1 sierpnia 2003 r.
Wczoraj
przyjechali prawie wszyscy Polacy. 1 sierpnia natomiast falami nadciągali Włosi
(4 pociągi) oraz pierwsze drużyny francuskie.
Odwiedzam
redakcję „The Daily Żelazko”. Po pokojach zaadaptowanego na pomieszczenia
redakcji budynku w stanie surowym oprowadza mnie redaktor naczelny Paweł
Lochyński, spiritus movens tego szalonego przedsięwzięcia. Kiedy Paweł z
przyjaciółmi redagującymi na co dzień „Gniazdo” wyszli z propozycją tworzenia
eurojamowej gazetki, spotkali się wręcz z niechęcią niektórych: „Co, tyle
pracy, wyzwań logistycznych i innych a wy jeszcze myślicie o gazecie. Dajcie
spokój, to nierealne, nie mamy tyle środków, ludzi, etc.”. Nie wiem jak oni to
zrobili ale na zlocie stawiła się 30-osobowa międzynarodowa redakcja
zaopatrzona w aparaty cyfrowe, dyktafony, komputery. Około 10 osób to
zaangażowani przyjaciele spoza ruchu harcerskiego. W trakcie budowy obozu
patrzono nieufnie i z pewną dozą lekceważenia na redaktorów wydających próbne
numery, gryzmolących coś w swoich notesach, robiących zdjęcia i machających
ręką, przejeżdżając rowerkiem gdy inni harowali w pocie czoła i w spiekocie
słońca. Gdy jednak do rąk uczestników trafił pierwszy a potem drugi i kolejne
wydania „The Daily Żelazko”, które były wręcz wyrywane sobie z rąk do rąk – nie
było chyba osoby, która nie oddałaby honoru i nie biła pokłonów przed
przedstawicielami redakcji a zwłaszcza przed Pawłem. Co do bicia pokłonów to
nie używam tego sformułowania wyłącznie w przenośni. Warto przytoczyć historię
gdy jedna z francuskich szefowych biorących udział w ekipie przygotowującej
Eurojam obiecała Indze Matysiak – redaktorce „The Daily Żelazko”, że jeżeli
pomysł ten uda się zrealizować to ona na środku miejscowości Żelazko klęknie
przed nią aby się pokajać za swoje niedowiarstwo. Gdy 11 sierpnia obie druhny
spotkały się w Żelazku, Francuzka padła na kolana przed Ingą na środku ulicy ku
konsternacji świadków tego zdarzenia.
Jak mawiał Marcin Kruk, warto było wpaść do redakcji
późnym wieczorem aby „zaciągnąć się atmosferą bohemy”. Faktycznie, klimat
przypominał prawdziwe redakcje, mnóstwo nerwowo krzątających się ludzi,
rozmaite papiery i próbne wydruki oblepiające wszystkie ściany. W każdym pokoju
kilka osób w zupełnym skupieniu, jakby nie było tam nikogo więcej, wpatrzonych
w ekrany swych komputerów i cyzelujących artykuły. W innym pomieszczeniu przeglądanie
zdjęć i wybieranie ich do danego numeru. Praca nad numerem trwała do późnych
godzin nocnych, do 2-ej, 3-ej w nocy lub nawet później. Młodą redakcję
wspierało kilku ‘weteranów’ profesjonalnie na co dzień zajmujących się takimi
sprawami: Paweł Kula – prywatnie fotoreporter PAP, przez cały dzień robił
zdjęcia a wieczorem wybierał najlepsze do gazety. Ku utrapieniu żony i dzieci
był bardzo oddany pracy w redakcji. Wspierał go Paweł Przypolski w tej fotoreporterskiej
doli, prywatnie mąż Naczelniczki. W składzie pomagał redakcji Sławek Korba - od
kilku lat współautor kalendarza i jego redaktor, a także właściciel małej
agencji reklamowej i nie da się ukryć mój rodzony brat. Złożony numer jechał w
nocy na CD do drukarni w Krakowie, skąd po wydrukowaniu francuską furgonetką
około południa w 8.000 egzemplarzy trafiał do Żelazka.
2 sierpnia 2003 r.
sobota
Tego
dnia przybyli już prawie wszyscy. W głównej kwaterze podobozu międzynarodowego
pracowała ekipa do specjalnych zadań pod wodzą Grzegorza Szewczyka –
ex-drużynowego z Nałęczowa. Wspierali go wędrownicy z Radomia Paweł Maciejewski
i Staszek Świeżewski. Osobiście byłem bardzo zadowolony z ich pracy, po prostu
kipieli energią i gotowością do wszelkiego rodzaju zadań, z których żadne nie
wydawało się trudne. Można powiedzieć, że byliśmy jak niańka. Każdy przychodził
do nas z rozmaitymi sprawami a my, choć sami nie byliśmy najczęściej w stanie
ich rozwiązać, stawaliśmy na głowie aby takie rozwiązanie, satysfakcjonujące
dla zainteresowanego, jak najszybciej nastąpiło. Najbardziej chłopakom z
kwatery podobały się akcje nocne, np. zorganizowanie rozładunku obcokrajowców,
wsparcie służby wartowniczej, organizowanie noclegu dla jakiegoś seniora, który
przyjechał bez sprzętu z wizytą na zlot, interwencja w obozie włoskim dotycząca
jakichś sytuacji z mieszkańcami, etc. Zwłaszcza na początku Eurojamu było wiele
spraw. Najpierw zebranie uaktualnionych danych do Gemini dla Paolo Bramini,
który ze swoją ekipą informatyków dzień i noc pracował nad tym aby wszystkie
zastępy miały zajęcia z zastępami z innych krajów. Potem wydruk identyfikatorów
dla uczestników, molestowanie ekipy logistycznej Eurojamu aby dostarczyła nam wystarczającą
ilość papieru toaletowego, co było niezwykle ważne np. dla Niemców, którzy
kilka razy na dzień pytali „czy już jest papier?” a kiedy smutni dostawali
odpowiedź, że jeszcze nie, naciskali „to kiedy będzie?” Po kilku dniach takich
różnych akcji, gdy było już mnóstwo papieru toaletowego, wszyscy dojechali,
mieli drewno, identyfikatory i z rzadka pojawiały się poważne wyzwania,
któregoś razu zagadał do mnie Paweł, że wszystko idzie tak dobrze i on nie ma
co robić. Jak się wkrótce miało okazać, pozorna bezczynność nie trwała długo.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz