środa, 1 września 2021

Koniec lata…

 …w Czarnolesie. Wybraliśmy się z Piotrem i przyjacielem Jarosławem z dalekiego Augsburga na wycieczkę końcowowakacyjną. Tylko półtorej godziny jazdy samochodem piękną drogą na Lublin, potem przez lasy i pola do Czarnolasu. Bo właśnie miejsce tworzenia i zamieszkiwania Jana Kochanowskiego wygrało casting na cel naszej spontanicznej i szybkiej wycieczki. Gdybym miał jednym zdaniem podsumować tę wyprawę napisałbym: Boże, dlaczego tak późno tam zawitaliśmy? Gdyż, albowiem, azali, już z dawien dawna myśleliśmy aby odwiedzić dworek czarnoleski. Po pierwsze dlatego, że jest blisko a ostatnio byłem tam z wycieczką w liceum, nota bene imienia Jana Kochanowskiego, czyli ho, ho, ho, nie epatujmy może innych tutaj PESEL-ami. Po drugie od czasu do czasu zwiedzamy taką właśnie „dalszą okolicę” ale zdecydowanie za rzadko. No i genius loci, miejsce gdzie wielki polski poeta żył i tworzył musi być jakoś ciekawe.

Nie pomyliliśmy się. Wycieczka dołącza do zbioru bardzo udanych wycieczek. Chociaż jej pomysł powstał właściwie tuż przed wykonaniem, miało cały dzień padać a świeciło piękne słońce, i choć nie możemy jej zaliczyć do wycieczek rodzinnych (cóż, prawie każdy miał inne plany a Ewa zawsze przed rozpoczęciem roku szkolnego pracuje jak szalona) z wszystkiego jesteśmy zadowoleni.

Dworek położony jest w genialnym parku, tak jak to się kiedyś mieszkało i żyło po szlachecku. Lipy czarnoleskiej dawno nie ma ale jest miejsce gdzie rosła. Trzeba przyznać zacne miejsce do tworzenia. Na tyłach dworku, w zasięgu wzroku i przywołania przez domowników ale na tyle daleko aby uciec od zgiełku domowych spraw w krainę twórczości. Po prawo staw, pływają kaczki, piękna przyroda. Takie miejsce z widokiem na dom to w ogóle jest fajna sprawa. Wokół i w środku jest cicho i spokojnie, na terenie muzeum nie można nic zjeść, można tylko wypić. W ogóle aby zjeść to trzeba potem jechać do Kazimierza co oczywiście zrobiliśmy, przy okazji trafiając na festiwal muzyki ludowej na rynku. Naprawdę czad, robiło to wrażenie, nigdy bym się nie spodziewał. A zatem combo: Czarnolas i Kazimierz to gwarancja satysfakcji klienta.

Wracając do Czarnolasu, ekspozycja muzeum jest tradycyjna, eksponaty, wiszące obrazy, wyryte na ścianach cytaty i audioprzewodnik, w sumie dający radę. Akurat na pół godziny, nawet małe dzieci wytrzymają. Oczywiście Krzyś Noworyta by się zżymał, że to jest za słabe. Też wyobrażam sobie co tam mogłoby być i się dziać przy takim materiale. Nawet bez mediów wizualnych i innych superpomysłów, gdyby tam odbywały się jakieś festiwale czarnoleskie, spotkania, koncerty, wieczory poetyckie itp. Mogłoby się dziać. Jednak nawet bez tego co mogłoby być a czego nie ma, miejsce jest genialne, powiedziałbym czarujące. Miejsce gdzie powstawała wielka poezja, gdzie spotykały się największe umysły tamtej epoki, parkowe dróżki, które wysłuchiwały dysput, dyskusji, rozmów, przyroda, która była natchnieniem a nawet jeśli tylko tłem powstającej wielkiej poezji – no jeśli jest coś takiego jak genius loci, to na pewno w takich miejscach. Piszę to przecież po to aby podzielić się z Wami inspiracją na wyjazd jesienny. Jak zawsze: idee i inicjatywy. No i sprawdzić, czy jest sens coś tu jeszcze umieszczać od czasu do czasu.

Idąc dalej po czarnoleskiej posiadłości na końcu parku natrafiamy na mały amfiteatr ze świetną akustyką. Aż się prosi aby kiedyś urządzić tam jakieś przedstawienie, najlepiej w czerwcu, ma się rozumieć. Widzę tam też oczami wyobraźni Skautów Europy robiących podczas swojej wędrówki przedstawienie, na które zaprosili okolicznych mieszkańców ale i gości ze swojego miejsca zamieszkania: Warszawy, Radomia, Lublina czy Puław. Jakże bym chciał wziąć udział w takim przedstawieniu.

Kochanowski to oczywiście fraszki, pieśni, treny, postępująca łysina i fajna broda prosto od barbera (widzicie to od niego to hipsterstwo się zaczęło), to studia (jak wielu synów dobrych domów wysyłany był by zasięgać nauk w najlepszych miejscach w Europie), praca na dworze królewskim, a potem sielanka na swoich włościach, i nagła śmierć na wyjeździe. O tym dowiemy się w muzeum ale poczucie dużego niedosytu pozostaje. Może to i lepiej.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz