piątek, 5 lipca 2024

Maurice Ollier R.I.P.

 

Eurojam Viterbo 1994, po lewo Maurice Ollier, mini-szkolenie dla delegacji polskiej

Dzisiaj nad ranem zmarł Maurice Ollier. Wielki, mądry a przy tym skromny człowiek, przyjaciel Polski i Polaków, osoba, która położyła wielkie zasługi dla powstania Skautów Europy w Polsce. Miał osiemdziesiąt lat, dobre życie i piękną śmierć. Odchodził powoli przez kilka dni, podczas których u jego „łoża śmierci” zgromadziła się cała jego rodzina, dzieci i wnuki, które towarzyszyły mu w przejściu do lepszego świata.

O tym wszystkim informował nas Zbyszek Minda, który z Maurice’m był najbliżej i na początku, i w ostatnich latach, a teraz w bieżącym kontakcie z jego dziećmi. Zamieścił już piękne wspomnienie na swoim blogu, do którego odsyłam Tutaj.

Pozwolę sobie na kilka refleksji i wspomnień z mojej strony, a na końcu zamieszczam fragment większej całości, nad którą od jakiegoś czasu pracuję.

Maurice’a poznaliśmy w styczniu 1994 roku w Warszawie. Przyjechał z delegacją na negocjacje dotyczące naszego ewentualnego wstępowania do Federacji Skautingu Europejskiego. Cytował jak z rękawa przykłady z historii Polski, od Królowej Jadwigi po Jana III Sobieskiego, wyznał, że przed przyjazdem przeczytał dużo książek o Polsce. Dwa lata później będąc u niego w domu zobaczyłem ten stos, miał jakieś 70 centymetrów wysokości.

Potem był Eurojam w Viterbo i w Le Puy, gdzie Maurice cały czas nas edukował. Mieliśmy mini-szkolenie na obozowisku w Viterbo, najlepsze jednak były wieczorne rozmowy albo rajd do obozowiska dziewczyn, gdy Maurice tłumaczył nam różnice w wychowaniu dziewczyn i chłopaków. Mam wiele scen przed oczami, ciągle żywych. Wieczór, zachodzące nad koronami drzew słońce, odgłos cykad i dziesiątki ognisk harcerskich, przy których rozbrzmiewa radosny, młodzieńczy śpiew, okrzyki, entuzjazm tak jak tylko Skauci Europy potrafią. Idziemy w kilku z Maurice’m, który nagle przystaje i jakby nasłuchuje, po czym odwraca twarz w naszą stronę:

- Widzicie? Słyszycie to? Jeśli chcecie coś zrobić dla Polski, opowiedzieć ją młodym ludziom z innych krajów, podzielić się piękną historią, uświadomić, bo oni przecież nic, ale to nic o niej nie wiedzą, możecie to zrobić przy takich ogniskach.

Wycieczka do obozu przewodniczek, Viterbo 1994

Kolejna scena, jakże profetyczna, gdybyśmy mieli jakiegoś poetę w naszym gronie, powinien powstać o niej przejmujący wiersz. Jest 1996 rok, wielka pielgrzymka Skautów Europy z okazji 1500-lecia chrztu Francji. Jesteśmy tam całym autokarem z Polski. Czekam z Maurice’m na wielkiej łące pod lasem, gdzie ma powstać obozowisko. Nagle podjeżdżają autokary, może dwadzieścia, może trzydzieści, dużo. Wysypują się z nich wędrownicy i przewodniczki, a z każdego z autokarów dodatkowo kapłan. Jeden w szarym habicie, drugi w białym, trzeci w brązowym, a z czwartego ksiądz w czarnej sutannie. Jest ich kilkudziesięciu, tyle ile autokarów. Ten widok jest niesamooowity! Robi na mnie wrażenie, Maurice to widzi i oczywiście natychmiast wykorzystuje aby wygłosić krótką pogadankę. Że służymy Kościołowi, dając marynarzy, którzy zaciągają się pod różne bandery, że skauting nie buduje swojego okrętu, płynącego przez życie pod swoją, odrębną banderą. Nie. Wychowujemy ludzi dla ruchów, dla różnych miejsc w Kościele i w społeczeństwie, którzy idą w życie w te różne miejsca i mają je zmieniać. I ta różnorodność duchowości, powołań, jest oznaką zdrowego ducha, tego że dobrze pełnimy służbę, realizujemy naszą misję. On mówi to o organizacji francuskiej, ale dobrze wiem, że mówi to dydaktycznie, z zamysłem, w dobrej wierze, przekazuje wszystko co wie, dzieli się doświadczeniem, esencją, że może Polska pójdzie tym tropem, że coś w tych głowach słowiańskich może zostanie. Szkoda że tak słabo znam francuski, szkoda, że nie mogę wszystkiego, w detalach wyłapać z jego wypowiedzi, które są uprzejme, dostosowane do słuchacza, powtarza najważniejsze tezy, gestykuluje, upewnia się, że przekaz dociera. Wiele razy potem jeszcze o tym usłyszymy: nie statek, lecz marynarze pod różne bandery. Ten widok autokarów i wielkiej różnorodności kapłanów, najpewniej w większości byłych szefów skautów Europy, jest tak ilustracyjny, tak mocny!

Pielgrzymka do Reims, 1996, fajne zdjęcie Maurice'a z moją przyszłą żoną 
(szkoda, że ja nie mam takiego-;))

„ (…)

Pierwszy wyjazd na obóz szkoleniowy Charlemagne do Francji, kwiecień 1995

Wyjechaliśmy we dwóch Zbyszek Minda i ja. Mieliśmy wziąć udział w międzynarodowym: francusko-niemieckim obozie szkoleniowym Charlemagne, Karol Wielki. W miejscu szczególnym go wiosce gdzie urodziła się Joanna d’Arc. Cali Francuzi, za to ich od początku polubiliśmy. Symbole, genius loci, detale, w których kryje się sens, nazwane detalami jedynie dla niepoznaki. Najpierw jednak Święta Wielkiej Nocy z rodziną Maurice’a Ollier’a. Zapowiadało się świetnie, i tak też było. Dojechaliśmy w Wielki Piątek. Jeszcze w Wielki Czwartek byliśmy wieczorem na liturgii u Dominikanów na Freta w Warszawie. Wspaniała liturgia, ale to „tylko” Wielki Czwartek, wiadomo najbardziej normalna msza w porównaniu do liturgii kolejnych dni. W piątek Maurice zabrał nas w centrum Paryża do kościoła blisko jego biura, w którym zostawiliśmy plecaki. Na liturgii średnia wieku grubo po rozpoczęciu wieku emerytalnego, wszyscy siedzą, cały czas siedzą. Na koniec Komunia Św. Kapłan szybko usiadł a rozdawały ją dwie kobiety, jedna ubrana w dżinsy i długi, wełniany, rozwleczony sweter. Druga, nie lepiej. Byliśmy w ciężkim szoku. Po opuszczeniu kościoła musieliśmy mieć nietęgie miny, bo Maurice zaraz powiedział, żebyśmy się nie martwili, jutro zabierze nas na liturię w swojej parafii, gdzie jest normalniej, prawie tak jak w Polsce. To „prawie” trochę nas zaniepokoiło, ale byliśmy i tak pełni ogólnego podekscytowania.

Maurice odbiera nas od Laurent'a Wallut'a, Paryż 1995

Następnego dnia faktycznie udaliśmy się do parafialnego kościoła w Elancourt, miejscowości na przedmieściach Paryża, zbudowanego wśród wielkich bloków z płyty. Trochę nas zdziwiło, że we Francji, którą dotąd znaliśmy z domków i domów istnieje osiedle przypominające Ursynów. Okazało się, że we Francji też rządzili socjaliści, wprowadzając na swoją modłę podobne pomysły jak w krajach bloku komunistycznego. Tu było ładniej, więcej zieleni, czysto ale jednak duża gęstość zaludnienia i wiele pięter.

Kościół był szerszy niż dłuższy i właściwie nie miał prezbiterium. Na liturgii Wielkiej Soboty było wielu ludzi, dużo młodzieży, normalna służba liturgiczna, śpiewy. Na koniec uderzyło nas tylko to, że zaraz po zakończeniu liturgii, zanim jeszcze kapłan i asysta liturgiczna doszli do zakrystii, tłum zaczął niesamowicie głośno gadać. Piszę „gadać”, ponieważ zgiełk zrobił się niesamowity, wszyscy w jednym momencie zaczęli ze sobą rozmawiać. To był zgrzyt. Maurice znowu kątem oka zauważył, że my to tak odebraliśmy, jako zgrzyt właśnie. Jakimż on był bacznym, wrażliwym obserwatorem i wspaniałym gospodarzem zainteresowanym samopoczuciem nawet tak młodych gości! Maurice zagadnął do nas od razu jak wyszliśmy na zewnątrz.

- Wiem, wiem. Poczekajcie, jutro zabiorę was w jeszcze inne miejsce. Jestem pewien, że tam wam się spodoba.

Następnego dnia, w niedzielę wielkanocną, ruszyliśmy samochodem poza miasto. Jechaliśmy dłuższą chwilę wśród pól, lasów i łąk, by dotrzeć do małej miejscowości na jeszcze dalszych obrzeżach Paryża. Dotarliśmy do kościoła, otoczonego niezliczoną ilością zaparkowanych samochodów.

Wchodzimy do środka, a tam pełen kościół, mnóstwo młodych ludzi, młodych małżeństw, granatowe kurtki i płaszcze, malcy w krótkich spodenkach, Francja elegancja. Ktoś rozdaje teksty pieśni. Po chwili zaczyna się Msza Św. Piękna asysta, kilkunastu ministrantów w białych albach, świece, kadzielnica, i skupiony młody kapłan, dyskretnie pozdrawiający uśmiechem zgromadzonych. Msza była wspaniała, Paryż wart był Mszy, to znaczy przyjazd tutaj był tego wart, pomijając wszystko, nawet ze względu na tę jedną Mszę. Była to zwyczajna Msza, taką jaką znamy z naszych kościołów, ale odprawiana bardzo nabożnie, na której wszystko było jak należy od początku do końca. Uroczysta, okadzenie, świece krążące od ołtarza do ambony. I kazanie, płomienne. Ksiądz miał małe karteczki, kilka, na których najwidoczniej miał wynotowane punkty, które rozwijał. Ludzie zasłuchani. On precyzyjny, tłumaczący starannie aby być dobrze zrozumianym. Krótko, mimo niedzieli. Śpiew – znakomity! Wychodzimy poruszeni, w megapozytywnym nastroju, na pewno widać to po nas. Maurice uśmiecha się, chce zadać „rozstrzygające pchnięcie szpadą”.

- Chodźcie ze mną, jeszcze jedna rzecz.

Idziemy do zakrystii. Ksiądz już rozebrany z ornatu i alby, podchodzi od razu do Maurice’a. Witają się serdecznie, zagadują, po czym Maurice odwraca się od razu w naszą stronę i przedstawia nam kapłana.

- To ksiądz Pierre. Był skautem i drużynowym w naszym hufcu.

Tak! Wiedział jak nas podejść, jak rozłożyć na łopatki, jak totalnie zdobyć. Przybijamy piątkę, wymieniamy jakieś krótkie uwagi i pozdrowienia. Wychodzimy.

Jesteśmy pod wrażeniem. Znowu, trochę więcej rozumiemy o co tu chodzi. O co chodzi z tymi Skautami Europy, jakich ludzi ten ruch wychowuje i ma wychowywać. Jaki jest jego cel. Jesteśmy zmotywowani do działania.

Pielgrzymka do Reims, 1996, posiłek, 
jak widać Maurice wykorzystuje każdą chwilę na przekazywanie swojej wiedzy

Maurice jest człowiekiem, który położył wielkie zasługi dla powstania skautingu europejskiego w Polsce. Chciałem napisać „może i największe”, ale po namyśle nie chcę oceniać, wydawać sądów, itd. każdy ma swojej zasługi, niechaj policzone zostaną tam po drugiej stronie. Chciałem tak napisać bo oczywiście były osoby bardziej zaangażowane, czasowo na pewno, decyzyjne, ówcześni komisarze federalni: Gildas Dyevre, potem Pierrette Givelet, sekretarz federalny Jeanne Taillefer, niestrudzony Laurent Wallut, Jacques Mougenot i wielu innych. Jednak osobą, która najbardziej rozumiała, że Polska to nie Francja, najumiejętniej tłumaczyła i najgłębiej rozumiała i mówiła o niuansach był Maurice Ollier. Wtedy jako doradca właściwie, poproszony o tę misję, rewitalizowany ze skautowej emerytury. Jak mieliśmy się dowiedzieć później, człowiek który „zęby zjadł na skautingu”, był Komisarzem Federalnym, potem czy wcześniej ale pierwszym etatowym pracownikiem stowarzyszenia francuskiego, który wiele rzeczy „postawił”, „uruchomił”. Prywatnie mąż sympatycznej żony i ojciec czwórki dzieci. Mieliśmy je wszystkie poznać. Przy okazji okazało się, że jedną z dwóch przewodniczek o imieniu Cecile, które po cichu adorowało wielu wędrowników podczas wędrówki euromootowej do Le Puy, jest jedna z córek Maurice’a😉  (…)”

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz