Poniżej Vittorio Messori opowiada o Andre Frossardzie, słynnym francuskim konwertycie. Ciekawą filozofię działania przyjął Frossard, budując „pulpit”, z którego jego głos mógłby być bardzie słyszalny.
„Bardzo dobrze rozumiem Andre Frossarda, słynnego dziennikarza i pisarza, członka Akademii Francuskiej, który w wieku około sześćdziesięciu lat zdecydował się wreszcie napisać książkę Spotkałem Boga. Nie miał nawet dwudziestu lat, gdy „przez przypadek” wszedł do jednej z paryskich kaplic, w której siostry klauzurowe trwały na eucharystycznej adoracji. Tam na parę minut - które wystarczyły jednak na zawsze - został wyciągnięty zza tej zasłony, która przesłania żywym świetlisty świat znajdujący się za barierą. To doświadczenie zmusiło go nie tylko do tego, żeby przeszedł na chrześcijaństwo, ale żeby został stuprocentowym katolikiem, „papistą”, „ultramontanistą”, jak swojego czasu mawiano we Francji. Nagle ateizm, który wyznawał do tej pory, stał się dla niego zupełnie niepojęty. Właśnie on, syn znanego deputowanego Ludovica Oscara, nigdy nieochrzczonego; którego matką była Żydówka, a żona protestantką; założyciela i pierwszego generalnego sekretarza Francuskiej Partii Komunistycznej, która począwszy od pierwszego statutu, głosiła ateizm i materializm dialektyczny.
Przez całe lata, pozostając pod wrażeniem tego tajemniczego wydarzenia o niesłabnącej sile, Andre Frossard żył jak katolik, ale prywatnie, bez obnoszenia się z tym, utrzymując nieliczne kontakty z osobami duchownymi. Pracował zawsze w wielkich laickich dziennikach, opublikował wiele książek bynajmniej nie religijnych, raczej na tematy społeczne i polityczne, wydawanych przez świeckie wydawnictwa. O swojej wierze i o tym, jak zaczął wierzyć, zdecydował się powiedzieć dopiero wtedy, kiedy - jak sam mi wyznał - „miał przeszłość”. Ponieważ – dodawał - „zanim pokazałem, że Bóg istnieje, musiałem dowieść, że istnieje także ten, kto potwierdza wiarę w Niego, to znaczy, że jest to osoba rozumna, realista, a ponadto zdolna do wykonywania swojej pracy”. Jego problemem było więc ukazanie siebie jako wierzącego zasługującego na wiarygodność. Nie chciał, by uważano go za wizjonera, nawiedzonego. By a priori nie odrzucono jego świadectwa, niepojętego z ludzkiego punktu widzenia („Bóg jest czymś oczywistym, jest faktem, niepodważalną rzeczywistością, i ja Go spotkałem”) potrzebowało ono świadka, który z bagażem życia pełnego zawodowych sukcesów, nie zostałby wzięty za pacjenta szpitala psychiatrycznego. Dlatego też powtarzał: „Przez długie lata pisałem i mówiłem o wszystkim, ale mało wprost o religii. By dowieść, że Bóg jest, najpierw musiałem dowieść, że jestem ja”. Trzeba przyznać, że dobre owoce przyniósł ten wytrwały upór przy wznoszeniu sobie pulpitu, z którego można by mówić właśnie o tym Niewysłowionym w całym tego słowa znaczeniu, nie będąc uznanym za osobę pomyloną. Jak wspomniałem, Frossard zmarł, zasiadając „wśród nieśmiertelnych”, jak nazywa się czterdziestu członków Akademii Francuskiej, strzegących stołków przed katolikami. Jeden raz poważne zgromadzenie przyjęło tego, któremu nie wystarczyło wierzyć w Boga, ale który potwierdzał, że Go „spotkał”…
Vittorio Messori w wywiadzie-rzece „Dlaczego wierzę” str. 77
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz