sobota, 21 marca 2015

Niespokojni ojcowie



Kilka tzw. ładnych lat temu odwiedzaliśmy naszych znajomych i dojmującym wrażeniem, które mieliśmy była niezwykła nerwowość przy stole. Widać było, że rodzice w napięciu tylko czekają, aż któreś z dzieci nastolatków coś powie obraźliwego, niegrzecznego, odburknie lub, nie daj Boże, któreś z młodszych chlapnie nie językiem tylko ketchupem w gości. Albo nie zechce odpowiedzieć na uprzejme pytanie tylko wygnie wargi z niechęci, a może i z bezbrzeżnej pogardy, tudzież obrazi gości albo strzeli krzesłem, trzaśnie drzwiami i wybiegnie z domu. Ojciec naprawdę był niespokojny i obawiał się chyba, jak to się skończy (a co najmniej sprawiał takie wrażenie). Atmosfera była gęsta i aż ciężko się było neutralnie odezwać. Siedzieliśmy jak trusie, z niecierpliwością oczekując deseru.


Minęły lata i znowu spotkaliśmy się jakiś czas temu. Ojciec rodziny, prawdziwy pater familias, tym razem jawił nam się jako oaza spokoju, rozluźniony, panujący nad sytuacją, dumny z dzieci. Brakowało tylko tego, aby klepał się po udach i mlaskał z ukontentowana. I faktycznie miał powody do zadowolenia. Zamiast pamiętnych rozchwianych nastolatków prowadziliśmy teraz pouczające konwersacje z czarujacymi młodymi ludźmi, ułożonymi, ciekawymi świata, o szerokich horyzontach, mającymi swoje zdanie i liczne pasje, wizje swojej przyszłości i wykonywanego zawodu. Słowo honoru, to był szok, ta rozmowa była niezwykle interesująca. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Ojciec prawie się nie odzywał, dyskretnie uśmiechając, od czasu do czasu poddawał jakieś niewinne pytanie, które któreś z dorosłych już dzieci podejmowało jak dobrze podaną piłkę i w iście brazylijskim lub á la Leo Messi stylu serią efektownych dryblingów wbijało do bramki.

 
Przypomniała mi się ta historia ostatnio i wydała pocieszająca. Szczególnie w związku z niniejszym postem, który będzie dla ojców i o ojcach, głównie tych mających już dzieci obsługujące telefony i inne urządzenia wychowawczej zagłady, czyli o ojcach w sytuacji zagrożenia. Ale przyszli ojcowie, towarzyszki ojców obecnych i przyszłych i inne osoby mające z ojcami cokolwiek wspólnego nie muszą bynajmniej przerywać lektury.

 
Pisałem tu kiedyś, że jedna z najważniejszych spraw dla ojca to czas. Mieć czas, znajdować czas, dobrze go wykorzystywać. Kilka tygodni temu mieliśmy w szkole "Strumienie" arcyciekawą konferencję o kobietach i ich sukcesach a w jej ramach znakomite wystąpienie dr Tomasza Wilka. Mówił on właśnie o tym, że ojciec ma dwa główne zadania: (i) być” czyli właśnie czas, obecność, oraz (ii) być zaangażowanym, uczestniczącym. Nie wystarczy bowiem sama bierna obecność. Pamiętacie Felicjana Dulskiego? Chłopak siedział cały czas w domu, poczciwina, nawet z kumplami się nie włóczył po knajpach ani na ryby nie wymykał w sobotnie poranki. I co z tego, skoro był kompletnym safandułą. Wielkim nieobecnym. Bo obecność fizyczna to za mało. Skąd my to znamy? Zaraz po konferencji w niedzielę pojechałem moderować dwa casusy Akademii Familijnej do Gdańska. I znowu mam tam faceta (w jednym casusie, nie na sali, uff), który uparł się, że jego jedyną rolą w wychowaniu dzieci jest zapewnienie na to środków finansowych. Wraca chłopak codziennie o 21.30 do domu i nawet, gdy jest naprawdę potrzebny, gdy wali się i pali, uchyla się, usprawiedliwiając zarabianiem na utrzymanie rodziny. W Gdańsku ludzie rozwiązujący casus nie wierzyli, że tak można pracować. Cóż, zapraszamy do stolicy! Jednak nie to jest kluczowe, zasadniczym problemem jest błąd w myśleniu, z którym bohater casusa się zaprzyjaźnił, mianowicie - nie muszę brać udziału w wychowaniu, edukacji; wychowanie dzieci, szkoła - to sprawy żony. Ja już nie mam siły do takich historii, to jest naprawdę męczące tłumaczyć rzeczy oczywiste. A poza wszystkim, z jakich przyjemności rodzicielskich taki delikwent rezygnuje. W Gdańsku nie było potrzeby nikomu niczego tłumaczyć, co za wspaniała grupa! Ale w życiu, wokoło nas (?)

 
Wracając do wykładu p. dr Wilka, wielu obecnych ojców, oskarżanych w domu o nieudolne wklejanie swoich trzech groszy w dyskusjach z dziećmi, odetchnęło i słuchało padających słów z prawdziwym zadowoleniem. Ojcowie nie tylko mają być zaangażowani, ale mają się mieszać, pytać, prowokować dyskusje, nie ustawać w walce o kontakt z dziećmi, a kiedy trzeba mają być stanowczymi i nieugiętymi. Niektóre decyzje nie będą popularne. Stawianie ograniczeń, konsekwentne ich egzekwowanie, podczas gdy "wszyscy już mają komórki", "wszyscy to oglądają" albo "wszyscy wracają o pierwszej w nocy" nie będzie łatwe. Ojciec, który się angażuje, jest jak piłkarz na boisku. Wszyscy by chcieli, aby był Messim, aby aż miło było na niego popatrzeć. A umiejętności większości z nas nie wychodzą poza poziom drugoligowego obrońcy. Biegniemy z piłką, zdarza się sfaulować, przypadkowo, niechcący; podania - bywa, że się udają, choć większości zagrań daleko do finezji tiki-taki FC Barcelona. Każdy gra, jak umie, najważniejsze, że w ogóle gra i biega za piłką. Nie ma nic gorszego niż widok, jak nasi puchną na boisku i odpadają kondycyjnie po pierwszej połowie.

 
Tak to jest z nami ojcami, biegamy czasami bezładnie po boisku, może nie mamy najlepszej techniki, ale liczy się ostatecznie to, aby strzelić gola i samemu nie stracić bramki. Rozstrzyga wynik! Jak celnie pisze Regina Brett, nie sposób każdego dnia i w każdej decyzji być idealnym rodzicem, jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy. Bywamy zmęczeni, mamy zły dzień, spadło ciśnienie albo wracamy podminowani z pracy. Jasne, że to nas nie usprawiedliwia ale jakąś ilość słabych zagrań trzeba po prostu wliczyć w koszty. Tak jak gorsze mecze miewa nawet Messi czy jakakolwiek inna gwiazda futbolu.

 
To, co się liczy to mocne przekonanie wynikające z dobrego poukładania sobie spraw w głowie, o tym, że trzeba być zaangażowanym w sprawy dzieci, w wychowanie, w podejmowanie decyzji, w rodzinę. Ojciec outsider, milczek, safanduła, grzybiarz znikający w gąszczu lasu, wędkarz znikający w nadwiślańskich chaszczach w poszukiwaniu przynęty i czyhający wciąż na dużą rybę, majsterkowicz znikający w swoim garażu pełnym nikomu nieprzydatnych rupieci, biznesmen mający tysiące ważnych spraw i spotkań a wśród nich żadnego związanego ze swoją rodziną, polityk zmieniający świat aby ludziom żyło się kiedyś lepiej a na razie jego najbliższym gorzej, doradca rodzinny ciągle nieobecny w domu bo zajęty wykładami dla ojców o tym, jak ważny jest czas dla dzieci. Tysiące innych usprawiedliwień, obiektywnie ważnych, angażujących czas i energię spraw, rozgrzeszających nas z braku zaangażowania w domu. A gdy jeszcze mamy wychowaną w matriarchalnej tradycji żonę i takąż ochotną do wszelkiej pomocy teściową to umarł w butach. Nie zazdroszczę, choć delikwent będzie się cieszył, że nic nie musi robić tylko spokojnie meczyki z kumplami może oglądać. Nieborak. Jak przekonywał dr Wilk, wcześniej czy później, one wrócą do niego z gwałtowną prośbą, aby się zaangażował, coś zrobić, jakoś przemówił do rozsądku tego chłopaka czy dziewczyny. Przyjdą, gdy już będą problemy, najczęściej gdy na pewne rzeczy będzie za późno. I co wtedy? Facet poderwie się nieco rozkojarzony znad tych swoich papierów, spraw, narzędzi, gazet, meczów i ni z gruszki, ni z pietruszki uderzy pięścią w stół albo zakrzyknie "a niech to jasna cholera", jak pamiętny Felicjan Dulski. Coś tam zazgrzyta zębami, tupnie butem, wyrwie włosy z głowy, lecz dla swojego syna czy córki będzie tylko żałosny.

Tak, panowie, nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Z najlepszymi życzeniami z okazji pierwszego dnia wiosny, która sprzyja licznym zaangażowaniom rodzicielskim na łonie natury.

1 komentarz: