środa, 25 maja 2011

Przyjemne chwile z życia rodzica

Spotkanie w szkole „Strumienie” z opiekunem Marysi i Meli – jedna z najprzyjemniejszych chwil w życiu rodzica. Z tego powodu wracam do domu w towarzystwie pizzy i coca-coli. Dwie ogromne margeritty jak zawsze wywołują entuzjazm. Jemy i oglądamy Billa Cosby. Atmosfera jest radosna, mimo, że wróciłem sporo później niż zapowiadałem. Marysia opowiada jak wtargnąłem do jej klasy, w której właśnie odbywała się próba przed występem na koniec roku szkolnego. Włożywszy głowę przez drzwi zaśpiewałem z szóstoklasistkami refren „Ale to już było”. Taki sobie kiks, jakich setki popełniało się w cielęcym wieku podstawówki i liceum. Chwila deja vu. Reakcja córki pomiędzy pobłażliwym uśmiechem a lekkim zawstydzeniem, choć nawet z odrobiną zadowolenia. Opowiada jakby o dziwacznej sytuacji, za którą normalnie trzeba by być wściekłą i się wstydzić, ale skoro wywołała śmiech i aplauz koleżanek, to w sumie jest OK. Żegnamy się na dobranoc. Dzieciaki kładą się spać. Każdy ma dla mnie jeszcze komunikat na zakończenie dnia: „Tato, kiedy znowu będzie pizza?”, „Tato, prawda, że byłam grzeczna i następnym razem też dostanę pizzę”, „Tato, jak będziecie po spotkaniu z moim panem to prawda, że też będzie pizza”, „Tato, dzięki, ale nie idźcie jeszcze spać”. Piotrek uczy się chodzić, więc śpi już w najlepsze zmęczony wrażeniami dnia.

Tak, prawda. Następna pizza będzie po spotkaniu z opiekunem Stasia. Tak myślę.

wtorek, 24 maja 2011

Trzy filmy

Trzy filmy, o których powinienem napisać już dawno, póki grają je w kinach. Wszystkie warte zobaczenia. Jak zawsze przecież, skoro mowa o nich na tym blogu. Po kolei zatem.


NIEPOKONANI
Już zachwycałem się tutaj samym faktem powstania filmu zanim trafił na ekrany. Film jest dosyć wierną adaptacją książki „Długi marsz”. Trochę szkoda. Historia ucieczki z łagru przez pół świata, w śniegu tajgi, skwarze pustyni Gobi i przez Himalaje sama w sobie jest niesamowita. Zorganizowana przez Polaka wbrew nadziei. To żywy dowód polskiego ducha, walki o wolność, niepoddawania się nawet w najtrudniejszych warunkach (zachwycił się nim reżyser Peter Weir). Jednak książka napisana jest monotonnie, jak kronika marszu, to nie jest wielka literatura pokazująca emocje, dylematy, meandry duszy ludzkiej, wybory i ich konsekwencje. Tak mniej więcej wygląda też film, spodziewałem się trochę hollywoodzkiego „podkręcenia”, którego nie ma. Jednak nie ma co marudzić? Film po raz pierwszy opowiada o Gułagu (co za skandal), ukazuje choć trochę prawdy o polskim trudnym losie i bohaterstwie w czasie II Wojny Światowej. Świetne kreacje Eda Harrisa, Collina Farrela, aktora grającego głównego bohatera i aktorki grającej Zosię (polską dziewczynę, która dołącza do uciekinierów). Obraz powinien być pozycją obowiązkową dla wszystkich. Idealny dla ekipy wędrowników czy do obejrzenia w innym „młodym” gronie.

 

RYTUAŁ

Thriller oparty na kanwie faktów. Historia wątpiącego kleryka wysłanego na kurs egzorcystów do Rzymu, gdzie dostaje szkołę „zawodu” od ojca Lukasa (jak zawsze genialny Anthony Hopkins). Uczestniczy w egzorcyzmach, w końcu sam je przeprowadza. Mocna rzecz, czasami sierpnie skóra. Choć końcówka jest raczej nieprawdopodobną fantazją, zasadniczo film nie fałszuje nauczania katolickiego na temat szatana. Zawiera też niewątpliwie sporo prawdy o mechanizmach działania osobowego zła we współczesnym świecie. Jak to w Hollywood dobrze aby główny bohater miał obok siebie ładną aktorkę a więc w walce ze złem młodemu klerykowi towarzyszy amerykańska dziennikarka. Film z rodzaju mocnych, tylko dla widzów dorosłych.
 
 
 

LUDZIE BOGA


Film trudno uchwytny w polskich kinach, choć we Francji był megahitem, gromadząc ponad 3-milionową publiczność. Obraz opowiada prawdziwą historię trapistów zamordowanych przez muzułmańskie bojówki w Maroku w latach dziewięćdziesiątych. Obserwujemy mnichów i ich spokojne, oddane Bogu i ludziom życie, utkane z codziennych prac i modlitw. To ludzie absolutnej pokory, kto wie czy modlitwa takich mnichów nie jest zawiasem świata. Stopniowo atmosfera gęstnieje, ojcowie zaczynają oswajać się z myślą, że może im grozić męczeństwo. Zrazu buntują się, niektórzy chcą wyjeżdżać, potem jakby godzą się z taką ewentualnością, lecz starają się ludzkimi środkami uniknąć ofiary. Męczennicy zazwyczaj to nie masochiści, ale ludzie chcący żyć, kochający życie, jednak nie za cenę wyparcia się wiary, zanegowania prawdy. Jest kilka dobrych scen, rozmowy przeora z szefem bojówki, ostatnia kolacja mnichów.

Bardzo byłem ciekaw tego filmu. Historia faktycznie jest niesamowita. Jednak film mógłby być lepszy, lepiej nakręcony, lepiej zmontowany. Lepszy rzemieślnik kina wydobyłby więcej dramatyzmu, emocji i piękna. Wielu widzów uzna te zastrzeżenia za przesadę i czepianie się. Zatem na tym zakończmy. Film wart obejrzenia, nie z małymi dziećmi.

poniedziałek, 16 maja 2011

Weekend pełen dobrych zdarzeń

Weekend pełen dobrych zdarzeń. Najpierw spływ Świdrem ojców z córkami w klasie Marysi. Dwadzieścia szóstoklasistek, dwudziestu panów już w okolicach czterdziestki i dwadzieścia dwuosobowych kajaków. Piękna pogoda, pełna zakrętów rzeka, leżące pnie i kupa radości. Po dobrej godzinie wyciągamy kajaki na brzeg, wspinamy się na skarpę i przygotowujemy posiłek. Dziewczyny śmieją się, siedząc w grupie na skarpie, ojcowie toczą rozmowy i rozpalają ognisko. Pawłowi coraz lepiej idzie ważna inicjatywa NGO, Robert jest po ciekawej lekturze. Mamy podobne spostrzeżenia na temat słuchania audiobooków w samochodzie, niektóre fragmenty odtwarza się kilkakrotnie, gubiąc wątek w korkach. Ale co tam, takie są realia albo audiobooki, albo nic. Spojrzałem na te nastolatki już, na ojców i pomyślałem „dziewczyny, ale macie dobrych ojców”, a jak pisze Meg Meeker w książce „Strong fathers, strong daughters” (niebawem po polsku) ojciec odgrywa wielką rolę w ukształtowaniu dojrzałej osobowości dziewczyny.

Potem przebieram się w zgoła inny strój i po pół godzinie szybkiej jazdy ląduję w byłej bazie rakietowej wojsk sowieckich w Słupnie. Tu odbywa się kurs „ABC Skautów Europy” dla szczepowych i sympatyków, doborowe towarzystwo, nowe dla mnie twarze, świetni ludzie. Rodzice, którzy założyli mundury dla swoich dzieci, Jadzia z Krakowa, Krzysiek z Kielc, Janusz z Ząbek, Jurek z Płońska (jest już po przyrzeczeniu, o czym dowiaduję się gdy witamy się), niezawodna załoga Klęczarów, Robert z Falenicy, dziś odbędzie swój Wymarsz, dając świadectwo większego utożsamienia się z regułami GRY. Te reguły to Zasady, Prawo i Przyrzeczenie, wspólne dla dwunastolatka i dorosłego. Szczepowy, dyskretny, inspirujący, starszy brat i przyjaciel powinien żyć tym samym ideałem. Służyć, bo takie jest miejsce dorosłych w Ruchu. A przez służbę tyle samemu zyskując. Śmiejemy się, bawimy się na ognisku, potem wsłuchujemy w wymagające słowa Wymarszu. Siadamy z naczelnikiem jeszcze na chwilę przy ognisku, żaby dają wspaniały koncert. Lubię to, brakuje mi tego pośród codziennego zgiełku. Przypominam sobie różne obozy, rozmowy przy podobnych ogniskach, na przykład tę toczoną z byłym filarem mojej drużyny, gdy wychyleni z namiotu patrzyliśmy w niebo nad Gryfowem Śląskim. Nie widzieliśmy się dłuższy czas, właśnie kończył studia i wyjawił mi, że wybiera się do Benedyktynów.

Upajam się odgłosami nocy, majestatem rozgwieżdżonego nieba.

środa, 11 maja 2011

Szczecin 1987

Wczoraj pisałem o cechach osobowości JP2, które pociągają szczególnie. Był wspaniałym, żyjącym pełnią życia człowiekiem. Jednak zostawił coś być może ważniejszego: tysiące zapisanych słów, tony mądrości, dokumenty, które pozostaną na zawsze w Magisterium Kościoła. Wiele homilii cytatów, na których wychowały się pokolenia. Z podstawówki pamiętam tekst o Westerplatte, które każdy powinien mieć. Kilka lat później podczas drugiego polskiego wyjazdu do Vezelay, czytaliśmy jako lekturę Veritatis Splendor. W czasie narzeczeństwa z przyszłą żoną m.in. „Miłość i odpowiedzialność” oczywiście z czasów przedpapieskich, ale jakie mocne. Jeden z moich kolegów ze studiów podczas pielgrzymek papieskich do Polski jeździł za papieżem jak oszalały z miasta do miasta. A kilka tygodni temu, przewijam w samochodzie kanały radiowe i nagle natykam się na homilię JP2. Uderza mnie usłyszany fragment. Googluję zapamiętaną frazę i mam: Szczecin 11 czerwca 1987. Zobaczcie sami:

„A małżonkowie, klęcząc przed ołtarzem w dniu ślubu, mówią: „Nie opuszczę cię aż do śmierci”. Tak mówi mąż do żony i żona do męża. Tak mówią razem wobec majestatu Boga żywego. Wobec Chrystusa.

Czyż słowa te nie współbrzmią głęboko z tamtymi: „Do końca umiłował”?

Z pewnością, drodzy bracia i siostry, zachodzi tutaj głęboka zbieżność i jednorodność. Sakrament małżeństwa wyrasta z eucharystycznego korzenia. Wyrasta z Eucharystii i do niej prowadzi. Ludzka miłość „aż do śmierci” musi się głęboko zapatrzeć w tę miłość, jaką Chrystus do końca umiłował. Musi tę Chrystusową miłość poniekąd uczynić swoją, ażeby sprostać treściom małżeńskiej przysięgi: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”.
(…)
Drodzy bracia i siostry! Potrzebne jest bardzo gruntowne przygotowanie do małżeństwa jako wielkiego sakramentu. Trzeba z kolei często wracać do tych świętych tekstów sakramentalnej liturgii małżeństwa, Mszy św. dla nowożeńców, Mszy św. na jubileusz małżeński, odczytywać je, rozważać... Są to słowa żywota.

(…) czytanie dzisiejsze jest wzięte z Listu do Kolosan.
Można powiedzieć, iż znajdujemy tam zwięzłe, a równocześnie bardzo istotne pouczenie na temat: jak budować wspólnotę małżeńską i rodzinną. Jak ją budować w wymiarze całego życia, a zarazem — na co dzień.

Uczy Apostoł, że miłość jest „więzią” (por. Kol 3, 14), stanowi jakby życiodajne centrum, które jednak trzeba systematycznie i wytrwale „obudowywać” całym postępowaniem. Na różne cnoty wskazuje ten apostolski tekst, od których zależy trwałość, co więcej, rozwój miłości pomiędzy małżonkami. Pisze bowiem: „Obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie wzajemnie, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy!” (Kol 3, 12-13).

Jakież to konkretne! Apostoł ma przed oczyma życie małżeńskie swoich czasów, dwa tysiące lat temu, ale ludzie naszego stulecia mogą się w tym tak samo doskonale odnaleźć.

Małżeństwo — to wspólnota życia. To dom. To praca. To troska o dzieci. To także wspólna radość i rozrywka. Czyż Apostoł nie zaleca, abyśmy „napominali samych siebie” także „przez pieśni pełne ducha, śpiewając Bogu w naszych sercach” (por. Kol 3, 16)? Jakby mówił o śpiewaniu kolęd w polskim domu.
(…)

Rodzina według zamysłu Bożego jest miejscem świętym i uświęcającym. Na straży tej świętości Kościół stał zawsze i wszędzie, ale w szczególny sposób pragnie być blisko rodziny, gdy ta wspólnota życia i miłości i arka Przymierza z Bogiem, jest zagrożona czy to od wewnątrz, czy też — jak to dziś niestety często bywa — od zewnątrz. I Kościół na naszej ziemi stoi wiernie po stronie rodziny, po stronie jej prawdziwego dobra, nawet gdy czasem u niej samej nie znajduje należytego zrozumienia. Nie tylko głosi z miłością, ale i ze stanowczością objawioną naukę dotyczącą małżeństwa i rodziny, nie tylko przypomina jej obowiązki i prawa, ale również obowiązki innych, zwłaszcza obowiązki społeczeństwa i państwa wobec rodziny, stara się także ciągle rozwijać potrzebne struktury duszpasterstwa, których celem jest niesienie moralnej pomocy rodzinie chrześcijańskiej. I może tej obecności i wrażliwości zawdzięczamy w głównej mierze to, że zło zagrażające rodzinie, nadal nazywane jest złem, grzech nadal nazywany jest grzechem, wynaturzenie — wynaturzeniem; że nie zwykło się tutaj, jak to czasem bywa w świecie współczesnym, konstruować teorii dla usprawiedliwienia zła i nazywania zła dobrem.
(…)

Nie ma skuteczniejszej drogi odrodzenia społeczeństw, jak ich odrodzenie przez zdrowe rodziny.
A rodzina, która „jest pierwszą szkołą cnót społecznych, potrzebnych wszelkim społeczeństwom” (Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim, 3), jest dziś bardzo zagrożona. Wiemy to wszyscy. Jest zagrożona od zewnątrz i wewnątrz. I trzeba, by o tym zagrożeniu, o własnym losie mówili, pisali, wypowiadali się przez filmy czy środki przekazu społecznego nie tylko ci, którzy — jak twierdzą — „mają prawo do życia, do szczęścia i samorealizacji”, ale także ofiary tego obwarowanego prawami egoizmu. Trzeba, by mówiły o tym zdradzone, opuszczone i porzucone żony, by mówili porzuceni mężowie. By mówiły o tym pozbawione prawdziwej miłości, ranione u początku życia w swej osobowości i skazane na duchowe kalectwo dzieci, dzieci oddawane ustawowo instytucjom zastępczym — ale... jaki dom dziecka może zastąpić prawdziwą rodzinę? Trzeba upowszechnić głos ofiar — ofiar egoizmu i „mody”; permisywizmu i relatywizmu moralnego; ofiar trudności materialnych, bytowych i mieszkaniowych. „Dlatego też Kościół — słowami adhortacji Familiaris consortio — otwarcie i z mocą broni praw rodziny przed niedopuszczalnymi uzurpacjami ze strony społeczeństwa i instytucji państwowych” (por. 46).
(…)

wtorek, 10 maja 2011

Po beatyfikacji


I jesteśmy po beatyfikacji. Ci, którzy byli w Rzymie, jeszcze pamiętają długie godziny na nogach, lecz wciąż są zafascynowani atmosferą tego wydarzenia. Kiedyś, podczas jednego ze spotkań z jednym z kręgów wędrowników pytałem ich o to, kto jest ich bohaterem, jakie mają wzorce osobowe, które chcą naśladować. Po angielsku nazywa się to uczenie „role models”. Gdy niektórzy odpowiadali - Jan Paweł II, drążyłem: „OK, ale w czym konkretnie chciałbyś naśladować papieża?” Wtedy część odpowiedzi była, hm, trochę ogólnikowa. Przypomniało mi się to, podczas czytania różnych bardzo ciekawych wypowiedzi opublikowanych w związku z beatyfikacją. A to czytanie dzięki mojej żonie, która dzielnie prowadziła samochód w tzw. długi weekend, gdy ja oddawałem się zaległej prasówce, po czym na sfatygowanej Rzeczpospolitej wypisałem 10 punktów „by konkretyzować”. Poniżej mój bardzo subiektywny, taki trochę zrobiony ad hoc i raczej praktyczny katalog dziesięciu cech osobowości Jana Pawła II, które wydają mi się fascynujące i co do których możemy próbować go naśladować lub chociaż nimi się inspirować.

1. Poczucie humoru. Znane z wielu książek, anegdot, opowieści. W ostatnich dniach w którymś z wywiadów podkreślał były rzecznik prasowy Joaquin Navarro-Valls, że z nikim nie śmiał się tak serdecznie jak z papieżem. Że bez poczucia humoru po prostu nie da się, wie każdy ojciec dorastających dzieci. Zapytajcie.
2. Wykorzystanie czasu. Pamiętam kiedyś uderzyła mnie opowieść jakiejś kobiety w jednym z filmów dokumentalnych, jak to Karol Wojtyła w czasie okupacji niemieckiej zawsze jadł czytając książkę, a w przerwach podczas pracy fizycznej w Solvay’u wyciągał grube tomiszcze Św. Jana od Krzyża i studiował. Wanda Półtawska z kolei wspomina, że podczas wakacji już z papieżem w Castel Gandolfo Ojciec Święty czytał sam trudniejszą książkę podczas, gdy ktoś inny czytał coś lżejszego na głos. Hm, niekoniecznie do zastosowania ale inspirujące.
3. Miłość Polski i polskiej kultury. Papież kochał polskich romantyków, Norwida, polskie góry, jeziora, krajobrazy, dał nam piękną lekcję patriotyzmu. Ja polecam szczególnie „Pamięć i tożsamość” i homilie z pielgrzymki z 1991 roku, np. z Masłowa, gdy pałał świętym gniewem i był bardzo zawiedziony tym, co działo się w Polsce. Co powiedziałby teraz?
4. Zdrowy, sportowy styl życia. Uwielbiał chodzenie po górach, kajaki, wędrówki, narty. Był pierwszym papieżem, któremu paparazzi zrobili zdjęcie w kąpielówkach (na szczęście nie opublikowali). Jednak gdy się o tym dowiedział, po prostu zażartował „No i co, dobrze wyszedłem przynajmniej?”
5. Towarzyskość, spędzanie czasu z ludźmi. Wiemy jak często papież jadał z gośćmi, ile osób towarzyszyło mu w prywatnej kaplicy. Jak to robił, że dla każdego znajdował odpowiednie, uprzejme słowo, że każdym był zainteresowany?
6. Ciekawość świata. Za komentarz niech posłuży wypowiedź George’a Weigla, biografa papieża-Polaka: „Pytają mnie często, jakie są najistotniejsze cechy osobowości Jana Pawła II. Obserwowałem go przez ponad ćwierć wieku, a przez 12 lat spotykałem się z nim osobiście. Często odpowiadam, że nigdy nie spotkałem kogoś tak intensywnie interesującego się wszystkim wokół. Jego umysł był zawsze zorientowany na teraźniejszość i na przyszłość. Był zawsze ciekaw nowych książek, nowych artykułów i nowych dyskusji toczonych w kręgu mojego intelektualnego i kulturalnego świata. Interesował się nawet najnowszymi żartami o sobie.”
7. Głębokie przyjaźnie, troska o przyjaciół, wierność. Mój częsty wyrzut sumienia, brak czasu, dwubiegunowość praca-dom. Przypomnijmy jedynie spotkania z kolegami ze szkoły, dla których zawsze znajdował czas, listy z rodziną Półtawskich i innymi z kręgu krakowskiego.

I w końcu mocniejszy kaliber, bez którego nie byłoby pewnie pierwszych siedmiu punktów.

8. Modlitwa, nieustanny, intymny i głęboki dialog z Bogiem. Znamy mnóstwo opowieści o tym, że to było dla Niego najważniejsze. Zawsze znajdował czas na rozmowę z najważniejszą Osobą, z tego czerpał.
9. Całkowite oddanie się Woli Bożej, Totus Tuus. Często powtarzał „Nie stawiajmy tamy Bożej Opatrzności”.
10. Miłość. Miłość Boga, Kościoła, NMP, ludzi. Ukochanie Eucharystii (zawsze była centralnym punktem Jego pielgrzymek).

Myślałem, że wiemy już wiele o Janie Pawle II, ale muszę przyznać, że przy okazji beatyfikacji ukazało się wiele niesamowitych świadectw, nieznanych szczegółów, fascynujących historii. Jest jeszcze wiele niezwykłych wręcz aspektów tej tytanicznej osobowości, z których możemy czerpać. Mnie np. fascynuje w wielkim papieżu, że był to człowiek wierzący w moc sprawczą słów i Słowa, które zmieniają historię. I przecież byliśmy tego świadkami. Nie wspominam tu nawet o ogromie nauczania, pism, spuścizny - to temat na odrębny wpis.

Historia toczy się dalej, świat nie zmienia się sam, zmieniają go ludzie.