niedziela, 5 maja 2013

3 maja na Wawelu i sen o innowacyjnym Radomiu

W deszczowy i zimny długi weekend Kraków wydawał się znakomitym celem rodzinnej wycieczki. Szczególnie, że realizujemy właśnie program wychowawczy pt. “Cześć i chwała bohaterom”. Oczywiście bohaterom należy się cześć zawsze a kontakt z nimi jest dobry nie tylko dla dzieci, ale dla każdego. Jednak w wychowaniu jest to sprawa zasadnicza. Tak, kochani szefowie. Jest to sprawa podstawowa, nie tylko wtedy, gdy będziecie już mieli żony i dzieci chcące słuchać poważniejszych historii niż bajka o smoku wawelskim (chociaż opowiadania bajek i prawdziwych historii przedszkolakom nie odważyłbym się lekceważyć, przeciwnie uważam, że nie wolno zaniedbywać opowiadania dzieciom historii wtedy, kiedy one uwielbiają ich słuchać), lecz także tu i teraz dla Was, i dla Waszych wilczków czy harcerzy. Bez wzorców nie ma wychowania, nie ma kim się inspirować, do czego dążyć, na czym się wzorować (tzn. prawdziwych bohaterów wypierają wymyśleni, z telenowel i reklam napojów energetycznych). Jeśli nie wiemy, kto był mądrym władcą i dlaczego, a kto głupkiem, próżniakiem i warchołem, nie wyciągamy wniosków z doświadczeń innych, w żaden sposób nie stajemy się o nie bogatsi. Historia nas niczego nie uczy a potem powtarzamy jako naród te same błędy, tylko gorzej. Warto uwzględniać naukę o mądrych władcach i bohaterach, o tym dlaczego za takich ich uznajemy, w grach, podczas ognisk i ekspresji. Drużynowy, który tylko chce, aby w grze chłopcy się wyszaleli, przeżyli przygodę, a używane przez niego fabuły zawsze są przypadkowe, nie wykorzystuje niezwykłego środka wychowawczego, zaprzepaszcza szansę, aby chłopakom przekazać ważne prawdy. Gdy patrzę na tematy tegorocznych harców majowych: chrzest Polski, rozbicie dzielnicowe, jestem spokojny.

Przy okazji: nie chciałbym, aby zapodział mi się ten słynny cytat z gen. Władysława Andersa, który jest odpowiedni w związku z tematem (choć tylko częściowo): "Jestem na kolanach przed walczącą Warszawą (czyt. bohaterstwem jej żołnierzy i mieszkańców), ale sam fakt powstania w Warszawie uważam za zbrodnię”. O samym Powstaniu obiecuję, kiedy indziej. Teraz chodzi mi tylko o to, że nasza cześć i pamięć należy się wszystkim, którzy przelewali krew za ojczyznę, nawet jeśli nie pochwalamy decyzji, które ich do tego pchnęły. I tu nie ma żadnej wątpliwości i być nie może. Jednak nie oznacza to, że nie należy zastanawiać się nad decyzjami, że nie należy „sądzić” historii, nawet dokonywać swoistego „sądu” nad postaciami historycznymi. Uważam, że to w ogóle jedno z najlepszych ćwiczeń w nauce historii – debata. Ale czy ktoś z Was miał takie debaty w szkole? Ja nie. Tylko na prywatnych koleżeńskich kompletach.

Ale wróćmy do Krakowa. Gdzie oddycha się historią, nawet gdy pada deszcz. Wawel. Chodzimy po ziemi, po której stąpali królowie. Nie ma opcji, aby stwierdzenie to nie było prawdziwe. Dziedziniec nie jest aż tak wielki a przez kilka wieków była to siedziba wielu królów. Mówię o tym latoroślom, niedowierzanie a potem tak, robi to wrażenie. Zwiedzamy komnaty królewskie. Niestety ekspozycja jest zorganizowana w najgorszym muzealnym stylu. Mała niepozorna tabliczka w wielkiej komnacie informuje: Sala pod ptakami. Krzesło – XVI w. Saksonia, fotel – XVII w. Włochy, lustro – XVIII w. Francja, itd. To wszystko. Żadnej informacji o tym, co działo się w tym miejscu, kto tu się spotykał, co się wydarzyło, żadnej „narracji”, „story telling”, nic. Historia martwa i groźna, niedostępna i odległa, odpychająca i nie dla dzieci. Szkoda. Wielka szkoda! Osiemset tysięcy turystów każdego roku a mogłoby być więcej, gdyby sprzedawano bilety wszystkim, którzy chcą na Wawel się dostać i odstoją swoje w kolejce. Co za okazja! By mówić na głos o polskiej historii, chlubnej, inspirującej, podziwianej przez innych. O Piastach, o królu, który jako jedyny w naszej historii otrzymał przydomek Wielki. O rozmachu Jagiellonów, o złotym wieku, o demokracji szlacheckiej i tolerancji, które były ewenementem w ówczesnym świecie. Oczywiście przemawiają same mury pokryte nieprawdopodobnymi tapetami i arrasami, są przewodnicy w naturze i audio, tak jest na całym świecie, może się czepiam.

Jednak odczułem żal. Jak dobry gospodarz, który męczy się, gdy widzi, że inny nieudolnie uprawia sąsiednie pole i tam plon będzie mizerny. Jaka szkoda, że tym interesem nie zarządza kilku naszych harcerzy. Robimy takie widowiska historyczne na naszym zlotach niepodległości, harcach majowych, na Eurojamie dla siedmiu tysięcy młodych ludzi z całej Europy. Kilku z nas w miesiąc stworzyłoby muzeum-perełkę. Już raz nasi wychowankowie pokazali jak się robi nowoczesny patriotyzm z rozmachem. Nie ma tu żadnej megalomanii, to obiektywna ocena niewykorzystanych ludzkich możliwości. W wielu miejscach, na wielu stanowiskach nie ma odpowiednich ludzi.

Pytałem moich dzieci, co im się najbardziej podobało. Groby królów i wieszczów. Historia mądrej służby i chwały najwyraźniej sama mówiła do nas. (No, pięciolatce, to najbardziej Smocza Jama, ale to jasne, że księżniczki i ich trudny los ze smokami i innymi przeciwnościami rozpala wyobraźnię w tym wieku).

Potem muzeum w podziemiach Rynku. Nowoczesne, nowo otwarte kosztem czterdziestu milionów podobno. Świetnie wykorzystujące multimedialne techniki, ale i proste pomysły jak np. ważenie się i mierzenie w starych jednostkach wagi i miary. Dużo dowiedzieliśmy się o dawnym handlu i o tym, że jego istotnym europejskim ośrodkiem był Kraków. Tu krzyżowały się główne szlaki handlowe Europy, trzy w kierunku Węgier i dalej do Italii, jeden na południowy wschód do Odessy i dalej; na północ, północny wschód w kierunku Litwy i wyżej oraz na zachód aż do Hiszpanii. Działo się, oj działo na krakowskim rynku, działo się na kupieckich szlakach. I bogacił się kraj.

W tym samym dniu czytam zaległy wywiad z Janem Filipem Staniłko w tygodniku „Sieci”, który jest zmuszony przekonywać, że „miłość do kraju czy szacunek do tradycji” nie stoją „w sprzeczności z pragnieniem uczciwego zarobienia dużych pieniędzy”. A wcześniej przekonuje, że „czy to nam się podoba, czy nie, celem polityki jest także ułatwianie budowania bogactwa, gromadzenia przez ludzi kapitału dającego podstawy do dalszego rozwoju”. Byłoby smutne, gdyby do ww. prawd należało przekonywać ludzi ideowych, patriotycznie nastawionych. Celem doczesnej polityki jest przecież również budowanie bogactwa narodów, które może służyć ludziom. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta lektura zbiegła się z wizytą w podziemiach Rynku ukazujących rzeczywistość handlu w średniowiecznym Krakowie. Jest coś głęboko na rzeczy w tym, co mówi Staniłko. Jedni Polacy uważają, że aby bogacić się, być „nowoczesnym”, muszą odrzucić patriotyczne gusła, nie widzą powiązania ich pomyślności osobistej z pomyślnością kraju. Inni uważają siebie za dobrych patriotów, gdyż zawsze wywieszają punktualnie flagę i pomstują na lemingów, ale nie widzą żadnego związku, jaki miałaby z tym mieć wykonywana przez nich praca.

Po ponad stu latach wracamy zatem do punktu wyjścia. Znowu musimy pochylać się nad oczywistościami, do których ciężką pracą intelektualną doszło pokolenie, które zbudowało II Rzeczpospolitą. Oni odrobili lekcję. My o niej zapomnieliśmy. Nie sami, zamordowano tych, którzy by tego nas nauczyli a nam kazano zapomnieć na kilkadziesiąt lat. Przyszła wolność, ale nie da się przezwyciężyć bez świadomego wysiłku kilkudziesięcioletniej wyrwy w tradycji, myśleniu, doświadczeniu. Ciągłość została przerwana.

Prezydent Starzyński precyzyjnie zaplanował budowę warszawskiego metra, która miała ruszyć w 1940 r. Inżynierowie i geologowie z Politechniki Lwowskiej dokładnie sprawdzili, że na Tamce nie może być stacji metra, gdyż zostałaby ona zalana w wyniku działania istniejących na tym terenie podziemnych cieków wodnych. Budowa metra AD 2012 nie wzięła tego pod uwagę. Budowana stacja metra w tym miejscu została zalana, tunel Wisłostrady jest do dzisiaj zamknięty dla ruchu.

Pisał klasyk ponad sto lat temu: „prawda, że my jeszcze jesteśmy tak mało uspołecznieni, tak mało ucywilizowani politycznie, iż, chcąc być „dobrymi Polakami”, musimy robić sobie z patriotyzmu religię (…), ale nawet najreligijniejsi ludzie umieją oświetlać kościoły elektrycznością, gdy my w swej świątyni narodowej palimy ciągle stare woskowe świece”. I o polskim XIX w. bo to ciekawe: „Gdy oświecony ogół krajów zachodnich, rosnąc szybko w liczbę w ostatnim stuleciu, przyjmował kulturę mieszczańską, kulturę pracy, zabiegów, wysiłków i obowiązków, u nas ta sama warstwa przyjęła kulturę wielkoszlachecką, kulturę nieobowiązkowości, używania, a jeszcze więcej popisywania się, wywyższania itd.”

Wracamy przez Radom, rodzinne miasto, tu wszystko się zaczęło. Kiedyś kolebka przemysłu, teraz mekka hipermarketów i bezrobotnych. W innej gazecie pisze J.F. Staniłko o roli przemysłu, że choć jego rola maleje (17% wartości całej gospodarki, 20% zatrudnionych w Polsce) to odpowiada on za 70% eksportu i 80% wydatków na badania i rozwój. „Kraje które zapominają o przemyśle, skazują się więc na długofalowy zanik kultury technicznej i potencjału innowacyjnego”. Szkoda mi tego mojego Radomia. Wyobrażam go sobie jako miejsce kilku nowoczesnych fabryk, produkujących wysoko przetworzone towary znane na całym świecie, zagłębie technologiczne, centrum myśli technicznej, zaludnione przez zastępy inżynierów z rodzinami, ich dzieci chodzących do szkół różnych, także muzycznych, grających na skrzypcach, na flecie i śpiewających w chórze. Kilka dobrych hoteli, gdzie ciągle jest ruch, bo koledzy z innych ośrodków badawczych z Europy, Indii, Ameryki przyjeżdżają, podpatrują, debatują a wieczorem odpoczywają w radomskim teatrze, na koncertach, w kręgielni, na słynnym polu golfowym czy gdzie tam jeszcze. A radomscy restauratorzy chętnie ich wszystkich karmią a radomscy taksówkarze chętnie ich wożą po okolicy a nawet na lotnisko. Radomskie kwiaciarki dostarczają kwiatów, które inżynierowie wręczają od czasu do czasu swoim żonom na polepszenie nastroju.

Tymczasem w Radomiu (takim na razie bez wielu inżynierów, bo nieliczni są i nawet pracują w nielicznych fabrykach) zatrzymujemy się na chwilę, podczas której w małym antykwariacie tuż obok mojego liceum Kochanowskiego, któremu tyle przecież zawdzięczam, zakupuję dwa tomy pism różnych Henryka Sienkiewicza, jeden z 1903 r. a drugi nie wiem z kiedy, ale chyba wydany w II Rzeczpospolitej. W tym drugim znajduję przemówienie pisarza z 5 listopada 1905 r. wygłoszone podczas demonstracji narodowej z balkonu w Alejach Ujazdowskich (by gasić żar młodych głów gotowych zamienić wysiłek wielu lat pracy organicznej w wirze kolejnego nieudanego powstania):

Bracia rodacy!


Po długich latach kajdan, bólu i męczeństwa nadszedł wreszcie dzień, w którym powiały nam nad głowami nasze narodowe chorągwie z naszym drogim Orłem Białym, który był zawsze, jest i będzie symbolem miłości, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.

Tak jest! Zajaśniał nam pierwszy brzask wolności – i oto czekamy, aby weszło jej słońce.

Ale pamiętajmy, że wolność, dając prawa, wkłada także obowiązki.

Pamiętajmy, że po narodowych świętach powinny i muszą nadejść powszednie dni pracy dla ojczyzny.

Więc bierzmy się do pracy w zgodzie, w jedności i miłości braterskiej. To dziś nasz pierwszy obowiązek.

Ludu polski! W twojem ręku twoja przyszłość, lecz pomnij, że wolność, zdobyta przez ból, utwierdza się tylko przez pracę.


Ludu polski! Ty masz swą pracą odbudować ten twój ukochany dom, który ci zburzono w czasach klęski – i nad bramą jego położyć napis, wyryty we wszystkich naszych sercach: „Jeszcze Polska nie zginęła!”


Niech żyje lud polski! Niech żyje miłość bratnia! Niech żyje praca! – niech żyje Polska!”

Koniec zatem świętowania 3 maja, ruszajmy jutro do „powszednich dni pracy”, pełnych: studiowania, nauki, pisania prac, wykonywania budżetów, zadań, odbywania spotkań, formułowania planów, pisania opinii, pozwów, sprzedaży, zakupów, projektów, raportów, badań, pacjentów, uczniów, klientów, audycji, materiałów, godzin spędzonych nad komputerem czy maszyną.

1 komentarz:

  1. A propos Radomia - wielu "obecnych" i "byłych" Radomian marzy o tym, o czym Pan pisze. W jaki sposób miasto może rozwijać się, skoro tak wielu młodych, zdolnych, pracowitych ludzi (najczęściej po zakończeniu studiów) za swoje miejsce do życia wybrało inne miasta, kraje?... Oczywiście, nie tylko od migracji inteligencji zależy rozwój naszego miasta, nie chciałabym upraszczać, ale czyż to nie właśnie potencjał tkwiący w ludziach buduje "nowoczesne fabryki" w mieście, tworzy "myśl technologiczną", etc.? Znam osobiście wielu wspaniałych, inteligentnych, wykształconych, pracowitych, twórczych, z urodzenia Radomian, którzy swoją ciężką pracą, wysiłkiem budują Warszawę, Lublin, Irlandię, itd. ... Smutne, ale jakie prawdziwe!

    OdpowiedzUsuń