Hurra! Nowy Rok, i to już 2018 po narodzeniu Chrystusa, a świat jeszcze
trwa, istniejemy, słońce wschodzi, mamy czym oddychać (no, właściwie, to nie
chcemy wiedzieć co my tam naprawdę wdychamy na spacerze w Józefowie, ale nie
zdziwiłbym się gdyby ludzie palili tu w piecach plastikiem). Z rzeczy pewnych -
jesteśmy o rok starsi. Wszyscy, bez wyjątku. Jednak coś nas łączy. To
przemijanie, które jak pisał poeta Wojtyła, “ma sens”.
Dotychczas uważałem, że Sylwester i huczne obchody witania nowego roku są
znacznie przereklamowane. Teraz myślę chyba inaczej. (Nie, nie z powodu
ogromnego sukcesu “Sylwestra z Jedynką” w Zakopanem-;)). Życie jest jak błysk
światła w ciemnej jaskini, a każdy dzień jest cudem. Patrzyliście na sprawy z
tej perspektywy, ha? Ja też nie, ale ostatnio mi to świdruje w głowie. Nic nie
zdarza się dwa razy, mamy swoje pięć minut na różnych polach życia. Raz, jeden,
jedyny raz mamy pierwszy dzień w pracy i możemy zrobić dobre pierwsze wrażenie
(potem nawet jak dobre wrażenie zrobimy, nie będzie już pierwsze). Raz idziemy
na pierwszą randkę, raz rodzi się nasze pierwsze dziecko, raz stajemy na
ślubnym kobiercu, raz mamy osiemnastkę czy czterdziestkę, raz maturę
(przynajmniej większość), raz mamy szesnaście czy siedemnaście lat. Potem
żebyśmy bardzo chcieli i wbijali się w nieprawdopodobnie wąskie rurki (nawet na
mokro), i żelowali resztki włosów, i żuli gumę, i zajadali się w MacDonaldzie,
i słuchali coraz gorszej muzyki - nie da rady. Świadomość przemijania dodaje
smaku dniom, każe szanować każdą minutę, żyć pełnią życia, nie oszczędzać
dobrych pomysłów na późniejszy czas. Co masz zrobić, zrób teraz! Nie oszukuj
się odkładając na później. Jutro - jest wyznaniem przegranych. Znam przecież te
maksymy tak, że spontanicznie cisną mi się na usta, ale moja lista spraw do
zrobienia “jutro”, czy przy pierwszej wolnej chwili nigdy nie topnieje do zera.
Zasiadłem do komputera aby napisać coś na tego bloga, nakarmić go,
przypomnieć się tym bardzo nielicznym, sympatycznym, którzy na niego zaglądali.
Zasiadłem bez żadnego planu, ot, strumień świadomości. Może spróbuję pociągnąć
dalej, co myślicie? Podsumowanie roku. Owszem jest ale nie mam siły teraz go
drążyć. Wolę myśleć o tym co przede mną. Odpoczynek, Święta - tak, świetnie.
Nic zaskakującego, przewidywalnie, tradycyjnie, bez ochoty na żadne
zaskoczenia. Przeciwnie. Miło, smacznie. Prezenty, życzliwość. Kilka spotkań z
przyjaciółmi, zaniedbywanymi przez intensywne życie. Kilka spraw załatwionych, kilka
ćwiczeń wykonanych. Filmy - pasmo rozczarowań. Książki - moc zdziwień! Żadnej
nie przeczytałem w całości, wolałem kilkanaście po małym kawałku, przypadkowym
nieraz skrawku. W papierze. Bardzo to było dobre. Gazety, precz! To
nieporównywalne. Pomysły, znów cała masa. Do rozdania innym. Bez złudzeń.
Przewidywania na ten rok? Nie ma mądrego. Jest wiele niepewności w świecie,
obyśmy jako kraj nie włożyli dłoni w drzwi. Potrzeba wirtuozów, mistrzów
ekwilibrystyki, finezyjnych, dalekowzrocznych i zimnokrwistych mężów stanu.
Postać na dziś (i na cały rok, i nie jest to optymistyczna wiadomość) Tomasz
Morus. Wybitna postać pod każdym względem. Powinniśmy mu się przypatrzeć,
dociekliwiej. A może i zaprzyjaźnić.
Co jest źródłem optymizmu? Zawsze. Młodzi! Młodzi ludzie mają jeszcze zbyt
mało doświadczenia aby nie mieć złudzeń, aby zbyt szybko wyciągać wnioski, ale
za to sporo wiary w siebie, spontanicznej odwagi. Nie wiedzą, że czegoś nie
można, że nie da się, i to robią. I dają radę!
Wracając do Morusa. Wpadł mi w ręce świetny artykuł Chestertona o nim z
tomu “Źródło i mielizny”, tekst genialny, skrzący się paradoksami i
mistrzostwem językowym w każdym zdaniu. Chesterton wskazuje na wiele bardzo
znamiennych aspektów historii oporu Morusa wobec absolutyzmu królewskiego, bo o
to chodziło, o postawienie się króla ponad prawem, ponad wszystkim. Morus
zginął jak inni męczennicy, “nie chciał uznać, że obywatelski obowiązek
posłuszeństwa każe oddawać cześć bożkowi”. Jak pisze genialny Anglik, Morus był
orędownikiem Wolności i w swoim życiu prywatnym uosabiał prawdę, że Wolność
mieszka w domu rodzinnym. O ile jego życie publiczne stało się monumentalną
tragedią, to jego życie prywatne było nieustanną komedią. Był niezrównanym
“humorystą”, który “pasjami lubił nabierać ludzi”. Gdy wspinał się po drabinie
na szafot powiedział do strażników: “Odprowadźcie mnie tylko bezpiecznie na
górę; drogę na dół załatwię we własnym zakresie.” Prosił też kata aby
oszczędził brodę bo nic nie zawiniła.
Dzieci życzyły mi bym był bardziej cierpliwy, spokojny, nie denerwował się.
Miały rację. Już Św. Paweł przecież pisał, że miłość cierpliwa jest. Ojcowska
także.
Dziękuję uprzejmie za uwagę. Teraz mi lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz