piątek, 7 stycznia 2011

Gran Torino


 Gran Torino



Czekałem ostatnio na taki film. Film, po obejrzeniu którego wstajesz rano wciąż o nim myśląc, chcąc wrócić do niektórych scen, aby wydobyć z nich coś, co być może umknęło przy pierwszym oglądaniu. Znakomity obraz, Clint Eastwood z szczytowej formie. Szkoda, że tym dziełem żegna się z kinem. Ma już wprawdzie swoje lata, lecz kto go zastąpi?

Gran Torino to kultowy model forda sprzed lat, który główny bohater trzyma w garażu lub na podjeździe, sycąc oczy blaskiem wypieszczonej szmatką karoserii. To stary człowiek, weteran wojny w Korei, zgorzkniały, nieprzyjemny, pogardzający sąsiadami pochodzącymi z Azji, obficie częstujący wulgaryzmami nawet księdza. Umiera jego żona, z synami nie ma wspólnego języka, na wnuki patrzy z politowaniem i wściekłością (zresztą trudno się dziwić widząc zakolczykowaną w nosie wnuczkę żującą gumę na pogrzebie babci czy gdy patrząc w oczy dziadkowi zgłasza akces do jego mebli, gdy ten już przeniesie się na tamten świat). Walt Kowalski (bo tak nazywa się bohater, ot i polski akcent) początkowo niechętnie, zmuszony okolicznościami i jakby wbrew sobie roztacza opiekę nad młodym sąsiadem Wietnamczykiem i jego siostrą, których nęka młodociany gang. Z chłopca chce zrobić mężczyznę i pomaga mu uwierzyć w siebie. Brudny Harry jest szorstki ale zarazem ujmujący tą szorstkością, budzi respekt i szacunek. Ta braterska pomoc wśród przekleństw obfituje też w wiele sytuacji wzbudzających śmiech. W końcu twardzielowi bardzo zależy na swoich nowych przyjaciołach, szczerze dostrzega w nich swoich bliźnich (mam poczucie, że te słowa są jak najbardziej na miejscu), bliższych mu i jego tradycyjnych konserwatywnych wartości niż jego rodzinka (“Christ, I have more in common with these than with my own spoiled children”). Tak bardzo, że wszyscy zostaną tym zaskoczeni, a publiczności dane będą chwile szlachetnego wzruszenia.

Film jest można powiedzieć „męski” ale bardzo głęboki, widzimy dobro, które wzrusza i pociąga. Po filmie nie zostaje w nas pustka lecz namysł. Na tym powinna polegać sztuka.

Na uwagę zasługuje też postać młodego księdza, który odgrywa w filmie bardzo pozytywną rolę. Już tylko to jest czymś nadzwyczajnym we współczesnym filmie hollywoodzkim, jednak jest to tylko dodatkowy element fabuły. Jednym słowem - pozycja obowiązkowa.

Moja kategoria: Hit. Do oglądania wyłącznie w gronie dorosłych (lub rodzice najwcześniej z nastolatkami), zdecydowanie nie dla dzieci. Idealny w męskim gronie. Sporo wulgaryzmów, dosyć brutalny.

3 komentarze:

  1. Ten film to absolutna rewelacja! Podpisuję się w 100% pod recenzją Zbyszka.

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja przyklepię dając filmowi wysoką notę! Oglądałem go chyba więcej niż rok temu, a pamiętam jakby to było wczoraj. Mnie w Walt'cie najbardziej podoba się jego autentyczność. Widać, że staruszek nic nie udaje, nie chce i nie musi grać żadnej roli. Z drugiej strony pod skorupą zawiedzionego współczesnością i zgorzkniałego człowieka jest szlachetne serce, które zdolne jest do wielkiej miłości i najwyższego poświęcenia.
    Polecam też muzykę, szczególnie motyw przewodni...

    Ps. Zbyszku, cieszę się, że piszesz na blogu regularnie! Tak trzymaj. Z chęcią będę tu zaglądał i myślę, że nie tylko ja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bartek, dzięki za zachętę. Im więcej komentarzy, odzewu, tym bardziej chce się pisać. Proszę komentuj jak najczęściej. Pozdrawiam. Z.

    OdpowiedzUsuń