niedziela, 26 lutego 2023

KILKA SŁÓW DLA OJCÓW DOJRZAŁYCH BARDZIEJ


 KILKA SŁÓW DLA OJCÓW DOJRZAŁYCH BARDZIEJ

Było tu kiedyś coś dla ojców młodych, teraz będzie dla s….., starszych trochę, bardziej dojrzałych ojców. Okrzepłych w bojach ojcowskich, takich co powiedzmy są po czterdziestce, albo nie są ale mają już dzieci-nastolatki. Czyli zderzonych z realiami, ze światem, bo wiecie, moi drodzy, te wszystkie zachwyty pierwszymi kroczkami, pierwszymi słowami, przedstawienia w przedszkolu, turlanie się po dywanie z pociechami, układanie klocków lego, bujanie na huśtawce, bieganie za pociechą uczącą się jazdy na rowerku, czytanie bajeczek na dobranoc, blogi młodzieńców celebrujących swoje młode ojcostwo – to wszystko jest bardzo dobre, bardzo ważne, bardzo potrzebne, bardzo właściwe. Tyle tylko, że w obliczu tego Panowie co Was czeka później, to wszystko to sama przyjemność, konfitury, kaszka z mlekiem. Będziecie z rozrzewnieniem wspominać, jak narzekaliście na nocne wstawanie do dziecka. Jak nie w smak Wam było przewijać pieluchę albo mokrą chusteczką wycierać ubrudzoną pupę Waszego najmłodszego bobasa. Możecie mi na to odpowiedzieć „nie strasz, nie strasz”. I słusznie, carpe diem, żyj chwilą. Ciesz się Twoim dzieckiem, rozkoszuj każdą chwilą, utrwalaj, uwieczniaj, zapisuj, fotografuj. Turlaj się po podłodze, ile tylko możesz. Nasycaj się tym, co tak szybko przemija…

Wiecie dobrze: to jest umowne, że post ten jest tylko dla starszych ojców. Wszyscy umiejący czytać ze zrozumieniem są tu mile widziani i zachęceni do dalszej, uważnej lektury. Wszyscy gotowi czytać dłuższe wpisy ma się rozumieć. Bo takie muszą być, jeśli chcemy powiedzieć coś więcej a nie jesteśmy poetami. Jeśli ktoś uważa, że wszystko da się zamknąć memem albo kilkoma wyrazami na Twitterze, albo z poezji uznaje tylko haiku, albo powtarza ciągle, że jeden obraz wart jest tysiąc słów…. No to co? To trudno. Ja nie przeczę, że tak jest. Nawet jestem przekonany, że obraz wypiera słowo, że film jest bardziej atrakcyjny dla większości niż książka, itd., itp. Sam lubię skrótowość, esencjonalność, nie lubię lania wody, lubię też błyskotliwe teksty na twitterze, i memy też lubię i cięte dialogi w filmach. To wszystko nie znaczy, że ten wpis, i być może jakieś kolejne, jeśli uda się je popełnić, będzie krótki😉

Jeśli chcemy poznać smak życia, jeśli chcemy się zaangażować, jeśli chcemy coś budować razem czy osobno, musimy mieć gotowość wysłuchania do końca, wgłębienia się w szczegóły, skupienia swojej uwagi. I nie chodzi o ten czy inny wpis, tym razem mówię bardziej ogólnie, generalnie, bo tracimy jako jednostki i jako społeczeństwo, jako ludzkość (nie bójmy się wielkich słów), coś tracimy. Jakąś uważność, zainteresowanie w ogóle, jesteśmy coraz bardziej powierzchowni. Zatem nie mogę obiecać tego czego oczekują millenialsi, pokolenie Zet, Y, X itd., wiem bo pisują mi czasami smsy, czy czy mogłoby być krócej niż onegdaj np. Manifest Młodych Ojców. Ten akurat wpis jest głównie dla panów po czterdziestce, z brzuszkami, pamiętających jeszcze czasy przed-memowe, przed-fejsbukowe. A może i starszych. Może zatem damy radę, można podzielić sobie na kilka części i we fragmentach przeczytać😉. Obiecuję, że czasami może być krócej i wtedy też nie będę owijał w bawełnę. Ale to nie dzisiaj.

No dobra, mam nadzieję, że mniej wytrwali już się znudzili i przeskrolowali dalej, więc można zaczynać. Bo będzie poważnie. Jesteśmy w doborowym towarzystwie.

Zacznijmy od strzału między oczy, od lewego prostego wymierzonego prosto w szczękę. Panowie, jesteśmy cienkimi bolkami, nie mamy jaj, jesteśmy wykastrowanymi kurczakami, anemicznymi francuskimi pieskami, fajtłapami i safandułami.

Boli?

Jeszcze rozcieramy podbródek po tym ciosie, ja też, ja też rozcieram, to jest też do mnie, do mnie osobiście, to jest o nas i do nas wszystkich. Dlaczego boli?

Bo nie radzimy sobie ze światem, który wdziera się do naszych domów. Nie radzimy sobie z bandą anonimowych demiurgów kultury, filmu, mody, muzyki, polityki i pieniądza, przeliczających pliki studolarówek na zapleczu. Plują nam w twarz a my udajemy, że deszcz pada. Albo udajemy, że nie widzimy co się dzieje. Felicjan Dulski zakrzykujący „a niech to jasna cholera” i uderzający się dłonią w kolano, to przy nas heros, człowiek czynu, rewolucjonista i bohater.

Prawda jest taka, że jak bardzo dobrymi ojcami byśmy nie byli, jak dobrze wychowywalibyśmy nasze dzieci, jak dużo czasu w to nie angażowali, to przychodzi taki dzień gdy zaczynamy rozumieć, że tracimy kontrolę. Nasz syn, nasza córka zaczyna dojrzewać! I naturalnie zaczyna poszukiwać życia i prawdy, które leżą gdzie indziej niż w rodzinnym domu. On czy ona wychodzą w świat, by się z nim zderzyć. I niestety bardzo często to jest zderzenie czołowe. Jak bardzo dobrymi ojcami byście nie byli, do pewnego stopnia jesteście uzależnieni od szczęścia, to loteria. Wiele, bardzo wiele zależy bowiem od rówieśników, od otoczenia, od środowiska w klasie, w szkole, do której trafiła Wasza pociecha, od atmosfery w klubie sportowym. Wzorce są jasno zarysowane na Tik-Toku, Instagramie, grupowych czatach i indywidualnych strumieniach świadomości na wszelkich dostępnych komunikatorach. Ci z Was, którzy mają dzieci w harcerstwie, w skautingu, w klubie Patria, w Oazie lub w jakimkolwiek innym środowisku, którego celem albo i dajmy na to efektem ubocznym jest pozytywne oddziaływanie, mają z górki! Choć nie zawsze i nie wszędzie. Inni natomiast mają prze……ane.

Zacznijmy od telefonów. Za ciężkie pieniądze wyposażamy nasze pociechy w smartfony, na których za jednym kliknięciem jest wszystko! Kiedyś młodzian musiał za uskładane ze sprzedaży pustych butelek albo złomu pieniądze, pójść na bazar i kupić tzw. świerszczyk. Potem oglądał nagie panie na zdjęciach w krzakach za szkołą, potem chował ten świerszczyk w jakiejś kryjówce aby doń wrócić w dogodnym momencie. Teraz po prostu klika, i po sekundzie ogląda wszystko co tylko możliwe. W szkole, u siebie w pokoju, w dzień i w nocy. Efekty są tragiczne. Chłopcy odpadają z edukacji, po prostu nie są w stanie skupić się na czymkolwiek innym, stają się uzależnieni od pornografii, która nigdy nie zaspokaja, zawsze każe oglądać więcej i więcej. Pisze o tym przekonywująco psycholog Zimbardo, pisze zachodnia prasa, przekonują wreszcie dostępne badania. Zaczynają coś z tym robić rządy tak progresywnych krajów jak Francja czy Wielka Brytania. To dłuższy i bardziej kompleksowy temat.

Ale smartfony to nie tylko pornografia, to po prostu uzależnienie od smartfona, to osłabienie i nieumiejętność nawiązywania więzi społecznych w realu. Młodzi ludzie już prawie nie umawiają się na randki? Po co, skoro można zbliżyć się do dziewczyny na mediach społecznościowych. Obrazki grupy młodych ludzi gapiących się w swoje smartfony na imprezie zamiast ze sobą rozmawiać śmieszyły jeszcze kilka lat temu, teraz nikomu nie jest już do śmiechu. To samo na korytarzach szkolnych, w tramwaju, pociągu, autobusie. Rzeczywistość wirtualna stała się bardziej atrakcyjna niż ta realna. Właściwie nie ma już rozróżnienia między nimi. Co będzie dalej?

To nie wszystko: jest texting. Nastolatki nie dzwonią do siebie, tylko stukają cały czas na telefonie, Messenger, Snapchat, Whatsup, nie wiem co jeszcze ale pewnie jest jeszcze z pół tuzina innych aplikacji. Przeklinają tam na maksa. Bo tak jest modnie, bo słychać wszędzie na ulicy, bo robią to celebryci, sportowcy, „wszyscy”. To „wszyscy” pojawia się jak mantra. Iluż naiwnych rodziców, których córeczka grzecznie siada do obiadu z babcią, a trzy minuty przed rzucała mięsem na czacie, a przed deserem odpisuje koleżance, że jest „ch…owo”. Gdybyście wiedzieli, gdybyście widzieli.

Jest rzeczą powszechnie wiadomą od starożytności, że sport to zdrowie a w zdrowym ciele zdrowy duch. I oczywiście cała nasza młodzież powinna ćwiczyć, grać w gry zespołowe, jeździć na rowerach do szkoły, a niechby i konno, itd., itp. Niech podniesie tutaj teraz rękę ktoś, kto widział w ostatnim roku jadąc samochodem jakichś wyrostków kopiących w piłkę na prowizorycznym boisku, odbijających od ściany bloku, grających na jedną bramkę, bawiących się piłką? A może ktoś inny widział bawiących się w chowanego, w wojnę, w cokolwiek razem na podwórku? A niechby i nudzących się razem na podwórku, na murku, przy ścianie? Dlaczego nie? Dlatego, że w tym czasie kiedy mogliby grać w piłkę albo nudzić się wspólnie na podwórku, chłopcy nie nudzą się tylko łoją w gry na playstation, na X-boxie, a dziewczyny oglądają kolejny serial dla young adults na netflixie. Fakt, nie nudzą się. Każda chwila nudy zabijana jest otworzeniem smartfona albo komputera. Nie nudzą się, nie mają czasu nawet zjeść.

Kolejna sprawa - Wasz nastolatek zapewne zechce oglądać to „co wszyscy”. Najmodniejsze seriale na Netflixie, HBO i innych platformach streamingowych adresowane do młodego widza. Co drugi z nich ma w tytule sex, a każdy seks w treści. Nawet Polacy stworzyli jakiś kilkuodcinkowy netfliksowy potworek. A w każdym z nich mocna promocja rozpoczynania współżycia seksualnego jak najwcześniej, eksperymentowania, jednorazowego, przygodnego seksu, promocja homoseksualizmu, morze alkoholu, narkotyki i przemoc. Świetne wzorce, wprost do naśladowania. Poradnik dobrego i udanego życia. Recepta na szczęście. Tak właśnie, aby nie można było wątpić, jak żyją „wszyscy”, co robią „wszyscy”. Aby chcąc przynależeć, nie chcąc być odrzuconym, znać kody zachowań, które należy naśladować. Albo chociaż spróbować jak to fajnie jest pić, palić i ćpać. Ty ojcze możesz mówić co chcesz i ile chcesz, ale Twoje dziecko potrzebuje akceptacji grupy rówieśniczej, i sam nic nie wskórasz.

W klasie Twojego nastolatka wszyscy piją i palą, oraz chwalą się podbojami, hm, ciężko pisać, powiedzmy, miłosnymi. Znając życie, pewnie na wyrost, no ale presja jest. Jeśli piją alkohol to wódkę, czystą ma się rozumieć. Jeśli palą to wszystko co się da. Narkotyki? Bardzo proszę. Wszystkie szkoły są dobrze obstawione, w dwadzieścia minut masz towar we wskazanym miejscu. Osiemnastki - przekleństwo. A ty biedaku, który harujesz na etacie albo dwóch aby dziecko miało smartfona, co możesz zaproponować? Spacery w mglisty poranek w sobotę albo odwiedziny u babci Stefci? Grę w warcaby albo wspólną lekturę Rodziny Połanieckich? A ty odpowiedzialny przecież ojcze, który pracujesz aby utrzymać rodzinę, wracasz co dzień zmęczony, i nie oczekujesz kłopotów wychowawczych, oczekiwałbyś raczej jakiegoś wsparcia, zrozumienia, niestety musisz sobie zdać sprawę z tego, że wsparcia z zewnątrz jest zatrważająco mało. Że zamiast wsparcia jest horda dzikich barbarzyńców wychylających się ze świata tzw. kultury, którzy idą po Twoje dziecko. Idą aby je zabrać i zjeść. Dosłownie.

Jeśli ktoś nie widział ostatniego San Remo albo gali rozdania nagród grammy, niech sobie zerknie. Podczas tego ostatniego wydarzenia satanistyczna orgia, taki performance, wiecie, coś nowego. O firmie Balanciaga i jej patronie Baalu zobaczcie sobie filmiki Pana Dociekliwego albo Dailywire.

Wszyscy teraz się dziwią: plaga depresji, gabinety psychiatrów pękają w szwach. Rekordowa liczba samobójstw młodych ludzi, ostatnio podawane były dane, z łatwością znajdziecie. Rzecznik praw dziecka nawet się wybudził z zimowego snu. Nie ma przyczyny. Czyżby?

Można by tak jeszcze długo. Czy ma sens wyliczać dalej? Każdy może sobie dopowiedzieć kolejne aspekty: epidemia egoizmu, instagram wpędzający w narcyzm a z drugiej strony w kompleksy, itd. itp.

Przejdźmy może do konkluzji.

A konkluzja jest taka: w pojedynkę nie dacie rady. Twórzcie alianse, przyjaźnie z ojcami Waszych dzieci, działajcie wspólnie. Jeśli czegoś zakazujecie i robicie to wspólnie, jak bardzo ułatwiacie sobie i Waszym dzieciom sprawę. To należy zacząć robić już od niemowlęctwa, przyjaźnić się z innymi rodzinami, tworzyć szersze grupy towarzyskie. Jeździć na wspólne wakacje i inne wyjazdy. Wasze dzieci powinny mieć wielu fajnych wujków i ciotek, przyszywanych ale serdecznych. Pamiętajcie: „gdzie ojca nie ma tam wuja słuchał będziesz”. Nawet jak ojciec jest, łatwiej pewne rzeczy przyswoić od wuja, bo on uosabia zewnętrzny świat, z którym nastolatek się zderza, z którego czerpie aby zweryfikować to co dostał w dzieciństwie w domu.

Druga konkluzja jest taka, że poważni mężczyźni muszą wspierać i budować instytucje, które mają być trwałe, trwać i przetrwać nas. Ma znaczenie to na co wydajecie swoje ciężko zarobione pieniądze i czy jakaś ich część, nawet mała wspiera dobre dzieła, w tym związane z edukacją i wychowaniem młodych, w także ze światem kultury, wymiany myśli, tworzeniem dobra.

Na koniec ferii w województwie mazowieckim - obu rzeczy sobie i Wam z całego serca życzę.

poniedziałek, 6 lutego 2023

POSTANOWIENIA NOWOROCZNE, URODZINOWE I INNE


 POSTANOWIENIA NOWOROCZNE, URODZINOWE I INNE

Warto mieć postanowienia. Noworoczne, urodzinowe, okolicznościowe, jakiekolwiek. Nawet jeśli nie uda się ich zrealizować w stu procentach, a nawet nie w dwudziestu za to tylko cokolwiek się uda, to i tak prawdopodobnie uda się więcej, niż gdybyśmy takich postanowień w ogóle nie robili.

Ludzie mają różne postanowienia: przeczytać X książek, schudnąć Y kilogramów, przejść Z kilometrów. Czasami mniej konkretne: więcej sportu, mniej stresu, więcej czasu dla najbliższych. Warto mieć postanowienia, i warto aby były konkretne.

Czasami śmieję się, że zazwyczaj nie muszę szukać nowych, bo te z poprzedniego roku są doskonale świeże, trafione i niezrealizowane. Z drugiej strony jak patrzę na te sprzed kilku lat, to powoli, z mozołem, wolniej niż zamierzałem, ale co nieco jednak udaje się realizować.

Brian Tracy radzi aby swoimi postanowieniami, dobrymi deklaracjami dzielić się z innymi, upubliczniać je, wtedy jesteśmy pod ścianą, aby nie stracić zupełnie twarzy, musimy się mobilizować bardziej aby jednak coś nie coś pchać sprawy do przodu.

Przyjąłem tą ryzykowną radę Briana w dobrej wierze i przed radzeniem komukolwiek innemu, postanowiłem ją zaaplikować do samego siebie. Dlatego w dniu 1 października podczas wieczoru autorskiego „Wszystkich klęsk wieku (nie)męskiego” wobec dwu setek wspaniałych i wyrozumiałych ludzi dobrej woli o czułym spojrzeniu, wypowiedziałem kilka postanowień. Do zrealizowania nie w ciągu jednego roku, ale w ciągu lat dziesięciu. O ile nastąpią ma się rozumieć te lata w miarę dobrym zdrowiu, pozwalającym na ich realizację.

Wśród tych postanowień jest m.in. napisanie 10 książek i przeczytanie 500 innych.

I jak to idzie? Czy chcecie wiedzieć?

Tutaj nastąpić powinna długa pauza… Zastanowienie, co też odpowiedzieć ludziom o przyjaznym spojrzeniu? Którzy w swojej szlachetności wzięli to wszystko za dobrą monetę.

I słusznie. Bo to nie był przecież żart!

Otóż idzie o to, że nic co dobre w życiu nie przychodzi łatwo. Można powiedzieć nawet, że ciężko. Realizować takie postanowienia. Miałem jeszcze inne postanowienie: zrealizować 100 nieprzeciętnych transakcji i projektów zawodowych. Z tym idzie nieco lepiej. Dlatego właśnie z pozostałymi postanowieniami idzie nieco gorzej (czytanie), a nawet bardzo źle (pisanie). Nie zraża mnie to w ogóle. W tym była cała mądrość jednych i takich samych postanowień podejmowanych nie na rok ale na dziesięć lat!

Sandor Marai, pisarz totalny i pełny, wspomina, że jeden z jego idoli, inny węgierski pisarz Gyula Krudy w ostatnich latach swojego życia (a żył lat 55) „wypijał dziennie cztery, pięć litrów wina. I do końca pisał, z niesłabnącą siłą i doskonałością.” Z kolei kolega Jarosław, dzięki któremu nota bene może już niedługo trafi do Was audiobook „Wszystkich klęsk”, pocieszył mnie z kolei historią pewnego Japończyka ocalałego z atomowej hekatomby w Nagasaki, który na rok przed śmiercią, przykuty już do łóżka, podyktował z głowy pięć książek, jedna za drugą.

Cóż za optymistyczna wizja😉

Tymczasem jednak udało się co nieco pokończyć z dawno porozpoczynanych lektur. Kilka wartych jest polecenia.

Wspomniany Sandor Marai jest autorem dwóch powieści, które można z pewną nieśmiałością ale jednak nazwać, promałżeńskimi. To „Rozwód w Budzie” i „Ta prawdziwa”. Obie jak to u Maraia osadzone są w nostalgicznym nastroju odchodzącego mieszczańskiego świata przedwojennych Węgier, w których się wychował. Obie mogą się dłużyć niemiłosiernie współczesnemu czytelnikowi, dialogów tam jak na lekarstwo. Dziwne ale mimo braku wartkiej akcji napięcie rośnie ze strony na stronę.

„Rozwód” to opis nocnej rozmowy. Do sędziego orzekającego w sprawach rozwodowych przychodzi dawno nie widziany kolega z lat szkolnych i drobiazgowo opowiada historię swojego małżeństwa, co do rozwodu którego następnego dnia ma orzekać gospodarz. Gość odtwarza wydarzenia, z których wynika, że między jego żoną a sędzią coś kiedyś tam zaiskrzyło, z czego ni mniej ni więcej, miałoby wynikać, że właśnie sędzia i żona nocnego gościa to dwie połówki tej samej pomarańczy. Ergo, życie sędziego to jedno wielkie kłamstwo. Nocny gość poddaje się wymowie niezbitych dowodów i niejako odpuszcza, godzi się na swój los i oddaje żonę temu, którego żoną powinna być od początku. Dotychczasowe życie sędziego jest w związku z tym grubym nieporozumieniem. Słuchamy tych wywodów z zaciekawieniem, jednak często tak jakbyśmy słuchali spowiedzi wariata. Gdy nocny gość wreszcie opuszcza mieszkanie, sędzia wchodzi do pokoju, gdzie śpi jego rodzina, spogląda na nich i zamyśla się: „Wszystko to nie może być „nieporozumieniem”, ta śpiąca kobieta i tych dwoje pogrążonych we śnie dzieci…”

Widzicie, owoce decyzji nie mogą być nieporozumieniem. Życie wynikające z porywu serca nie może nic nie znaczyć.

Ja jestem za mało inteligentny aby odnaleźć wszystkie znaczenia, ale czytam motto, czytam ostatnie zdanie powieści i myślę sobie, czy Marai nie chciał też pokazać, że jeśli noc przynosić może czasem wątpliwości, to za dnia one znikają, i trzeba o tym pamiętać, trzeba zawsze starać się „dotrwać do świtu”? Czy nie chciał on też powiedzieć, że małżeństwo, miłość to decyzja, to świadome zadziałanie ludzkiej woli, a nie jakieś fatum, któremu trzeba się poddać. Książka ta ukazała się w latach, gdy przez Węgry przetaczała się dyskusja w związku z wprowadzeniem do prawa cywilnego rozwodów. A głos Maraia interpretowany był jako głos na „nie”.

Druga powieść to „Ta prawdziwa”. Historia małżeństwa, zgodnego, dobrego małżeństwa, w które w pewnej chwili wkrada się niepokój. Między żoną a mężem prawdopodobnie jest ta trzecia. Świadczy o tym zazdrośnie strzeżona w portfelu męża wstążka należąca do innej kobiety. Mój Boże, jakie piękne, subtelne czasy, gdy zdradą było zachowanie pamięci o osobie, z którą zamieniło się raptem kilka słów, nic więcej, a która wręczyła temu mężczyźnie wstążkę. Jednak w głowie męża zagnieździła się w związku z tym jakaś obsesja, jakiś przymus. By pędzić do, wypatrywać tej prawdziwej, tej właściwej kobiety. Nie chcę pisać o tym, co wydarzyło się dalej. Napiszę jak to się skończyło. Skończyło się kompletną porażką. Można wzruszyć ramionami - tak to się kończy gdy delikwent obsesyjnie szuka „tej prawdziwej” i w imię tego poszukiwania zostawia tą pierwszą dla tej drugiej, a potem i drugą dla kolejnej. Klasyka gatunku. Ale weź to wytłumacz Kurzajewskiemu jednemu czy drugiemu. Mimo całego szacunku dla Marai’ego jako pisarza, bowiem zaiste wielkim pisarzem był, myślę, że Sandor nie da rady wielu przekonać. Ta literatura uwodzi swoim klimatem, nostalgią, przenikliwością, subtelnością ale nie potrząśnie raczej współczesnymi poszukującymi „tej prawdziwej”. No właśnie: kobiety, miłości? Spełnienia, szczęścia? To szkodliwy mit wbijany nam przez tysiące kolorowych tygodników i przekombinowanych seriali.

Jeśli są tu jacyś młodzi czytelnicy, którzy może szukają drugiej połowy, może rozglądają się, zastanawiając czy „ta”, czy „inna”, która prawdziwa, to niech mnie teraz dobrze posłuchają. Miłość to nie gonitwa przez cały świat za „tą prawdziwą”. Miłość to decyzja, miłość to zaangażowanie, miłość to ryzyko. Może żyje gdzieś obok was dziewczyna, którą znacie z sąsiedztwa, ze szkoły, z harcerstwa, która nie jest postacią z Waszych snów, nie przypomina zwiewnej nimfy z długimi jasnymi włosami i wiankiem na głowie, albo jakiejś współczesnej wersji seksbomby. Ale która oczekuje na miłość, na zaangażowanie, na faceta, na którego będzie mogła liczyć, z którym będzie mogła się śmiać i dzielić troski każdego dnia. Give it a try! Spróbuj. Daj życiu szansę. Umów się do cholery! I to samo w drugą stronę, przecież żyjemy w czasach, gdzie dziewczyna nie musi czekać bezradnie w szklanej wieży na błędnego rycerza…

Z mądrych ksiąg przeczytałem jeszcze starego, dobrego Chestertona. Zbiorek awantur pt. „Dla sprawy”. Można powiedzieć, że teksty Chestertona starzeją się pięknie i z godnością. W obliczu tego co mamy teraz, wadzenie się angielskiego myśliciela z protestantami czy scjentystami jawi się jako niewinne igraszki. Piękne jest to, że Chesterton błyskotliwie obnaża mielizny ateizmu oraz różnych prądów i tendencji, które dzisiaj mają już swoje kolejne dalej rozwinięte stadia, o których nawet mu się nie śniło. Przy jego finezyjnych popisach dzisiejsze dyskusje to jak walenie cepem. Miło się to czyta a celność wielu spostrzeżeń bawi i poucza. Weźmy choćby taki artykuł „Coraz dalej od domu”. Chesterton pije w nim do reformatorów czy raczej niszczycieli instytucji rodziny. Porównuje ich do gościa podbiegającego do płotu w podskokach i oznajmiającego: „Nie widzę żadnego pożytku z tego płotu. Usuńmy go!”. Gość nie zadaje sobie pytania, kto i po co ten płot tam postawił, nie zastanawia się nad tym, że nie wyrósł on sam, że chyba nie byli głupcami ci, którzy trudzili się aby go tam postawić. Do podobnie atakowanych jego zdaniem instytucji należy Dom Rodzinny. Ci, którzy usilnie próbują go zniszczyć, nie zadają sobie nawet trudu aby zrozumieć jego celowość. Wydają ogrom pieniędzy aby tworzyć instytucje, które usiłują zastępować zadania domu rodzinnego, zamiast wspierać to co naturalne i … tańsze. Porównuje ich do robotników, którym nie podoba się, że prąd rzeki porusza koło młyńskie, i zamiast wodą poruszają tym kołem sami, siłą swoich mięśni.

Jak pisze w innym miejscu ”w naszych czasach człowiek zyskuje reputację mistrza paradoksów, jeśli najzwyczajniej w świecie powtarza, że truizmy są prawdziwe”. Piękne to były te czasy Chestertona.

A na końcu abp Charles J. Chaput, emerytowany biskup Filadelfii, klasa po prostu. Chciałem takiej książki, mądrej, pełnej odniesień do innych prac, gdzie autor dzieli się głęboko przemyślanymi przez siebie sprawami. Tytuł książki: „Za co warto umierać? Myśli o tym, dla czego warto żyć.”

Książka jest za bardzo eklektyczna abym ją streszczał albo częstował Was wyrwanymi z kontekstu cytatami. Tylko kilka z nich:

„Umacnia się w nas wiarę w to, że prawdziwe szczęście jest wynikiem zaspokojenia naszych osobistych pragnień. Karmiony tym przekonaniem drapieżny indywidualizm jest tym, co zdominuje świat, jeśli pewnego dnia zaczniemy żyć jako ponadnarodowi „obywatele świata”. Naszym przeznaczeniem nie będzie już jedność powszechnego braterstwa. Będziemy żyć w sterowanym technokratycznym kokonie, stworzonym, aby promować konsumpcję i autokreację. Zamiast utraconej solidarności zyskamy pocieszenie w postaci zakupów i podróży”.

O przyjaźni: „Kiedy dwóch idzie… jak powiada Homer. I do myślenia bowiem, i do działania zdatniejsi są ludzie we dwójkę”.

„Wszystkie udane małżeństwa są przede wszystkim w ostatecznym rozrachunku związkami przyjaźni.”

Za Henri de Lubac: „Naszą misją nie jest doprowadzenie do triumfu prawdy, lecz tylko dawanie jej świadectwa.”

„Mamy względem tego świata obowiązki, które nie pozwalają nam na komfort milczenia na forum publicznym albo ucieczki od dzisiejszych konfliktów do jakiejś kryjówki w górach”