Ostatnio przez fejsbuk przeszła fala nominacji do
dzielenia się dziesięcioma książkami, "które z nami zostały",
odcisnęły jakiś ślad. Nominowali się dziennikarze, znajomi i znajomi znajomych.
Każdy tam starał się zabłysnąć jak tylko mógł. Czegóż tam nie było? Obok Iliady
i Odysei, Dostojewski, Tolkien, Sienkiewicz, Niziurski a nawet takie dzieła jak
Tytus, Romek i A’Tomek czy Kajko i Kokosz. I w sumie - bardzo dobrze! Objawiła
nam się przez te nominacje jak w soczewce, podstawowa zaleta tego narzędzia
komunikacji czyli możliwość szybkiego, spontanicznego dzielenia się z innymi
tym, co uznajemy z jakiegoś znanego nam powodu za godne podzielenia się z
przyjaciółmi, znajomymi lub całym światem.
Jak dobrze wiemy, wszystko zostawia w nas swój ślad,
cokolwiek czytamy, stety czy niestety, czy sobie to uświadamiamy czy nie. Niektórzy
z uwagi na ograniczoną ilość czasu (choć któż ma go wystarczająco dużo?),
starają się czytać tylko rzeczy, których przeczytania nie będą żałowali i potem
jęczeli, że zmarnowali cenne godziny. Mnie nie zawsze to się rzecz jasna udaje.
Nie ma po prostu szans na to, abym mógł oddać się nieskrępowanej, impulsywnej
lekturze któregoś sobotniego popołudnia. Póki mogę w tym czasie oddawać się np.
przejażdżkom rowerowym z Piotrem, który jest bardzo podekscytowany tym, że od
pewnego czasu umie pedałować na swojej czerwonej maszynie albo wycieczkom do
lasu z żądną wszelkiej wiedzy o świecie Martą i ucieczkom z niego przed
dzikami, a może patrzeniem jak Mela uczy się śmigać na deskorolce, to wszelkie
wymyślone światy, sztuczne sytuacje, odległe historie, dawne dylematy, przegrywają
i bledną wobec tych przygód w realnym świecie. Ale od czego są późne wieczory i
długie dojazdy do pracy?
Mamy więc tutaj jedną tak znakomitą rzecz godną
polecenia, że właściwie wstyd i skandal, iż robię to dopiero teraz a nie na
gorąco zaraz po lekturze i te kilka miesięcy zwłoki kogoś, kto może poczułby
się zachęcony, by rzecz tę przeczytać albo odsłuchać w wykonaniu
nieodżałowanego Ksawerego Jasieńskiego, kosztują niedosyt mocnych wrażeń z
lektury, brak katharsis i tracenie
czasu na pseudo-wielkie lektury, które wciskają nam żądni pozbycia się ich z
magazynów wydawcy a które nas pozostawiają z poczuciem zakłopotania a często
niesmaku.
Uwaga, to najwyższa półka, a przy tym rzecz niezwykle trudno
osiągalna. Natknąłem się na nią zupełnie przypadkiem, a zawdzięczamy to podobno
niewłaściwemu nawykowi przeglądania cudzych bibliotek. Ostatnie wydanie, przez
PAX, z 1956 roku (!), pierwsze wydanie natomiast we Francji w roku 1938. Dla
chcącego nic trudnego, jeśli będziecie chcieli, na pewno ją zdobędziecie,
jestem tego pewien.
Rzecz ta to "Ciała i dusze" Maxence'a van
der Meersch'a, książka wybitna, szarpiąca za trzewia, miejscami ciężkostrawna,
męcząca, nie dająca spokojnie zasnąć. Mamy tu i śmierć pod skalpelem, i w
narkozie, leczenie elektrowstrząsami psychicznie chorych i oddział spędzania
płodów. Nie wiemy, po co autor mnoży wątki, zmienia scenerie, do czego to niby
ma doprowadzić. Zaufajmy mu. Nie pożałujemy.
W dużym skrócie to opowieść o lekarzach, o środowisku medycznym,
a właściwie o samej elicie medyków, bo mamy tu kilku profesorów medycyny w
przedwojennej Francji. Te lekarskie klimaty, specyfika środowiska pracy, piękna
i pokus tego zawodu są tu przedstawione w sposób mistrzowski. Z jednej strony
dosyć naturalistycznie, drobiazgowo (co może być miejscami męczące dla profanów),
z drugiej w sposób mistrzowski wychwytując te wszystkie cienie, smaczki, gesty,
typowe zachowania, myśli, motywacje, które wcale się nie dezaktualizują. Mnie
przypomniały się trochę klimaty z mojej klasy w liceum, w której 90% stanowiły
dzieci lekarzy i kandydaci na przyszłych doktorów. Tak, tak, i ja tam byłem i
nawet przez chwilę szykowałem się do tego fachu. Po lekturze książki przy pierwszej
sposobności kontaktu ze służbą zdrowia od razu uderzy was, jak genialnym
obserwatorem był Maxence. To, co zobaczycie, on opisał wiele lat temu.
Autor cierpliwie snuje opowieść o losach kilku rodzin
profesorskich, Dutrevala i jego trójki dzieci, Michała, Mariety i Fabiany, jego
asystentów Vallorge i Regnoult, chirurga Geraudina, adwokata i polityka Guerrana
i jego romansu, małżeństwa Michała wbrew ojcu z Eweliną, doktora Domberle i
innych. Myślałem, że nie ma prawdziwej, niezafałszowanej książki o mechanizmie
zdrady i uwikłania w nowy związek, ale jest! Van der Meersch m.in. to zagadnienie genialnie rozkłada na czynniki
pierwsze, ale ten wątek jest tylko jednym z wielu. O wiele bardziej frapująca
jest historia miłości młodego lekarza Michała a syna wybitnego profesora,
szykowanego do spektakularnej kariery i do małżeństwa z córką innego tuza
medycyny, do biednej robotnicy chorej na gruźlicę. I gdy czytelnik myśli, że
autor przesadził, że takie mezalianse są ciekawe w harlekinach a w życiu się
nie sprawdzają, okazuje się, że to historia samego pisarza, to jego wybory są
wyborami Michała, jak dowiadujemy się ze strzępków jego biografii
zamieszczonych w Internecie.
Van der Meersch to Francuz flamandzkiego pochodzenia,
rodzina niewierząca, ojciec wojujący antyklerykał, syn jednak nawraca się w
wieku dorosłym i wbrew woli ojca poślubia biedną dziewczynę z innej klasy
społecznej. Był podobno bardzo szczęśliwy w swoim małżeństwie, niestety zmarł
przedwcześnie, chory na gruźlicę. Śmierć zabrała go w trakcie pisania pięciu
powieści, których nie skończył. A zaczął w wieku 16 lat, wygrywając konkurs na
najlepszą powieść, był niezwykle uzdolniony i stworzony do pisania. Potem były
wszystkie możliwe laury we Francji łącznie z nagrodą Goncourtów i Akademii
Francuskiej. Niestety oprócz tych "Ciał i dusz" nic praktycznie nie
jest dostępne w języku polskim.
Wracając do książki, jej tytuł jest
bardzo dobrze dobrany, bo o tym ona ostatecznie jest. O tym, że ludzie to ciała
i dusze i jest to koniunkcja. Człowiek nie jest ani samym ciałem, ani samą
duszą, jest kimś niezwykłym. Ja wam nie będę w stanie opowiedzieć treści tej
książki, sami musicie przekonać się, że Van der Meersch napisał coś bardzo ważnego
o świecie, o ludziach i o życiu, dlatego jeśli chcecie prawdziwej literatury,
to sięgnijcie po to dzieło. (Dla przyszłych lekarzy to powinna być w ogóle
lektura obowiązkowa /z góry uprzedzam tylko, żeby nie traktować opisów
medycznych jako uzupełnienia studiów, autor nie był lekarzem i nie pisał
podręcznika-;)/).
Poniżej tylko kilka fragmentów. Najpierw
rozmowa Michała z żoną, czujemy i oni czują, że coś wisi w powietrzu, coś jakby
zwątpienie a może i kryzys małżeński:
„-
Ja się zawsze boję - szepnęła Ewelina.
-
Czego?- Boję się ciągle, żebyś nie zaczął żałować. Żeś mnie spotkał, żeś się ze mną ożenił.
Nie
można oszukać kobiety, która kocha. Jakby umiały one w tajemniczy sposób czytać
w naszych sercach, widziały nasze pokusy i momenty słabości. Michał przez
chwilę siedział w milczeniu, poruszony do żywego. Przejrzała go. Nie mógł pojąć
jak. I ogarnął go wstyd, bo przecież Ewelina dobrze go odgadła. Jego serce
skurczyło się z bólu na myśl o tym, co musiała w tej chwili przeżywać. Nie,
niemożliwe, dalej nie mógł się posunąć, nie mógł jej opuścić; znowu się do niej
zwrócił, przyjął ją na nowo, z pełną świadomością przyjął to ukochane, chociaż
ciężkie brzemię, które wziął na siebie w latach młodości i którego nie można
już było porzucić. Trudno! Musi wytrwać do końca, wyrzec się wszystkiego. Nawet
gdyby miał to czynić bez miłości. Jeśli
trzeba udawać, że jest szczęśliwy, musi udawać. Jeśli trzeba milczeć, musi
milczeć. I kłamać, jeśli trzeba. Wszystko, byle ona była szczęśliwa!
I
zaczął mówić słowa, płynące prosto z serca, słowa, których szukał, aby ją
pocieszyć, a teraz i jemu wydały się dziwnie szczere i prawdziwe:
-
Nie mogę tego żałować, Ewelino! Pomyśl, czym ja byłbym bez ciebie! Czyż
spotkałbym doktora Domberle? Czy umiałbym go zrozumieć? Czy byłbym w niego
uwierzył? O nie, z pewnością nie! Abym
doszedł do prawdy, potrzebne było twoje cierpienie i to, żebym cię pokochał.
Dojść do prawdy przez miłość, czy nie uważasz, że to bardzo piękne? Lecz
przede wszystkim ty nie znasz mojej młodości, nie wiesz, czym byłem, od czego
mnie ocaliłaś. Gdybym ciebie nie spotkał, cóż byłbym wart? Nie wierzyłem w nic.
Nie miałem nic, żadnych zasad, żadnej etyki. Ty mi to wszystko zastąpiłaś,
stałaś się moją etyką, zrozumieniem obowiązku, moim sumieniem. Może po to
właśnie znalazłaś się na mojej drodze. Po to, żebym odnalazł poczucie
obowiązku, Ewelino! Może tym, którzy nie zdołali uwierzyć, wystarcza, jeśli
oddadzą życie jakiejś innej istocie. Może dlatego właśnie cię spotkałem... Widzisz
więc, że nie mogę tego żałować! No, pocałuj mnie, moja żono! Pomyśl o naszym
maleństwie, co się niedługo urodzi, ile szczęścia nam wniesie. No co, już? Już
się nie martwisz? Ewelinko, popatrz na mnie.
Ewelina
podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Już
się nie martwię - szepnęła cichutko.
- To
mnie pocałuj.
Pocałowała
go w policzek, zawierając w tym pocałunku cały swój smutek, czułość i
wdzięczność, których nie śmiała wypowiedzieć. I teraz już po wszystkim:
wszelkie pokusy i cienie uciekły od Michała. Opuściły go wszelkie brudne myśli,
ich miejsce zajęło osobliwe uczucie rozradowania, które bez wątpienia nie było
już uniesieniem z pierwszego okresu ich miłości, lecz raczej uciszeniem serca,
przeświadczeniem, że kroczy po drodze prawdy. Radość przedziwna, czysta,
wzniosła, niepojęta. Jak gdyby w tej godzinie, w której wybrał drogę najdalej
idących poświęceń i ofiar, zrodziła się w nim nowa miłość, oczyszczona,
niezniszczalna, miłość, dla której początkowa przyziemna ludzka namiętność była
tylko okolicznością sprzyjającą, pretekstem, czymś w rodzaju pułapki zastawionej
na człowieka, aby musiał piąć się wzwyż.”
I co? Nie przypomina Wam to „Quo vadis”
albo „Rodziny Połanieckich” (ha, któż czytał w ogóle tą archaiczną cegłę?).
Mężczyzna dojrzewa dzięki kobiecie, także do wiary, a przynajmniej do bycia
porządnym, do poczucia obowiązku. I honor, etyka podjętego zobowiązania, które
nakazuje wykrzesać z siebie miłość, jeśli trzeba, bo się to obiecało, bo się to
przyrzekało. Człowiek jest większy niż jego nastroje, pożądliwości, zachcianki.
Czyż Maxence nie chce nam powiedzieć, bo jest nie tylko ciałem, uczuciem,
porywem, ale i duszą, rozumem, wolą.
Albo inny fragment – spotkanie Michała z
ojcem, po wielu przejściach, po tych czterystu stronach wyrzeczenia się syna
przez ojca, w imię niespełnionej ambicji rodzicielskiej, bo ośmielił się sam
podjąć decyzję o swoim życiu, tak zawstydzającą dla Doutrevala. Uznanego
profesora Doutrevala pochłoniętego swoimi eksperymentami i wielkimi planami
budowy kliniki, dla których był w stanie dyskretnie, niezauważalnie dla innych,
ale w sposób jasny dla własnego sumienia, zdradzić własną córkę Marietę,
zaryzykować jej życie a potem nie zauważyć, jak jego młodsza córka wpada w
objęcia faceta szukającego pocieszenia tanim kosztem.
„-
Cieszę się, że cię znów widzę, Michale.
- I
ja także, ojcze.
Przez
chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Uprzytamniali sobie cały ten czas, który
przeżyli z dala od siebie, przeszłość, która ich teraz dzieliła. Bolesna
chwila. Nie wystarczy, że ludzie w końcu się zrozumieją, odzyskają dla siebie
szacunek, uznają obopólne winy: wzajemnie zadawane rany pozostawiają ślad. To już
nie boli, rany się zagoiły. Lecz serce stwardniało pod bliznami. A życie jest
za krótkie, nie staje czasu, by odżyło to, co umarło. Ludzie powinni wystrzegać się nienawiści. Nawet na miłość nie starcza nam
przecież czasu!
(…)
- Czy
dasz wiarę, że we mnie cała moja praca budzi teraz niesmak, prawie wstyd.
Straciłem z oczu człowieka! Przekroczyłem granice, w jakich wolno
eksperymentować ma ludzkiej istocie.
- Ale
w dobrej wierze, ojcze!
- Dobra wiara to jeszcze za mało! Nie w
nas samych winniśmy szukać prawideł naszego postępowania. Sobie samemu nie
można zaufać. Zbyt łatwo i dobrze się okłamujemy! Nazywamy wiedzą to, co jest pychą. A nawet i wiedza
nie jest przecież Bogiem, który odpowiada na wszystkie nasze wątpliwości,
Michale. W imię wiedzy miałbym pełne prawo prowadzić nadal moje bezlitosne
doświadczenia na biednych wariatach. Ale są pytania, na które nauka nie może
dać odpowiedzi. Obok wiedzy musi jeszcze istnieć coś innego. Moralność, etyka -
zakończył cicho, jak gdyby z żalem.
(…)
- A
zatem się pomyliłem. Nie przeszedłeś tego wszystkiego, co ci…
- O,
przeszedłem - odparł Michał. - Miałeś wtedy rację. Przeszedłem wiele, przez nią...
i z nią… Ale mimo wszystko… Nie… może raczej przez to wszystko... Może właśnie dzięki
temu byłem szczęśliwy…
- Tak
- szepnął Doutreval. - Rozumiem…
Przez
chwilę dumał. A później powiedział wolno:
- Oto, co jest niepojęte! Że można
pragnąć złożyć z siebie ofiarę na rzecz innego człowieka. I że zatracając
siebie można na tym wygrać. Miłość! Najwyższa
tajemnica naszego istnienia! Że można się godzić na zatracenie samego siebie i na
tym zatraceniu zyskać. To jedyne, co mogłoby kiedyś sprawić, że uwierzę... W
gruncie rzeczy wybrałeś może lepszą cząstkę…
(…)
Ewelina!
I znowu, po raz nie wiedzieć który Michał w głębokim porywie całej swej istoty
zwracał się ku tej, którą kochał, uświadamiał sobie, ile jej zawdzięcza. Ona go
przekształciła, odmieniła, odrodziła. Uprzytomnił sobie, czym był, nim ją
poznał. I co zeń zrobiła, po prostu
dlatego, że w niego uwierzyła, że wydał jej się lepszy i piękniejszy, niż był w
istocie. Gdyż tak się właśnie stało: sam zapragnął zostać człowiekiem,
którego ona w nim dojrzała. A dziś może jej powiedzieć: "Przynoszę ci
serce, które ty ukształtowałaś, człowieka, który jest twoim dziełem".
Każdy
z nas w jakiejś mierze staje się dzieckiem kobiety, którą kocha. Wewnętrzne
odrodzenie mężczyzny jest powołaniem kobiety.
Piękne jest życie, piękny jest na tej
ziemi los człowieka, który odnalazł prawdę w miłości. „Wybrałeś lepszą cząstkę…"
Michał powtarzał sobie te ostatnie słowa trochę smutnego pożegnania ojca. I
myślał, że znękany życiem człowiek miał rację. On wybrał lepszą cząstkę. Osobliwe, a słuszne określenie. Tak, wydaje się, że
miłość i oddanie to przewodnie hasła naszego życia. Lecz nie sposób tego pojąć
bez Boga. „Można się godzić na zatracenie samego siebie i na tym zatraceniu
zyskać. To jedyne, co mogłoby kiedyś sprawić, że uwierzę..." Tak, ojciec miał
rację. Bóg obrał sobie najlepsze schronienie w samym sercu człowieka.
"Najmilsi!
miłujmy jedni drugich, bo miłość jest z Boga. I każdy, kto miłuje, z Boga jest
narodzony i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.”
Więc
to chciał wyrazić święty Jan! Oto w całym swym majestacie i nieograniczonej
głębi posłannictwo starego apostoła o gorejącym sercu, posłannictwo, które ongiś
słodka Marieta przekazywała Michałowi, jeszcze wtedy chłopcu, a czyniła to
niekiedy z takim wzruszeniem na twarzy, że patrzał na nią nie mogąc pojąć: Ten kto
kocha, żyje w Bogu!
I
on, Michał, także w nic nie wierzył. I on, podobnie jak ojciec, odmawiał życiu
wszelkiego sensu i celu. A przez to, że dla jej niedoli pokochał nieszczęsną
istotę, że się nad nią ulitował, zgodził się dzielić jej łzy, ubóstwo i mękę, teraz
oto, poprzez tę drogą twarz wyłania mu się inne Oblicze. Poza Eweliną, poza
ofiarną miłością do udręczonego człowieka odsłania się miłość do Boga.
Miłości
są tylko dwie. Ukochanie samego siebie lub ukochanie innych żyjących istot. Za
ukochaniem siebie kryje się jedynie ból i zło. A za ukochaniem innych jest dobro,
jest Bóg. Za każdym razem gdy człowiek
wybiegnie miłością poza siebie, jest to świadomy czy nieświadomy akt wiary w
Boga. Miłości są tylko dwie: ukochanie siebie i ukochanie Boga.
Jeśli ktoś jeszcze się nie znużył, nie
ma dość, na koniec zafunduję mu fragment przedmowy autorstwa Zygmunta
Lichniaka. Pięknie i skutecznie zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Może
zachęci i Was?
Dziękuję za ten wpis. Jestem lekarzem i czesto wstyd mi za innych lekarzy. Inna rzecz, że trudno dzisiaj być prawdziwie wolnym lekarzem, a jest to tzw. wolny zawód
OdpowiedzUsuń