środa, 6 sierpnia 2014

Eurojam 1994


Wieści z Eurojamu w Normandii sączą się bardzo cieniutką strużką. Człowiek wypatruje tych zdjęć, i faktycznie są świetne, a gazeta eurojamowa, to ho, ho, jest po prostu znakomita. Treść, zdjęcia, skład, w czterech językach, w tym po polsku. Ja jestem zachwycony. Ale i tak jest tego za mało! Miejmy nadzieję, że zastępy mają swoich kronikarzy, którzy umieją nie tylko pisać ale i robić jako, takie zdjęcia.

Pomyślałem w związku z tym niedosytem aby w kilku luźnych refleksjach przypomnieć podobne wydarzenie, które odbyło się, ciężko mi w to uwierzyć ale tak jest, równo dwadzieścia lat temu…

Nie pamiętam już zupełnie jak to się stało, że Zbigniew Noir a nie Zbigniew Blond (jak czasem nazywali nas wówczas niektórzy znajomi Francuzi) został szefem wyprawy na Eurojam 1994. Ale stało się jak się stało. Najpierw pojechaliśmy na ten gałęzi czerwonej do Le Puy we Francji a zaraz potem na ten najważniejszy czyli gałęzi zielonej do Viterbo we Włoszech. Nie byliśmy jeszcze wtedy w FSE, był to okres intensywnego przyglądania się i poznawania Skautów Europy oraz morderczej walki o pozyskanie całego Stowarzyszenia dla tej fascynującej wizji. Można powiedzieć, że był to okres „chodzenia” ale jeszcze nie „narzeczeństwa”, choć tuż przed oświadczynami.

Zacznijmy od tego, że patrząc z perspektywy lat organizowanie takiej wyprawy przez dwudziestodwulatka, pochłoniętego mnóstwem innych obowiązków, właściwie z marszu, bez ekipy, wydaje mi się czymś niezwykle ryzykownym. I takim w istocie było. Przeszkody zaczęły piętrzyć się od samego początku. Zorganizowanie dobrego autokaru nie było, jak teraz, sprawą banalną, lecz sporym wyzwaniem, szczególnie, gdy przystąpiło się do tego pod koniec maja. Po kilku tygodniach zwodzenia przez jakiegoś szemranego typka z warszawskiej Pragi obiecującego wspaniały autokar, który imponująco wyglądał na zdjęciach a którego jakoś nigdy nie mogłem zobaczyć na żywo bo „ciagle był w trasie”, dałem spokój i pokornie wróciłem na ulicę Mokotowską do biura turystycznego, którego nazwy nie pomnę, ale to w ogóle nie jest istotne, by od razu zdecydować się na jedyny pojazd, który jeszcze pozostał wolny w naszym terminie. Był to wysłużony już jelcz ale z klimatyzacją, jak miało się jednak okazać, koszmarnej jakości. Mocy ten wóz nie miał wcale, więc wlekliśmy się niemiłosiernie. Najgorszym upokorzeniem był potem przejazd z Francji do Włoch, z Eurojamu gałęzi czerwonej na Eurojam gałęzi zielonej. Znając już możliwości, a raczej ich brak, naszego jelcza, postanowiliśmy wyjechać wcześniej, jakieś dwie godziny przed wszystkimi. Jeszcze przed granicą z Włochami kawalkada wypasionych wysokich autobusów zaczęła nas wyprzedzać, nie oszczędzając klaksonów a młodzież obu płci machała do nas zawzięcie spoglądając nieco z góry (ich autokary były wyższe) spod przyciemnionych szyb na brązowy autobus nieznanej marki. My w tym czasie, gotując się nie tylko z powodu buchającego z wylotów wentylacji gorąca, najpierw odwzajemnialiśmy niemrawo to machanie a potem udawaliśmy, że ich nie widzimy. Po pół godzinie było po sprawie, na horyzoncie pozostał dym z rury ostatniego z wyprzedzających nas autokarów, a my rozluźniliśmy się.

Co pamiętam szczególnie z tego wydarzenia sprzed dwudziestu lat?

Wiele, wiele odkryć, które teraz wydają się oczywistością, lecz wtedy były ogromnym olśnieniem i odkryciem. Sam widok ogromnego obozowiska, z jego zgiełkiem głosów, stukających menażek, wszechobecnym śpiewem wydobywającym się z młodych, dotkniętych nierzadko intensywną mutacją gardeł, czasami urywanym, zbyt gwałtownym na początku zwrotki i zupełnie niedbałym przy jej końcu. Na każdym kroku spotykaliśmy gdzieś maszerujących młodych Włochów, Francuzów, Niemców, odczytując różnice między nacjami ze sposobu chodzenia, zachowania i stylu bycia. Był to czas gdy od ponad dwóch lat byliśmy pod ogromnym wrażeniem gałęzi czerwonej, wprowadzając w Polsce z zapałem jej pedagogikę i styl. Niewielu z nas jednak widziało kiedykolwiek zieloną gałąź, skautów w wieku 12-16 lat „w polu”, w akcji, w lesie, obozujących i gotujących w zastępach. W Viterbo mogliśmy napatrzyć się do woli, mieliśmy ich wszystkich na wyciągnięcie ręki. I było to doświadczenie niesamowite i porażające. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że byliśmy kompletnie rozłożeni na łopatki, oszołomieni wręcz. Niepotrzebne były słowa, komentarze, patrzyliśmy czy wręcz nasycaliśmy wzrok i umysły żywymi obrazami i tylko kiwaliśmy do siebie znacząco głowami w ekipie polskiej a identyczne pragnienia czy postanowienia budziły się w naszych gorących głowach.

Któregoś dnia każdy z Polaków dołączył do kilku drużyn, które dla swoich zastępów organizowały gry w pobliskim lesie. Tam poznałem drużynę z okolic Tuluzy prowadzoną przez Etienne’a. Jakież było moje zdziwienie gdy dowiedziałem się, że jego przybocznym jest rodzony brat, który został nim od razu po zakończeniu swojej służby zastępowego. Nie poszedł do kręgu wędrowników, ponieważ tam gdzie działali takiego kręgu nie było. Jak to? To my od dwóch lat jesteśmy święcie przekonani, że trzeba radykalnych decyzji by pedagogika działała, chłopak musi iść na Młodą Drogę za wszelką cenę aby móc wrócić dopiero później do służby a tu taka historia. To jak to jest w tej Francji naprawdę – myślę i drążę temat z Etienne’em w drodze powrotnej. „Wiesz, jasne że tak byłoby najlepiej i zgodnie z regułami. Rozumiem to doskonale, ale nie miałem wyjścia, potrzebuję przybocznego, a jednocześnie była to jedyna metoda aby utrzymać mojego brata w ruchu. Przełożeni się zgodzili.” Pokiwałem głową, gdyż wtedy dotarło do mnie, że jest ideał pedagogiczny i są realia, a najważniejszy w tym wszystkim jest człowiek i odpowiedzialność za niego.

Inny razem, późnym popołudniem siedzieliśmy w kilku w naszym obozowisku i gawędziliśmy sobie niefrasobliwie, gdy zaszedł do nas Maurice Ollier. Maurice, były komisarz federalny, człowiek encyklopedia i chodząca mądrość. Wiele mu zawdzięczamy jako organizacja.  Zobaczył, że nie mamy nic szczególnego do roboty, podrapał się po głowie, klepnął dłonią w kolano i powiedział: „Chodźcie, pokażę wam dzisiaj, jak wychowuje się dziewczyny z charakterem.” Wycieczka do obozu przewodniczek! Co za uśmiech fortuny! Kawalerowie jak jeden mąż, z wyjątkiem Tomka Szydło, poczuliśmy w to leniwe, upalne popołudnie, nagły przypływ adrenaliny. Dezodoranty poszły w ruch, poprawianie umundurowania, niejeden sięgnął po grzebień aby przeczesać osmagane włoskim słońcem włosy. Godzinę wcześniej z Pawłem Kulą skorzystaliśmy z usług polowego fryzjera w obozowisku jednej z francuskich prowincji, poza skautingiem oficera armii francuskiej. Teraz jeszcze bardziej byliśmy z tego faktu niezwykle zadowoleni. Jak bardzo pluli sobie później w brodę ci, którzy zamiast lenić się w obozowisku tego popołudnia, ruszyli gdzieś w pole oglądać pionierkę czy dokonywać transakcji barterowych dotyczących ekwipunku harcerskiego.

Wycieczka udała się znakomicie. Co tu dużo mówić? Zobaczyliśmy młode kobiety z charakterem… Dobrze, że wizyta była krótka, bo niektórzy już zaczęli tracić głowę.

Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem Eurojamu była audiencja u Jana Pawła II w Bazylice Św. Piotra, specjalna dla 7 tysięcy Przewodniczek i Skautów Europy. Podczas niej papież m.in. podkreślił wagę specjalnej pedagogiki, którą stosuje ruch ale wypowiedział też wiele innych ważnych słów jak np.: „jesteście powołani do tego, aby z całym młodzieńczym zapałem uczestniczyć w konstruowaniu Europy narodów, w której w każdym człowieku szanowana byłaby godność dziecka miłowanego przez Boga i byłaby tworzona jedna społeczność oparta na solidarności i na miłości bratniej”.

Miałem szczęście, by wręczyć Ojcu Świętemu album ze zdjęciami z Harców Majowych w Studziannie. Przekładał powoli strony uważnie przyglądając się zdjęciom, choć wokół było siedem tysięcy wciąż skandujących, pełnych energii młodych ludzi. Sam rozpoznał Studziannę na zdjęciach i tylko powtarzał: „Studzianna, bardzo dobrze, bardzo dobrze”. Te słowa i relację z tych kilku chwil potem musiałem wielokrotnie powtarzać, starając się nie uronić żadnego szczegółu. Mogę powiedzieć to, co mówią wszyscy, którzy kiedykolwiek zetknęli się z Janem Pawłem II bezpośrednio. Miało się wrażenie, że jest skupiony całkowicie na tym, z kim rozmawia, z kim się akurat spotyka, nawet jeśli takie spotkania trwały dosłownie sekundy a wokół były tysiące ludzi.

W Viterbo jako zgraja w większości młodych szefów mieliśmy przez kilka dni quasi obóz szkoleniowy. Dowiadywaliśmy się wszystkiego od podstaw, zaczynając od symboliki sztandaru FSE, historii po meandry pedagogiki. Było to niezwykle ważne.

Niezwykłe wrażenie zrobiły na nas ceremonie. Pamiętam Marcina Kruka z polską biało-czerwoną flagą zatkniętą na wysoki drzewiec biegnącego w szalonym sprincie wokół placu apelowego. Taka masa ludzi zgromadzonych na wielkim placu, okrzyki, śpiew, tumult, radość i ogromny entuzjazm. Począwszy od tych w Le Puy, szczególnie gdy skauci przyjechali tam, by otrzymać od wędrowników podczas specjalnego obrzędu pałeczkę, i stamtąd dopiero jechać na swój zlot. To były cudowne obrazy, które zostały w nas, głęboko zapamiętane, wywołując pragnienia by ujrzeć podobne sceny kiedyś po wielu latach u nas. Widzieć te młode, pełne entuzjazmu i optymizmu twarze, życie jest przed nimi a oni są gotowi dużo z siebie dać i zdobywać ten świat aby stawał się choć trochę lepszy. Każdego dnia.
I oto dziś widzimy ich. Wśród tych niepokojących informacji ze świata, z kraju, oglądamy uśmiechnięte harcerki z Puław na stronie eurojamowej z podpisem „From Poland with love”.

 
 


 

1 komentarz: