sobota, 28 marca 2015

Nie rzucim ziemi skąd nasz ród...



Gdy tak w ubiegłą sobotę jechałem samochodem pełnym wilczków do Ząbek na DM za FSE naszła mnie refleksja tyleż smutna, co pocieszająca. Smutna dlatego mianowicie, że te nasze miasteczka są takie brzydkie, każdy budynek innego koloru, innej wysokości, kształtu, to szarobure klocki, bez żadnej finezji. Ale kto tam panie myślał o finezji za komuny, człowiek się cieszył, że trochę cementu udało się załatwić na lewo. Pocieszająca, że nie tylko moja droga do domu linią otwocką jest brzydka. Choć to marne i niepoważne pocieszenie przecież.

Kiedyś nocował u mnie Jacques Mougenot, wówczas komisarz generalny, odwoziłem go na lotnisko, chciałem zagaić, że teraz to, co widzimy z okien samochodu wygląda może dosyć szkaradnie, ale przed wojną to, panie dzieju, było tu cudowne letnisko, tylko ta komuna itd. Nie zdążyłem rozwinąć myśli, od razu mi przytaknął, w swoim zdecydowanym stylu, że faktycznie nieszczególnie to wygląda. Dałem spokój, byłem przecież u niego wcześniej, w poślednim francuskim miasteczku. Z kamienia... Pomyślalem, co się będę upokarzał, my walczyliśmy bohatersko, nie poddaliśmy się i przegraliśmy wojnę, tonąc w hekatombie krwi i zniszczeń, wpadając na 50 lat pod but barbarzyństwa. Oni poddali się bez jednego wystrzału, utworzyli rząd kolaborujący z III Rzeszą i nie zburzono im jednej kamienicy. I teraz mamy brzydką architekturę, pokraczną stolicę, a oni Paryż, do którego wszyscy wzdychają. Gdyby tylko taki był skutek. Szkoda słów...

 
Nie narzekam tutaj, stwierdzam fakty. Gdy ktoś narzeka i upatruje związku przyczynowego między tymi szarymi domostwami a polskością, że to niby Polnische wirtschaft i polski paździerz - krew mnie zalewa. Jest związek ale z PRL-em, tym produktem polskopodobnym imitującym Polskę, jak kawa zbożowa imituje kawę. Ze światem Alternatyw 4 i inżyniera Karwowskiego, z zarządzającymi społeczeństwem „mętami i prymitywem”, z meblościankami w blokach i małym fiatem. Oczywiście zaraz ktoś powie, że te drewniane chaty przed wojną, że słabo to wyglądało wtedy też. To ja mu na to wyciągam pocztówki z przedwojenną Warszawą, niech sobie zobaczy te klomby, latarnie, ławki. Jak mu mało, to jadę mu między oczy ambasadorem USA, któremu bardziej podobała się Warszawa niż Paryż, a gdy zobaczył to miasto po wojnie to się załamał i odszedł z dyplomacji.

 
Ostatnio coraz więcej się pisze o tym, jak odbudowywano Warszawę. Wiele wskazuje na to, że Biuro Odbudowy Warszawy było zarządzane bezpośrednio z Moskwy, a to co wyprawiało wywoływało sprzeciw nawet komunistów, z Bierutem podobno na czele. Niektóre pomysły udało się zablokować, inne nie. I tak 20% ocalałej zabudowy (wypalonej) wyburzono w imię ideologicznych miazmatów (zostało 10%). Poszerzając Marszałkowską wyburzono tę stronę, która ocalała w lepszym stanie, teren ścisłej zabudowy wielkomiejskiej zrównano z ziemią na potrzeby budowy PKiN i wielkiego „lotniska” wokół niego a wszelkie zdjęcia tych ulic zniszczono. Część osób pracujących w BOS na czele z prof. Zachwatowiczem uratowała Trakt Królewski, więcej im nie pozwolono. A wiele ulic można było podobnie odbudować! Tak stało się podobno w Wiedniu.

 
Na razie może wystarczy tych varsaniavianistycznych lamentów. Myśl na dzisiaj jest też inna. Mianowicie - kto się gdzie urodził - byłoby naturalne, aby tam żył i zmieniał oblicze ziemi. Tak sobie myślę, że to jest właśnie naturalna kolej rzeczy, ułatwiająca życie, utrzymująca stabilne dobre samopoczucie, człowiek czuje się bezpieczniej, znajome otoczenie, ludzie, miejsca i rody wokół. Nie zawsze to jest możliwe, migrujemy, jest to nieuchronne i nie ma co rozdzierać szat. Więcej, pewnie trend ten będzie się pogłębiał, duże miasta będą stawały się jeszcze większymi a małe mniejszymi, i nic na to nie poradzimy. Jednak człowiek świadomy, że coś traci migrując (oczywiście też zyskuje, nie ma wątpliwości, bo po to migruje), jest w stanie to rekompensować, zarządzać tematem. Wie o tym każdy, kto wychowuje dzieci z dala od dziadków, z zazdrością spoglądając na tych, którzy dziadków mają tuż za rogiem. Jeśli jesteśmy przekonani, że społeczność sąsiedzka jest czymś wartościowym, budujemy ją gdziekolwiek mieszkamy. Przynajmniej usiłujemy. I tak się dzieje w różnych miejscach, każde miasto, miejscowość, osiedle kiedyś powstało przecież

 
Jednak migracja wewnątrz kraju to nic w porównaniu z emigracją zagranicę. Jest ona czymś sprzecznym z naturą, niesprawiedliwym, w wielu przypadkach dramatycznym i tragicznym. Chyba najlepiej ujął dramat wygnania, niechcianej emigracji Sandor Marai w książce „Krew Św. Januarego”, jednej w jego wielu genialnych powieści, w której mowa o tym, że nie da się odnaleźć w pełni gdzie indziej niż w swojej ojczyźnie. Niestety nic Wam tu nie przytoczę z wielu mięsistych fragmentów, które onegdaj zaznaczyłem legendarnym zielonym ołówkiem, bo powieści nijak odnaleźć nie mogę.

 
Ja nie mam tego gruntownie przemyślanego, ani rozlicznych, częstych kontaktów z naszą starą czy nową emigracją. Mam natomiast w pamięci kilka spotkań z osobami, które wyjechały, trochę wbrew sobie, powodowane życiową koniecznością, a w dwóch przypadkach dodatkowo małżeństwem z cudzoziemką. Powodzi im się dobrze. Podczas żadnego z tych spotkań nie powiedziałem jednego słowa wskazującego na negatywną ocenę decyzji tych osób o wyjeździe, a za każdym razem tłumaczyły się one z tego i przekonywały o tym, że było to konieczne. Gdy pytany o sytuację w kraju, opowiadałem o nowych inwestycjach, zmianach, pozytywach, gwałtownie zaczynały zaprzeczać, że to niemożliwe, że to się nie może udać, itp. Mechanizm wyparcia, jakiegoś samoutwierdzenia, że zrobiły dobrze, że im gorzej w Polsce, tym bardziej zrozumiała jest ich decyzja. Słuchanie tego było czymś bardzo nieprzyjemnym i wysoce przygnębiającym. Zrozumiałem wtedy, że nigdy nie wrócą, a wyjazd to krzywda, jaka ich spotkała, to rana, która się nie zabliźni. I że to jest straszne, że to nie jest żadne rozwiązanie: zmienić kraj. Mimo prostszych chodników, lepszych dróg, ładniejszej architektury, mniejszych korków i bardziej uśmiechniętych ludzi na tych chodnikach.

 
Bo kto urodził się Polakiem, ma obowiązki polskie…

1 komentarz:

  1. Zbyszku, dobry tekst. Szczególnie ten kawełek o postawie Francji.
    Paweł z Radomia (od 18 lat w W-wie)

    OdpowiedzUsuń