Kilka tzw.
ładnych lat temu odwiedzaliśmy naszych znajomych i dojmującym
wrażeniem, które mieliśmy była niezwykła
nerwowość przy stole. Widać było, że rodzice w napięciu
tylko czekają, aż któreś z dzieci nastolatków
coś powie obraźliwego, niegrzecznego, odburknie lub,
nie daj Boże, któreś z młodszych chlapnie nie językiem
tylko ketchupem w gości.
Albo nie zechce odpowiedzieć na uprzejme pytanie tylko wygnie
wargi z niechęci, a może i z bezbrzeżnej
pogardy, tudzież obrazi gości
albo strzeli krzesłem, trzaśnie drzwiami i wybiegnie z domu.
Ojciec naprawdę był niespokojny i obawiał
się chyba, jak to się skończy (a co najmniej sprawiał
takie wrażenie). Atmosfera była gęsta i aż ciężko się było neutralnie odezwać.
Siedzieliśmy jak trusie, z niecierpliwością oczekując deseru.
Minęły
lata i znowu spotkaliśmy się jakiś czas temu. Ojciec rodziny, prawdziwy pater familias, tym razem jawił
nam się jako oaza spokoju, rozluźniony, panujący nad
sytuacją, dumny z dzieci. Brakowało tylko tego, aby klepał
się po udach i mlaskał z ukontentowana. I faktycznie miał
powody do zadowolenia. Zamiast pamiętnych rozchwianych nastolatków
prowadziliśmy teraz pouczające konwersacje z czarujacymi młodymi
ludźmi, ułożonymi, ciekawymi świata,
o szerokich horyzontach, mającymi swoje zdanie i liczne pasje,
wizje swojej przyszłości i wykonywanego zawodu. Słowo
honoru, to był szok, ta rozmowa była
niezwykle interesująca. Przecieraliśmy
oczy ze zdumienia. Ojciec prawie się nie odzywał,
dyskretnie uśmiechając, od czasu do czasu poddawał
jakieś niewinne pytanie, które któreś z dorosłych już dzieci podejmowało
jak dobrze podaną piłkę i w iście brazylijskim lub á la Leo Messi stylu
serią efektownych dryblingów wbijało do bramki.
Przypomniała
mi się ta historia ostatnio i wydała pocieszająca.
Szczególnie w związku z niniejszym postem, który
będzie dla ojców i o ojcach, głównie
tych mających już dzieci obsługujące
telefony i inne urządzenia wychowawczej zagłady,
czyli o ojcach w sytuacji zagrożenia. Ale przyszli ojcowie,
towarzyszki ojców obecnych i przyszłych
i inne osoby mające z ojcami cokolwiek wspólnego
nie muszą bynajmniej przerywać lektury.
Pisałem
tu kiedyś, że jedna z najważniejszych
spraw dla ojca to czas. Mieć czas, znajdować czas,
dobrze go wykorzystywać. Kilka tygodni temu mieliśmy
w szkole "Strumienie" arcyciekawą konferencję o kobietach
i ich sukcesach a w jej ramach znakomite wystąpienie dr Tomasza Wilka. Mówił
on właśnie o tym, że
ojciec ma dwa główne zadania: (i) „być”
czyli właśnie czas, obecność,
oraz (ii) „być zaangażowanym, uczestniczącym”.
Nie wystarczy bowiem sama bierna obecność. Pamiętacie Felicjana Dulskiego? Chłopak
siedział cały czas w domu, poczciwina, nawet z
kumplami się nie włóczył po knajpach ani na ryby nie wymykał
w sobotnie poranki. I co z tego, skoro był kompletnym safandułą.
Wielkim nieobecnym. Bo obecność fizyczna to za mało.
Skąd my to znamy? Zaraz po konferencji w niedzielę
pojechałem moderować dwa casusy Akademii Familijnej do Gdańska.
I znowu mam tam faceta (w jednym casusie, nie na sali, uff), który
uparł się, że jego jedyną rolą
w wychowaniu dzieci jest zapewnienie na to środków finansowych. Wraca chłopak
codziennie o 21.30 do domu i nawet, gdy jest naprawdę
potrzebny, gdy wali się i pali, uchyla się,
usprawiedliwiając zarabianiem na utrzymanie rodziny. W
Gdańsku ludzie rozwiązujący casus nie wierzyli, że
tak można pracować. Cóż, zapraszamy do stolicy! Jednak nie
to jest kluczowe, zasadniczym problemem jest błąd w myśleniu, z którym
bohater casusa się zaprzyjaźnił,
mianowicie - nie muszę brać udziału w wychowaniu, edukacji; wychowanie
dzieci, szkoła - to sprawy żony.
Ja już nie mam siły do takich historii, to jest naprawdę
męczące tłumaczyć rzeczy oczywiste. A poza wszystkim, z
jakich przyjemności rodzicielskich taki delikwent
rezygnuje. W Gdańsku nie było
potrzeby nikomu niczego tłumaczyć, co za wspaniała
grupa! Ale w życiu, wokoło nas
(?)
Wracając
do wykładu p. dr Wilka, wielu obecnych ojców,
oskarżanych w domu o nieudolne wklejanie swoich trzech groszy w
dyskusjach z dziećmi, odetchnęło i słuchało
padających słów z prawdziwym zadowoleniem. Ojcowie
nie tylko mają być zaangażowani, ale mają się
mieszać, pytać, prowokować
dyskusje, nie ustawać w walce o kontakt z dziećmi,
a kiedy trzeba mają być stanowczymi i nieugiętymi.
Niektóre decyzje nie będą popularne. Stawianie ograniczeń,
konsekwentne ich egzekwowanie, podczas gdy "wszyscy już
mają komórki", "wszyscy to oglądają"
albo "wszyscy wracają o pierwszej w nocy" –
nie będzie łatwe. Ojciec, który
się angażuje, jest jak piłkarz
na boisku. Wszyscy by chcieli, aby był Messim, aby aż miło
było na niego popatrzeć. A umiejętności
większości z nas nie wychodzą
poza poziom drugoligowego obrońcy. Biegniemy z piłką,
zdarza się sfaulować, przypadkowo, niechcący;
podania - bywa, że się udają, choć większości zagrań daleko do finezji tiki-taki FC
Barcelona. Każdy gra, jak umie, najważniejsze,
że w ogóle gra i biega za piłką.
Nie ma nic gorszego niż widok, jak nasi puchną
na boisku i odpadają kondycyjnie po pierwszej połowie.
Tak to
jest z nami ojcami, biegamy czasami bezładnie po boisku, może
nie mamy najlepszej techniki, ale liczy się ostatecznie to, aby strzelić
gola i samemu nie stracić bramki. Rozstrzyga wynik! Jak celnie
pisze Regina Brett, nie sposób każdego dnia i w każdej
decyzji być idealnym rodzicem, jesteśmy tylko ludźmi i
popełniamy błędy. Bywamy zmęczeni,
mamy zły dzień, spadło ciśnienie albo wracamy podminowani z
pracy. Jasne, że to nas nie usprawiedliwia ale jakąś
ilość słabych zagrań
trzeba po prostu wliczyć w koszty. Tak jak gorsze mecze miewa
nawet Messi czy jakakolwiek inna gwiazda futbolu.
To, co się
liczy to mocne przekonanie wynikające z dobrego poukładania
sobie spraw w głowie, o tym, że
trzeba być zaangażowanym w sprawy dzieci, w wychowanie,
w podejmowanie decyzji, w rodzinę. Ojciec outsider, milczek, safanduła,
grzybiarz znikający w gąszczu lasu, wędkarz
znikający w nadwiślańskich chaszczach w poszukiwaniu przynęty
i czyhający wciąż na dużą rybę, majsterkowicz znikający
w swoim garażu pełnym nikomu nieprzydatnych rupieci,
biznesmen mający tysiące ważnych spraw i spotkań
a wśród nich żadnego związanego
ze swoją rodziną, polityk zmieniający
świat aby ludziom żyło się kiedyś lepiej a na razie jego najbliższym
gorzej, doradca rodzinny ciągle nieobecny w domu bo zajęty
wykładami dla ojców o tym, jak ważny
jest czas dla dzieci. Tysiące innych usprawiedliwień,
obiektywnie ważnych, angażujących
czas i energię spraw, rozgrzeszających
nas z braku zaangażowania w domu. A gdy jeszcze mamy
wychowaną w matriarchalnej tradycji żonę i takąż ochotną do wszelkiej pomocy teściową
to umarł w butach. Nie zazdroszczę, choć delikwent będzie
się cieszył, że nic nie musi robić
tylko spokojnie meczyki z kumplami może oglądać. Nieborak. Jak przekonywał
dr Wilk, wcześniej czy później,
one wrócą do niego z gwałtowną
prośbą, aby się zaangażował, coś zrobić, jakoś przemówił do rozsądku tego chłopaka
czy dziewczyny. Przyjdą, gdy już będą problemy, najczęściej
gdy na pewne rzeczy będzie za późno. I
co wtedy? Facet poderwie się nieco rozkojarzony znad tych swoich
papierów, spraw, narzędzi, gazet, meczów
i ni z gruszki, ni z pietruszki uderzy pięścią w stół albo zakrzyknie "a niech to
jasna cholera", jak pamiętny Felicjan Dulski. Coś
tam zazgrzyta zębami, tupnie butem, wyrwie włosy
z głowy, lecz dla swojego syna czy córki będzie
tylko żałosny.
Tak,
panowie, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Z najlepszymi
życzeniami z okazji pierwszego dnia wiosny, która
sprzyja licznym zaangażowaniom rodzicielskim na łonie
natury.
ooo tak
OdpowiedzUsuń