poniedziałek, 16 czerwca 2014

Śmierć i narodziny teatru


Ogłaszam śmierć teatru oficjalnego. Nic tam nie znajdziecie, publiczność tylko udaje, że jej się podoba, ale nie ma tam katharsis, nie ma wrażenia „wow”, nie ma opadania szczęki, opadają najwyżej ręce a pozostaje niesmak. „Wow” rozlegało się natomiast wczoraj w Amfiteatrze w Parku Sowińskiego na Woli. Skauci Europy zdobywają kolejne reduty Warszawy. Tłum ludzi znowu zachwycił się opowieścią o Polsce w wykonaniu młodych dziewcząt i chłopców, o tej Polsce, która jaką by być mogła to w głowach nam się nie mieści a tymczasem „nie może nas nie boleć”. Każda kolejna scena wzmacniała jeszcze to „wow”, najpierw uchwalenie Konstytucji 3 Maja, potem nieprawdopodobnie genialna scena z łodzią unoszoną na wodzie; wodzie, dodajmy dla niewtajemniczonych, utworzoną przez żywiołowo angażujące się wilczki, które bardzo były rade ze swojego nagłego w całym tym wydarzeniu współudziału. Opresja zaborców i ocalanie tego co najważniejsze przez naszych wieszczów i bohaterów, muzyka Chopina. Bitwa 1920 r., spory przywódców ale w imię najlepszego rozwiązania dla ojczyzny i jedność w obliczu wroga, wreszcie Habemus Papam i Solidarność. Dużo tego było, pięknych scen, muzyki, niezwykłych dekoracji, obrazów pięknej Warszawy, własnoręcznie namalowanych przez przewodniczki, znakomitych kostiumów. I gra kilkunastolatków, bardzo młodych aktorów postaci takich jak Piłsudski, Ks. Skorupka, kogóż tam nie było, wszyscy fantastyczni. Młodzieńczość, świeżość, spontaniczność, radość, przejęcie, odwaga.

Nie sposób w krótkich słowach oddać nawet namiastki tego co tam się działo. Był jeszcze przecież żywy zegar z ciał i znakomity pokaz zdjęć z „Dwudziestolecia”. Znakomity bo ten świat II Rzeczpospolitej był magiczny, elegancki i miał swój styl, którego już nie ma, nie przez upływ czasu ale przez zniszczenie go kolbami karabinów i podeptanie gumofilcami. Archetyp przedwojennego cwaniaka czyli Nikodem Dyzma nosił się we fraku, próbował swych sił jako fordanser walca i tanga a PRL-owski cwaniaczek to w najlepszym razie Edek z Tanga Mrożka, obleśny typ w przepoconym podkoszulku, który nie ma żadnego szyku.

Niech żyje zatem teatr żywiołowy, prawdziwy i autentyczny! Niech żyje przekaz treści ważnych, na co dzień nam ulatujących, rozmywanych, niech żyją zbiorowe emocje, emocje łączące, budujące ludzką solidarność, wskazujące nam „skąd nasz ród”. Gratias!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz