i kobietami, nie byli ciałem i krwią, radościami i smutkami, pragnieniami i lękami, młodzi i starzy z imieniem oraz nazwiskiem. Byli tylko symbolami, abstrakcyjnymi przedstawicielami zła, w pojęciu doktrynalnej etyki. Wszystkie te obcięte głowy (jedenaście tysięcy w ciągu zaledwie jednego roku) nie były niczym innym, jak dossier, pod którym ten kapłan boskiego rozumu złożył swój podpis, bez problemu sumienia, co więcej, przekonany, że służy sprawie doskonałego społeczeństwa.

Tymczasem chrześcijaninowi chodzi o wskazanie ideału, o nierezygnowanie nigdy z niego. O trud osiągania tego ideału zawsze, a jednocześnie gotowość zrozumienia słabości natury zranionej grzechem pierworodnym, okazywanie konkretnej osobie (zwróć uwagę: począwszy od nas samych) cierpliwości samego biblijnego Boga, który potrafi czekać, smuci się, raduje, czasem wręcz żałuje (…).

Vittorio Messori w wywiadzie-rzece „Dlaczego wierzę” str. 388