środa, 22 maja 2013

Potęga obrazu albo pilot zamiast maczugi

Nie tak dawno rozmawialiśmy sobie tutaj o czytaniu. Stwierdziwszy, że czytanie to nie to samo, co oglądanie, przyznać jednak trzeba, że oglądanie ma wprost kolosalną rolę. Współczesny człowiek nie rozumie pewnych spraw, dopóki nie zobaczy na filmie albo w życiu. Choćbyś mu godzinami tłumaczył, zaklinał rzeczywistość, nie będzie wiedział, o co ci chodzi, może potaknie od czasu do czasu głową, może z uprzejmości, może faktycznie będzie mu się wydawało, że zrozumiał, a najprawdopodobniej skinie na tzw. „odczepnego”. Nie daj się zwieść, „nie uwierzę, dopóki nie zobaczę” jest wciąż aktualne, i coraz bardziej aktualne, gdy wiara w słowo pisane, w siłę dyskursu, rozumowania jest jakby słabsza. Przykładów jest wiele. Pierwszy, kiedyś nikt nie rozumiał, czym jest ekspresja i śpiew u Skautów Europy, dopóki nie pojechał do Vezelay (teraz wystarczy być gdzie bądź w kraju). Drugi, mam kilkanaście anegdot z nieplanowanych spotkań różnych znakomitych rodzin z kilkorgiem dzieci z innymi ludźmi, na wakacjach, w restauracji, na feriach, gdy ci inni ludzie podchodzili i mówili: nieprawdopodobne, my nie dajemy rady z jednym, a państwa dzieci takie ułożone, jak to robicie? A zatem zobaczyli i uwierzyli, że można. Niektórzy od razu zapisali się do szkoły Sternika i do Akademii Familijnej. Trzeci casus, chłopak, dziewczyna, którzy nie widzieli pewnych zachowań w swoich rodzinnych domach np. okazywania miłości przez ojca matce w gestach, słowach, i jeśli nie zobaczyli takich sytuacji gdzie indziej, nie będą w stanie tak czułości okazywać w słowach i gestach (chyba że przeczytają pięć książek, postanowią i będą się pilnować, bo spontanicznie to nie przyjdzie, chyba że zobaczą – wtedy po prostu replikują zachowanie).

Obraz przemawia silnie, stąd potęga reklamy wizualnej na billboardach, w telewizji i w Internecie. Oglądając film, czujemy jakbyśmy tam byli. Coś jest w filmie, uważamy, że jest w rzeczywistości. Nie ma w filmie, ludzie myślą, że to nie istnieje. Tak kształtuje się świadomość. Żyjemy w czasach prawdy i tzw. prawdy ekranu. Co z tego, że polski ruch oporu był kilkadziesiąt razy silniejszy niż rachityczny francuski w czasie II Wojny Światowej, z filmów europejskich to nie wynika, przeciętny Europejczyk uważa, że było na odwrót. Przykład drugi: w czasie całej wojny znalazło się kilku Niemców sprzeciwiających się reżimowi czy robiących coś dobrego (nic to, że niekoniecznie ze szlachetnych pobudek jak prawdopodobnie w przypadku Schindlera, co do którego jest prawdopodobne, że ratował Żydów dla pieniędzy a nie z porywu serca) – mamy o nich filmy hollywodzkie (Walkiria, Lista Schindlera, Sophie Scholl). Polskich bohaterów były dziesiątki tysięcy, a megabohaterów w rodzaju Pileckiego, Maksymiliana Kolbe, gdzie życiorys każdego z nich wystarczy za scenariusz, co najmniej kilkuset. Nie ma o nich filmów a zatem nie istnieją. Przykłady można mnożyć.

Jeszcze silniejsze oddziaływanie niż filmy mają seriale. Chociaż nie tak widowiskowe, (często nagrywane w tych samych plenerach, czy to będzie piękny szpital czy kancelaria prawna), to przez iluzję zwyczajnego życia i systematyczną obecność w domach kształtują postawy ludzkie głębiej i bardziej niepostrzeżenie. Kreują wzorce postępowania, styl, sposób mówienia, ubierania się, nawyki żywieniowe, oceny moralne, po prostu wszystko. I gdy kogoś pociąga styl Ojca Mateusza, ascetycznego, wysportowanego i empatycznego duchownego – to pół biedy, a nawet dobrze. Gorzej gdy sympatyzujemy z przebojową prawniczką, której najlepszymi przyjaciółmi jest para mężczyzn. Dziś scenarzystom to wystarczy, jutro zobaczymy jak dzielna bohaterka pomaga im w adopcji chłopca-sieroty, i wszyscy będziemy ronić łzy. Prawda zaś jest taka, jak w badaniach amerykańskiego uczonego prof. Marka Regnerusa (autora raportu „Nowe badania struktury rodziny”, patrz tygodnik Sieci), że dorastanie w takich warunkach to zbrodnia dokonywana na tych dzieciach: ulegają przemocy seksualnej, mają myśli samobójcze i poważne problemy psychologiczne. A’propos w najbliższą niedzielę w Paryżu dwa miliony ludzi będzie manifestować w obronie dzieci i naturalnej rodziny (obserwujcie Internet).

Co z tego dla nas wynika dziś? Ano, wynika przede wszystkim to, że trzeba mieć powyższego świadomość i umieć obcować z twórczością filmową i telewizyjną krytycznie, z dystansem. Po drugie pamiętać (i to już uwaga do czytelników tego bloga, którzy są rodzicami), że nasze dzieci na pewno nie będą potrafiły tak oglądać, jak my, i dla nich fikcyjny świat to po prostu rzeczywistość. Jeśli nie umożliwimy im poznania prawdziwego świata, ten wirtualny pochłonie je i oszuka. Kiedyś ojciec uczył syna poruszania się w świecie i jak się czasami przed nim bronić; dawno temu jak posługiwać się maczugą, potem mieczem, a teraz powinien uczyć posługiwania się pilotem.

A jutro w szkole Strumienie niezwykle interesująca konferencja dla rodziców dzieci, które przestały nosić pieluchy a zaczynają nosić komórki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz