Czy widzieliście tę reklamę?
Prawda, że dobra. Rodzicielstwo daje naprawdę wiele radości, a że wiąże się
z trudami… Przez wieki nikt się nie zastanawiał, czy zakładać rodzinę czy nie,
czy mieć dzieci czy nie. I większość starała się je jako tako wychować, a nie
tylko hodować. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze to naturalne, pierwsze i
podstawowe powołanie człowieka na ziemi. Ludzie się kochali, a na świat
przychodziły kolejne dzieci. Nie było też emerytur wypłacanych przez państwo,
rodziców utrzymywały dzieci. Nie było to chyba też bez znaczenia. Dobre
wychowanie dzieci procentowało na stare lata.
Dziś jest inaczej. Posiadanie dzieci jest świadomym wyborem. Posiadanie
wielu dzieci tym bardziej. Kolega z pracy właśnie opowiadał, że wszyscy
odradzali mu trzecie dziecko. Na wczasy gorzej z zakwaterowaniem, samochód
trzeba większy, i w ogóle życie się komplikuje. Tak doradzali życzliwi. No
jasne, że nie kłamali. Jednak on z żoną są teraz bardzo szczęśliwi z tego
trzeciego potomka i nie wyobrażają sobie, jak mogłoby być inaczej, bez niego.
Drugi kolega, też z pracy, podczas pewnego spotkania, które na szczęście zdarzają
się, gdy ze sobą pracujemy i spędzamy dużo czasu, dzielił się taką oto historią,
że spotkał po latach jakiegoś znajomego, i padły, jak to zwykle przy takich
okazjach standardowe pytania, co słychać, jak leci, jak praca, rodzina itp. W
pewnym momencie znajomy wyszedł poza standard i zapytał wprost: „Ale czy jesteś
szczęśliwy? Tak, zwyczajnie po ludzku, czy czujesz się szczęśliwy?” I ten mój
dobry kolega uświadomił sobie, że tak. Właśnie tak, jest szczęśliwy, i to
bardzo. A najważniejszym powodem tego stanu rzeczy jest jego żona i dwójka
dzieci.
W ostatnią sobotę przez nasz dom przewalały się tabuny młodych ludzi. Dwóch
kolegów odwiedzało Staśka, w ramach akcji „chorych nawiedzać”, u Meli była
koleżanka, co zawsze jest atrakcją również dla Marty i Pireusa, i w końcu
zastęp Marysi przygotowywał ozdoby choinkowe, by je opchnąć w niedzielę pod
kościołem w Falenicy. I my tu mamy taki punkt obserwacyjny: Józefów II na co dzień,
Józefów I od święta (tam jest ogromnie dużo ludzi), Falenica od czasu do czasu
i Otwock sporadycznie. I zawsze spotykam kogoś, kogo, okazuje się, nie
widziałem kilka miesięcy a może i dłużej. Czas biegnie nieubłaganie i ludzie
zmieniają się. Niektórych znam przecież 10 lat albo i więcej. I tych siwych
włosów przybywa, trosk nie ubywa, a dzieci coraz starsze. Ale trwają koledzy na
posterunku powinności, honorowo niosąc sztandar wierności danemu kiedyś słowu.
Czy takie obserwacje oznaczają, że ten post jest dla kolegów w smudze
cienia? Niekoniecznie. Inteligentny czytelnik, choćby kilkunastoletni, zawsze
wyciągnie coś dla siebie. Zatem, widzę Panów z roku na rok coraz, powiedzmy
dojrzalszych, bogatszych w doświadczenie życiowe i te bruzdy na czołach i
skronie przyprószone. I spojrzenia, w których odbija się doświadczenie, może
brak złudzeń czasami, znajomość realiów i przezorność. Wzrok już nie rozpalony,
oczy bez cienia naiwności, ale pełne doświadczenia, spokoju. To twarze
bohaterów westernów.
Panowie, non omnis moriar! I teraz przychodzi moment na wyjawienie tego, do
czego potrzebny był nam ten wstęp. To książka „Droga” Cormaca
McCarthy.
Jeśli zdarzy Wam się po nią sięgnąć,
nalegam wytrwajcie do zakończenia. Choć można w pewnym momencie znużyć się
naturalistycznymi opisami okropieństw i okrucieństw cieni ludzkich. Akcja
dzieje się w jakiejś scenerii po apokalipsie, która zmiotła z powierzchni ziemi
ludzkość. I przez te ponure pustkowia, o głodzie i chłodzie, przedziera się
ojciec z synem. W nadziei na…? To jest faktycznie dobre pytanie.
Cała książka to drobiazgowy opis walki
ojca o przetrwanie syna, i przetrwanie siebie dla niego. Czułość pomiędzy nimi,
dialogi na pierwszy rzut oka zbyt oszczędne, kontrastujące z grozą zewnętrznego
świata. Chłopiec jest wyjątkowo grzeczny, posłuszny. Jakże piękny znajdziemy tu
opis relacji ojca i syna. I zakończenie. Trudno powiedzieć, że zaskakujące,
częściowo może spodziewane, ale w zakończeniu widać chyba zamysł autora. Mam w
każdym razie nadzieję, że to chciał właśnie przekazać a cały horror wcześniej
miał wzmocnić ten przekaz. Mocny przekaz, naprawdę mocny. Czy mogę coś więcej
dodać? Na pewno. Ale nie chcę. Pewne rzeczy trzeba zachować dla siebie. Zatrzymać
w sobie na dłuższą chwilę. Zatrzymać i przechować.
Jeśli przeczytacie Cormaca, potem
przypomnicie sobie historię z poprzedniego postu i skojarzycie tytuł tego,
wszystko będzie jasne. O ile już nie jest.
Powiem Wam tylko tyle: nie bójcie się
spalać w życiu. Życie po to jest.
Życzenia tej odwagi dorzucam do
najlepszych życzeń Bożonarodzeniowych dla Was i Waszych bliskich!
Również dla Autora, najlepsze życzenia z okazji Bożego Narodzenia,
OdpowiedzUsuń"twarze bohaterów westernów" - dobre!