Wrzesień i październik były intensywnymi miesiącami dla naszej rodziny. Marta po raz pierwszy przekroczyła progi przedszkola. Już od tygodni nie mogła się doczekać tej chwili, ciągle komuś opowiadając, że niedługo będzie przedszkolakiem. Gdy jednak chwila ta nadeszła, pojawiły się kłopoty. Przesiadywanie na ławeczce w szatni, niechęć wejścia do sali i coraz bardziej zacięta mina wyprowadzały z równowagi Ewę. W końcu miałem pojechać z Martą ja. Pomyślałem: „sama przyjemność, pestka, pokażmy jak się odprowadza dziecko”.
Rano w przedszkolu wspaniała atmosfera, mnóstwo uśmiechniętych, mimo pewnego pośpiechu, ludzi. Niestety koncepcja wejścia z marszu, przedszkolny blitzkrieg, nie powiódł się. Siedzimy na ławeczce, Marta chce się ubierać w kurtkę, ja coraz bardziej gotuję się w zimowym płaszczu. Co chwila ktoś posyła mi znaczące spojrzenie. Już jesteśmy pod drzwiami ale Marta pozostaje harda. W końcu z sali wychyla się jej pani Ania (czyli nasza znana i lubiana Ania Godlewska) i błyskawicznym ruchem porywa Martę na ręce, po czym znika za drzwiami. Rozlega się histeryczny płacz, Marta jest bordowa na twarzy. Momentalnie ucisza się, nic nie słyszę zza drzwi. Zaglądam z ciekawości przez szybę. Marta stoi przy biurku, odbiera jakąś naklejkę i cała podekscytowana słucha pani. Mój Boże, i po co taka heca przed drzwiami. Patrzę jeszcze na prace powieszone na szybie, rysunek Marty jest idealny, kredka nie wychodzi poza linie. To wyjątkowe w tym wieku ale w populacji moich dzieci to tradycja. Odchodzę szczerze rozbawiony.
Po dwóch tygodniach Marta opowiada wszystkim wokoło, że właśnie miała „prasowanie”, „nie, kasowanie na biedronkę”. Jest bardzo dumna a na bluzie pokazuje przypięta naklejkę biedronki. No i nauczyła się jeździć na rowerze. To napawa mnie dumą rodzicielską.
Piotrek. Skończył już dawno półtora roku i nie pozwala aby traktować go jak dziecko. Ma aspiracje. Boki można zrywać jak naśladuje starsze rodzeństwo, najpierw nadstawia ucha a potem robi to, co oni. Dostał właśnie nowe buty. Tupie i popisuje się. Najlepiej obserwować, gdy tłumaczy coś którejś z sióstr, w swoim języku, ale z intonacją taką, jak trzeba. Zaczyna też kopać piłkę. Oj, czyżby chciał iść w ślady brata? Kopie lewą nogą tak jak Stasiek. I jest niesamowicie ciekawy świata, otwiera wszystkie szuflady, zapoznaje się z ich zawartością, wkłada palce, tam gdzie nie potrzeba. Wszyscy musimy na niego ogromnie uważać. Taki wiek. Wiek odkrywcy, ile radości z poznawania świata!
Mela zaczęła naukę gry na skrzypcach. Odwiedziły ją koleżanki a ona wyciągała skrzypce z futerału i chowała, pociągając za struny i z lubością odpowiadając na pytania. Pani od skrzypiec po pierwszej lekcji uznała, że Mela ma błysk w oku, więc będą z niej ludzie. Myślę sobie, że ten błysk w oku to ważna rzecz. Ja też lubię taki błysk w oku.
Mela i Marta mają wreszcie swoje biurka i nabożnie z nich korzystają. Mela odrabia lekcje a Marta udaje, że też ma lekcje i że też odrabia. Marta pięknie rysuje, i pasjami wykonuje zadania z książeczek dla maluchów, od czasu do czasu pytając, co trzeba zrobić w danym zadaniu.
Stasiek i Marysia mają mnóstwo lekcji. Gdy wracam późno, na stole w jadalni czekają na mnie często rozłożone prace z angielskiego i francuskiego do sprawdzenia. Jak to dobrze, że wolą, aby matematykę i polski sprawdzała im mama.
Wieczorami zaglądając na portale staram się śledzić bieżące wiadomości z kraju i ze świata. Te powyżej to najbardziej optymistyczne wiadomości ostatnich tygodni.
Masz rację. Dzieci to teraz jedna z bardzo nielicznych jasnych stron życia. Miło poczytać o Twojej rodzinie. Coraz Was więcej :)
OdpowiedzUsuńAga Łubian