W końcu obejrzałem te nowe “Kamienie na szaniec”. I co? Myślałem, że będzie
gorzej, oglądało się dobrze, nawet bardzo dobrze. Pełna życia młodzież,
podobali mi się dwaj odtwórcy głównych ról, nowe niezgrane twarze młodych
aktorów. Ich bohaterowie mają w tym filmie mocne osobowości, energiczne, pełne
entuzjazmu, młodzieńczej werwy. Atmosfera tamtego mrocznego czasu oddana przekonująco,
ulice tętniące życiem, chociaż ponure jak to za okupacji, gazowanie kin,
riksze, długie płaszcze i szybkie spojrzenia. Piękne wnętrza inteligenckich
domów, pełnych książek, gustownych mebli i dodatków, ryciny i niebanalne obrazy
na ścianach. Przebłysk tej dawnej Polski, którą zamordowano. I Niemcy, jak
zawsze porządni i punktualni, katujący więźniów przepisowo w godzinach pracy do
siedemnastej. Sceny rozstrzeliwań ulicznych, prawdziwa groza, która została
oddana o wiele lepiej niż np. w „Czasie honoru”, gdzie SS-Obersturmbannführer Rainer
przy gestapowcach przesłuchujących Rudego to postać niemal groteskowa. Może
dlatego, że grający go Piotr Adamczyk ma jednak ogromny potencjał komediowy. Sceny
przesłuchań są w tym filmie dramatyczne i poruszające, widzimy autentyczne
bestialstwo w białych rękawiczkach. Elegancki oficer zajadający czekoladki od
Wedla i wymuskaną dłonią unoszący filiżankę z herbatą do ust, które recytowały
może nawet kiedyś poezję Goethego, by za chwilę powrócić do katowania więźnia,
ale tak aby podczas bicia nie pobrudzić sobie butów. Traktowali Polaków jak
zwierzęta, albo i gorzej. Za te sceny Glińskiemu należy się uznanie. Kadr z
martwym już ciałem Rudego na stole w Szpitalu Wolskim przypomina obraz Andrei
Mantegny „Opłakiwanie zmarłego Chrystusa”. Przynajmniej mnie to przyszło na
myśl, nie wiem czy było to świadome nawiązanie przez twórców filmu. Jeśli tak,
tym lepiej, bo te sceny niosą wielki ładunek.
Ta prawda detali jest jakoś warta docenienia, film jest zrobiony fachowo,
warsztatowo poprawnie. Każdy ułamek prawdy o świecie, który bezpowrotnie
odszedł w przeszłość, no, nie odszedł sam, został zakatrupiony, a na wszelki
wypadek jego serce przebite osinowym kołkiem a trumna zabita grubymi gwoźdźmi i
zalana cementem, więc każdy taki okruch, skrawek, ukruszony kamyk godzien jest
podniesienia i przyjrzenia się mu a może i wydania z siebie spontanicznego
„wow”: to tak było naprawdę?, Warszawa była tak piękna?, ci ludzie mieli taką
klasę?, o mój Boże!
Jednak problem z tym filmem jest niestety jeden. To nie są „Kamienie na
szaniec” to jest film na motywach „Kamieni na szaniec”. Jest jakiś Rudy, jest
Zośka, ale nie jesteśmy pewni czy to Jan Bytnar, czy to Tadeusz Zawadzki,
których pamiętamy z lektury czy opowieści ludzi, którzy ich znali. Ci w filmie
mają niektóre cechy tamtych prawdziwych ale nie wszystkie, mają za to inne,
których tamci chyba nie mieli. Reżyser postanowił bowiem bohaterów trochę
poprawić, chyba wydali mu się nieznośni w swej domniemanej nieskazitelności,
niby smarkacze a tacy dojrzali, niby młodzi a tacy odpowiedzialni. I cała ta
historia spisana przez Kamińskiego... Jakby wymyślona, przesadzona chyba. Czy
tak mogło być? - Już na pewno nie uwierzę, że chłopaki nie robili tego, co
teraz młodzież podobno robi, jak informuje mnie MTV – pomyślał pewnie Gliński.
Jak pomyślał, tak uczynił. Pomajstrował, pogłówkował i wyszło mu, że Rudy
trochę bardziej na piedestale bo przecież cierpi i umiera zakatowany, no to
niech tylko piersią dziewczęcą się pobawi troszeczkę, a Zośka wyższy, główny
bohater, i na końcu dopiero ginie, no to wrzućmy mu całą gołą dziewczynę do
łóżka. Ma prawo chyba chłopak się pocieszyć po śmierci przyjaciela, a
dziewczyna niczego sobie.
Przepraszam, że kpię, nie wypada nawet, nie jest to na miejscu w żadnym
wypadku. To są postaci historyczne! Zaraz nasuwa się jednak pytanie: a czy
wypadało im wrzucać gołe dziewczyny do łóżka? Wciąż słyszymy w różnych
recenzjach mądrych podobno ludzi, że w całej tej kulturze, literaturze i filmie
chodzi tylko o to, „aby opowiedzieć historię, dobrą historię”. I to wszystko.
To dlaczego pan reżyser Gliński nie chciał nam po prostu opowiedzieć tej
historii? I to jakiej historii? Kultowej, znanej we wszystkich pokoleniach,
budującej, nie zmyślonej ale napisanej przez życie, tak czy inaczej
zapewniającej znakomitą frekwencję na seansach. Czy o to chodziło? No
powiedzcie sami, bo ja naprawdę nie wiem. Jak sam mówi, chciał aby bohaterowie
wydali się bliżsi współczesnej młodzieży. Ale po co? Aby ich naśladowali? Ale w
czym? Bo z filmu wynika, że tylko w pięknej śmierci. Naprawdę nie wiem, w czym
jeszcze. W zachowaniu bardziej adekwatnym do nastolatków a nie dwudziestodwuletnich
młodych mężczyzn? Bo oni tu zachowują się jak banda wyrostków bawiących się w
wojnę. A może w drżączce aby cokolwiek robić, jak najszybciej, jak najbardziej
ryzykownie? Bo w filmie widzimy, że są jacyś nadpobudliwi, pyskują do rodziców,
stawiają się. Dyskusja Zośki z ojcem-Globiszem to jakieś kompletne kuriozum. A
może w nieumiejętnym posługiwaniu się bronią? Albo w sztubackim, głupawym
narażaniu rodziny w związku z przynoszeniem chyba dla zabawy broni czy radia i
prezentowaniem ich podczas rodzinnej kolacji? Naprawdę nie wiem, bo o tym, że
„żyli pięknie” trudno podczas filmu się przekonać. To, że mieli towarzystwo, że
lubili się, że parskali śmiechem jak młode byczki, to fajnie. Ale to wszystko?
To ma zachwycić współczesną młodzież?
Widać, że autorzy filmu mają jakieś swoje mniemanie o młodych ludziach,
chyba na podstawie obserwacji jak włóczą się po lekcjach w galerii handlowej a
może jak imprezują na reklamach piwa, nie wiem. Jest ono jednakże dosyć
infantylne. I na siłę bawią się w dydaktyków, chcą nam coś przekazać, ja nie wiem
co, może jak mówi hasło na plakacie „przyjaźń, młodość, wolność”. Że warto się
przyjaźnić, że warto być młodym i wolnym. Jeśli tylko tyle, to ten przekaz nie
jest zbyt ambitny. Przyjaźń, owszem w filmie jest i to pokazana całkiem
sympatycznie i dramatycznie, i jest walka o przyjaciela, i te sceny z Zośką
organizującym akcję odbicia więźniów są naprawdę dobre, poruszające. Młodość
oczywiście jest wartością, trochę niezależną od nas, szybko przemijającą,
niektórzy o tym chyba zapominają i robią z siebie pośmiewisko. Ale wolność? Może
po prostu dobrze się sprzedaje i dlatego na plakacie? Ja widzę tam więcej
wartości oczywiście, choć reżyser o nich nie wspomina w wywiadach, więc nie
wiem czy chciał je uwypuklić czy tylko nie udało się ich pominąć, bo są
przecież nierozerwalnie związane z tą historią pięknego życia i pięknej
śmierci. Ja widzę lojalność, wierność danemu słowu, niezgodę na zakłamanie,
chęć podtrzymania na duchu innych, odwagę, odpowiedzialność za społeczeństwo,
męstwo do granic wytrzymałości ludzkiej, panowanie ducha nad ciałem i to wcale nie
koniec listy. Czy to chcieli nam powiedzieć autorzy filmu czy tylko tak wyszło
przy okazji bo nie dało się całkiem tej historii „poprawić”? Nie jestem w
stanie tego ocenić. Natomiast jest mi ogromnie szkoda, że kolejny twórca nie ma
w sobie pokory wobec dzieła, wobec historii, prawdziwych ludzi, wobec odbiorców
w końcu. Że wie lepiej, że nas poucza i stara się coś wykazać zamiast
opowiadać. Czy w każdym filmie teraz trzeba nas przekonywać, że można było być
szlachetnym, panować nad sobą wobec zagrożenia życia a nie można było zapanować
nad swoimi rękami, gdy się jest sam na sam z dziewczyną. Co jest jeszcze smutne
w tym wszystkim, że my tu sobie pogadamy na blogach a gimbaza i tak zaliczy to
w kinie i w głowie jej się utrwali – „możesz zostać bohaterem gdy będziesz
chciał zginąć na barykadzie, nieważne jak żyjesz i co robisz z koleżankami z
klasy”. Innymi słowy, możesz żyć brzydko ale umierać pięknie.
Prawda zaś jest taka, że na barykady idą zawsze ci najszlachetniejsi i tam
giną, a tchórze i cwaniacy siedzą cicho w piwnicy i piją bimber, a gdy wszystko
już ucichnie i zagrożenie minie, wypełzają na zewnątrz i zajmują miejsca tych,
których pamięci nawet nie ma kto bronić. I tak w każdym pokoleniu, od stuleci
aż po dzień dzisiejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz