Po prostu bardzo ładny film. Wciągający, miejscami przejmujący, zabawny, pouczający i z przesłaniem. Obejrzenie go było wielką przyjemnością, wychodziliśmy z kina, mam wrażenie wraz z całą publicznością wielkiej sali Cinema City Sadyba, urzeczeni i trochę jakby zaskoczeni. Jak to możliwe, żeby zrobić tak znakomity film o przezwyciężaniu wady wymowy (jąkania) głównego bohatera, księcia a potem króla Anglii Jerzego VI. Wszystko inne w filmie jest bowiem właściwie tłem i dodatkiem.
W tytułowej roli znakomity Colin Firth (mam nadzieję, że Oscara ma już w kieszeni), asystuje mu grając koncertowo wręcz Geoffrey Rush wcielający się w rolę niekonwencjonalnego logopedy Lionela Longue’a. Spotkania tych dwóch postaci - które iskrzą błyskotliwymi, dowcipnymi i bardzo inteligentnymi dialogami, miejscami są starciem, a z czasem przeradzają się w głęboką wzajemną życzliwość – są główną osią filmu.
Książę borykający się od dzieciństwa z wadą wymowy, robi wiele by ją przezwyciężyć, jednak bezskutecznie. Wreszcie spotyka Longue’a, bezpośredniego, energetycznego, narzucającego swoje reguły nieco sztywnemu i wycofanemu pacjentowi. Gdy starszy brat abdykuje, przyszły Jerzy VI podejmuje odpowiedzialność, choć od zawsze był przekonany, że nigdy nie będzie to konieczne. Jego walka z własną słabością porusza, poczucie odpowiedzialności krzepi, cierpliwa, wyrozumiała i wspierająca miłość żony ujmuje.
Film ma niesamowity klimat przedwojennej Anglii, parzenia herbaty, dobrych manier, konwenansów, angielskiej powściągliwości i imperialnej przeszłości. Oglądamy wiele wysmakowanych scen, dialogów, sytuacji. Jednocześnie dzieło to jest bardzo kameralne. Najbardziej pamiętamy zgrzebny gabinet Lionela i sceny terapii. Dużo świetnych kwestii np. „nie mam recepcjonistki aby nie komplikować sobie bardziej spraw”.
Film pokazuje jak wielką rolę w życiu niektórych może odegrać kompetentny przyjaciel (to wersja dla wszystkich), coach (to dla czytelników z grona biznesowego) czy opiekun/starszy brat (to do przemyślenia dla wszystkich szefów i harcerzy, zwłaszcza tych będących opiekunami: bierzcie inspirację z Lionela). Jak bardzo niektórzy ludzie takiego wsparcia potrzebują, by ujawnić swoje wszystkie, czasami ogromne, możliwości. Wielu oglądających może zatęsknić za tak kochającą żoną (jak grana przez Helenę Bonham Carter żona Jerzego) lub po prostu uśmiechnąć się do Opatrzności, że ma podobną osobę przy boku. Oglądając ten obraz można wierzyć w magię i potęgę kina, prymat myśli, scenariusza i wybitnej gry aktorskiej nad komputerowymi efektami specjalnymi (choć nie mam nic przeciwko nim). Podsumowując: urzekające kino, idźcie i zobaczcie na dużym ekranie murowanego kandydata do wielu Oscarów.
Moja ocena: film ze wszech miar wart obejrzenia, dla wszystkich. Przy oglądaniu z dziećmi uwaga: król podczas terapii któregoś razu przeklina na czym świat stoi (co swoją drogą jest przezabawną sceną filmu). Dla mnie jest jeszcze jeden zgrzyt, gdy podczas próby koronacji Longue wykrzykuje, aby „król nie przejmował się tymi bzdurami” (tak chyba w polskim tłumaczeniu a po angielsku nawet „rubbish”), gdy król właśnie powtarza fragment przysięgi o „staniu na straży wiary”. Szkoda, że ktoś rzutem na taśmę musiał prztyczek zrobić. Jak bardzo to piękna misja królewska. Wszystko poza tym jest jednak tak dobre, że uff.
W tym "staniu na straży wiary" chodziło o obronę protestanckiej czystości anglikanizmu. Przed papistami. http://www.legislation.gov.uk/aep/WillandMar/1/6/section/III
OdpowiedzUsuńPodzielam w całości zdanie autora. Pięknie zrobiony film o ludzkiej słabości, niedoskonałości, jakie by nie było urodzenie. I o przezwyciężaniu tej niedoskonałości, co powinno wielu zainspirować. Film, który pokazuje życie i człowieka z krwi i kości a nie robota. Przyznaję mu moje własne Oskary.
OdpowiedzUsuńBarbara