W czasach PRL-u ojców nie wpuszczano nawet na porodówkę. Świeżo upieczony
tato stał na chodniku przed szpitalem z zadartą głową, nagle otwierało się okno
na trzecim piętrze i położna ochrypłym głosem krzyczała „ma pan syna” pokazując
trzymane w ręku zawiniątko. Chłopina musiał uwierzyć na słowo, po czym szedł w
tany z kumplami radować się wiadomością, spożywając przy tym ogromne ilości
kiepskich alkoholi. Teraz jest inaczej, nowa kultura-;) Można ubrać się w zielony
lub niebieski uniform i asystować małżonce w tych trudnych i pełnych emocji
chwilach. Nie wszyscy mężczyźni to wytrzymują, na szczęście obecność przy łóżku
porodowym nie jest niezbędnym warunkiem udanego małżeństwa. Można też czekać
przed drzwiami.
Jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości, że widzimy coraz więcej ojców
cieszących się ze swojego ojcostwa w sposób spontaniczny, żywy i nieskrępowany.
Młodzi ojcowie dźwigają pociechy w nosidełkach, w fotelikach a nawet przytraczają
sobie malucha specjalną chustą. Wożą dzieci w fotelikach rowerowych, w wózkach
w supermarkecie a nawet zmieniają im pieluchy, trzymają do odbicia, kąpią i
usypiają je. I bardzo dobrze!
Ken Canfield w swojej książce “Siedem sekretów efektywnych ojców”
przekonuje, że ojcostwo polega na aktywnym włączaniu się w codzienne sprawy, że
ojciec musi brać emocjonalny, aktywny udział w faktach, w życiu rodziny. Żartuje
on, że „ojciec” to nie rzeczownik, to czasownik, a to implikuje aktywność, wolę
walki, dawanie siebie, angażowanie się. Natomiast ojciec, który „odpuszcza”, oddaje
inicjatywę, pozostaje gdzieś obok domowej krzątaniny ze swoją gazetą, pracą,
kanapą, telewizorem – dokonuje aktu abdykacji. Podczas gdy ranga ojcowskiego
autorytetu jest zagwarantowana niejako „konstytucyjnie”, dla swoich dzieci nie
musimy „stawać się kimś”, już jesteśmy „kimś” przez samo to, że jesteśmy ich
rodzicami. W filmie „Noc w muzeum” mamy scenę, gdy w amerykańskiej szkole
dzieci przedstawiają swoich rodziców i każdy ojciec opowiada o swojej pracy.
Grany przez Bena Stillera bohater jest pełen obaw przed swoim występem, od lat
ma siebie za nieudacznika i faktycznie niewiele mu się w życiu udaje, cały czas
ma „pod górkę”. Jednak dla jego syna jest to wspaniała chwila, dla niego to, że
ojciec jest strażnikiem w muzeum jest niezwykłe. I faktycznie jest to niezwykłe.
Oczywiście film to bajka i nie każdy strażnik boryka się z ożywionymi nocą
eksponatami jak Stiller, ale nasze życie, cokolwiek robimy, jak bardzo nudnym i
zwyczajnym by to nam się wydawało, i jak bardzo możemy mieć „pod górkę”, jest
przecież niezwykłe. Nawet jeśli sami w to nie wierzymy, na pewno jest czy może jawić
się jako niezwykłe dla naszych dzieci. Udział dziecka w codziennych sprawach
domowych, wizyta u taty w pracy, zrobienie prania z mamą czy naprawa roweru z
tatą może stać się wspaniałą przygodą. Canfield odtwarza tok myślenia dziecka:
„Przyjechałeś po mnie tato, jedziemy sobie samochodem i jest nam dobrze” i
przekonuje ojców, że dla dziecka „Już jesteś kimś”. Faktycznie wydaje nam się,
że do szczęścia potrzeba wiele a to nieprawda. Dzieci nie kochają rodziców za
coś, ale za to, że są, i odwrotnie miłość rodziców też winna być bezinteresowna
i bezwarunkowa.
A zatem ojciec nie może być wycofany czy „nieśmiały”, „efektywny ojciec
czerpie pewność siebie z samej godności ojcowskiego powołania”. Mówiąc jeszcze inaczej
- ojciec musi „przyznać się” do swoich dzieci, „tak to mój syn”, „jestem jej
ojcem”. Ta myśl ma głęboki sens. Również w Piśmie Świętym podczas chrztu Jezusa
słyszymy głos Boga Ojca, który mówi: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie”. Bóg Ojciec przyznaje się do Syna, namaszcza go niejako,
autoryzuje, udziela swojego autorytetu. I każdy ojciec ziemski może powtórzyć
sens tych słów patrząc na swoje dziecko: ”to jest mój syn, którego kocham, i
który jest moją dumą i pasją”. I niech każdy tato powtarza to sobie jak mantrę,
za każdym razem patrząc na swoje pociechy. Jeśli ktoś myśli, że poruszamy tu
temat błahy albo oczywisty, lub mający małe znaczenie praktyczne, to niestety
jest w wielkim błędzie. To ma podstawowe znaczenie. I nie chodzi tu w żadnym
razie o jakieś karykaturalne przenoszenie na dzieci swoich ambicji, śrubowanie
wymagań aby uczynić ich na swoje podobieństwo, albo poczuć się samemu dobrze,
czy chwalić się dziećmi. (Oczywiście, nie jest źle poczuć się dobrze z powodu
dzieci, wiemy w czym rzecz - to ma być jednak efekt niejako uboczny a nie cel).
Ojciec ma być dumny z dzieci, nie z siebie; nie głównie z ich obiektywnych
osiągnięć (choć oczywiście też, jeśli jest z czego), ale przede wszystkim z ich
wygranych z samym sobą, z tego, że włożyli wysiłek, nawet jeśli są słabsi z
nauce czy sporcie od kolegów czy rodzeństwa. Winien dostrzegać mocne strony
dziecka i wzmacniać je, nawet kiedy nie mają nic wspólnego z jego mocnymi
stronami, a może przede wszystkim wtedy (np. ojciec zapalony sportowiec musi
umieć się cieszyć z tego, że jego syn woli czytać niż biegać po boisku). Ojciec
nie może szczędzić synowi pochwał w stylu: „byłeś ostry”, „ale tygrys z ciebie”
a córce „pięknie wyglądasz” lub „jesteś bardzo ładna”. Nigdy nie porównywać
dzieci, stawiać indywidualną poprzeczkę. Każdemu znaleźć niszę, w której będzie
najlepszy.
Słowa Jana Pawła II „musicie od siebie wymagać nawet gdyby inni od was nie
wymagali” odnoszone tak często przez nas do samych siebie, by od siebie wymagać
– powinny być także interpretowane jako wyrzut do tych, którzy wymagać powinni.
Powinnością rodziców jest wymaganie od dzieci. Nie pomożemy im, pozbawiając je
okazji do czynienia wysiłku, do konfrontowania się z trudnościami czy starając
się za wszelką cenę usunąć im wszystkie kłody spod nóg. Aby nasze dzieci
rozwinęły się jako osoby musimy pomagać im w przezwyciężaniu cierpień i
trudności ale nie uchronimy ich od tego. Tak to już jest na tym łez padole.
Jeśli jako ojcowie nie
będziemy się angażować emocjonalnie w życie naszych dzieci, i do tego codziennie,
bardzo szybko ktoś inny zajmie nasze miejsce. A rywali jest wielu, jest ich
legion. Telewizja, Internet, gry komputerowe, koledzy, towarzystwo – to tylko
przykłady. Ci rywale szybko przejmują inicjatywę, gdy my ją tracimy.
Dziekuje Zbyszek. Bardzo i to wlasnie dzis potrzebowałem Twojego wpisu. Niezwykle
OdpowiedzUsuń