poniedziałek, 20 stycznia 2014

Eurojam 2003 - wycinki cz. 3

29 lipca 2003 r.
 

Od rana siąpił deszcz, jednak wszyscy Polacy zapewniali ochoczo, że obok wszystkiego innego pogoda też jest załatwiona i znaczącym gestem spoglądali na niebo. Potem miało się okazać, że nie mijaliśmy się z prawdą. Po kilku dniach przedeurojamowego siąpienia, podczas dziesięciu dni zlotu nie spadła ani jedna kropla deszczu a pogoda była wprost wymarzona. Opatrzność pod tym względem nie mogła być dla nas bardziej hojna. 
 

Przed południem wraz z Bartkiem Mleczko, Zbyszkiem Mindą i Krzyśkiem Staszakiem zapewniliśmy transport dla ogniska przewodniczek francuskich, które chciały dostać się do Olsztyna pod Częstochową aby rozpocząć swoją wędrówkę do Żelazka. Przez całą drogę usiłowałem moją łamaną francuszczyzną uświadomić 4 młode przewodniczki co do sytuacji społeczno-gospodarczo-politycznej Polski obecnie i w historii. Z ogniskiem wędrował sympatyczny czarnoskóry dominikanin. Ta podwózka spowodowała, iż godzinę spóźniłem się na dworzec PKP w Zawierciu gdzie z kolei miałem odebrać tłumacza Marcina i Kasię Sługocką z koleżanką, również lekarką, do wsparcia naszego polowego szpitala. W kiosku Ruch-u zaopatrzyłem się w aktualną prasę a w niej duży artykuł w Dzienniku Zachodnim o naszym zlocie, piękne zdjęcie na pół szpalty. Trzeba przyznać, że prasa lokalna (choć Dziennik Zachodni nie jest typową gazetą lokalną, gdyż ma aż 100.000 nakładu i wychodzi na połowie terytorium Polski) pisała o nas prawie codziennie, czego nie można powiedzieć o prasie ogólnopolskiej. Natomiast warta odnotowania anegdota związana jest z Marcinem. Otóż, przyjechał on na Eurojam jako absolutny nieharcerz za namową Tomasza Szydło aby tłumaczyć z francuskiego i hiszpańskiego. Już pierwszej nocy witał Hiszpanów, którzy koszmarnie się spóźnili, a zatem niewiele spał lecz wcześnie rano znów był do dyspozycji. Potem w pewnym momencie okazał się głównym rozprowadzającym przyjeżdżające francuskie autokary, nie spał, nie dojadał, nie rozstawał się także z koszulą koloru munduru i chustą. Pełnił służbę jak doświadczony wędrownik.

 
30 lipca 2003 r.
 

Niestety powoli zaczynam gubić w pamięci chronologię wydarzeń. Tego dnia z szefami biwaków podobozu międzynarodowego lub ich zastępcami miałem wizję lokalną z Rafałem w terenie w celu dokładnego przydzielenia poszczególnym biwakom punktów czerpania wody, kuchni, składów drewna na konstrukcje i opał. Przy okazji warto wyjaśnić, iż obóz skautów podzielony był na 3 podobozy: francuski, włoski i właśnie międzynarodowy, którego miałem być szefem. Podobny podział istniał w obozie dziewcząt. Na czele obozu skautów stał Zbigniew Minda, który podczas Eurojamu codziennie rano o godz. 10.00 prowadził odprawę dla szefów podobozów oraz szefów wszystkich delegacji narodowych. W skład podobozu międzynarodowego wchodzili przede wszystkim Polacy oraz pozostałe narodowości, które tworzyły samodzielne biwaki tak jak Belgowie i Kanadyjczycy (biwak 43), Niemcy (biwak 44) oraz Hiszpanie i Portugalczycy (biwak 45) albo też obozowały w biwakach z Polakami. I tak wymieńmy ku pamięci:
biwak 46 szef Piotr Sitko - hufiec radomski, dwie drużyny z ZHR-u oraz Rosjanie,
biwak 47 szef Bartosz Orzechowski - hufiec lubelski oraz Ukraina,
biwak 48 szef Paweł Bobruk - hufiec białostocki oraz Białoruś,
biwak 49 szef Piotr Jedziniak - hufiec puławski oraz samodzielne zastępy z Łęcznej, Chełma, Krasnegostawu oraz Litwa i Łotwa,
biwak 50 szef Marcin Malicki - hufiec warszawski oraz Bułgaria i Szwajcaria,
biwak 51 szef Marek Mutor - hufiec dolnośląski oraz Czechy,
biwak 52 szef Piotr Synowiec - hufiec świętokrzyski, rawski oraz Kraków plus Węgry.

 
Szefowie biwaków, jak lubił mawiać Zbyszek Minda, stanowili ekipę marzeń. Innym z wielu pamiętnych „skrzydlatych słów” Naczelnika, które wciąż przywoływane z pamięci wywołują mój uśmiech są słowa wypowiedziane któregoś dnia, gdy właśnie zmierzaliśmy z podobozu międzynarodowego w kierunku Żelazka. Nagle zza rogu z naprzeciwka pojawił się O. Robert Pawlak. Gruber - pod takim przydomkiem od wiek wieków go pamiętaliśmy, harcerza z Nałęczowa, a dziś mnicha ze zgromadzenia franciszkanów. Wtedy Zbigniew powiedział: „Jest dobrze, bo zjeżdżają już wszyscy wielcy” i w tym głosie znać było tą charakterystyczną dla niego nutę sympatycznego żartu, zawsze budującego dobrą atmosferę, pozwalającego ludziom czuć się dobrze. I to fakt, na Eurojam zjechały wszystkie ‘legendy’ naszego Ruchu. Oczywiście mówimy to z pewnym przymrużeniem oka, po prostu starzy znajomi, zawsze zaangażowani tak czy inaczej. Czułem się, myślę jak wszyscy, po prostu wspaniale otoczony przez grupę przyjaciół. Te chwile były niezapomniane i prawdziwie niezwykłe.
 
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz