środa, 3 lipca 2024

KILKA HISTORII, KTÓRYMI CHCIAŁEM SIĘ PODZIELIĆ Z WAMI


Taką przyjemność nam tu zrobiliście, Dobrzy Ludzie, dobrym słowem i życzeniami pod zdjęciem upamiętniającym dwudziestą siódmą (nie do wiary!) rocznicę naszego ślubu, że w ramach jakiejś wzajemności i wdzięczności chciałbym coś tu dla Was umieścić. Napisać coś niebanalnego albo chociaż przepisać skądś. Coś dającego wartość, może inspirację, może zadziwienie, może choć uniesienie brwi. Jedna myśl, jedno zdanie, jedno słowo. Tak lapidarnie mi się nie uda, jeśli w ogóle, ale postaram się jak najkrócej. Mimo wszystko jednak zanim zaczniecie dalej czytać lepiej zaparzcie sobie herbatę, wyjmijcie z lodówki zimny napój, zerwijcie kapsel, zapalcie cygaro, zarzućcie nogi na stół, a może rozeprzyjcie się na leżaku, w fotelu, nie wiem co jeszcze tylko chcecie, by było Wam wygodniej. Może wciągniecie się w kolejny mecz jak ja wczoraj w mecz Portugalii ze Słowenią. Lubię tego Cristiano Ronaldo, jest taki szczery w swoich emocjach, nie udaje, że nic się nie stało, nie zgrywa Greka, gdy schrzani karnego. To jest takie autentyczne, duży chłop a płacze jak dziecko. Jego mam siedzi na trybunach, a mogła go przecież nie urodzić. Znamy tą historię. Jednak nie maże się ale nadrabia, walczy, biega, jest w całości zaangażowany, ze swoimi mięśniami, siłą, męskością, ale i emocjami.

Ostatnio w artykule z okazji sto pięćdziesiątej rocznicy urodzin Chestertona wyczytałem, że właściwie był gotowy na konwersję do Kościoła katolickiego już w momencie napisania „Ortodoksji”. Jednak formalnie zrobił to dopiero 14 lat później. Przyczyną była delikatność wobec żony, niejako czekanie na nią, nie chciał sprawić jej przykrości, a ona opierała się temu. I tak nie obyło się bez niezrozumienia, Frances przystąpiła do Kościoła dopiero kilka lat później. Wzruszył mnie tą swoją czułością ten wielki umysł ale i ogromny fizycznie człowiek, błyskotliwy, jowialny Anglik.

Jakiś czas temu obejrzałem wreszcie film o Zofii Kossak ”Mulier fortis”, dzielna kobieta. Oczywiście tylko dokumentalny, zrobiony przez TVP (czy jeszcze znajduje się na platformie tvp.vod? czy też został stamtąd usunięty przez karnych najemników, którzy z ptaków nie orła lecz wybierają wronę?). Jest tam informacja, o której wcześniej nie słyszałem, iż Zofia Kossak otrzymała zaraz po II Wojnie Światowej nieformalną propozycję napisania czegoś „pod nagrodę Nobla”. Pasowało ją jej przyznać: uciekinierka z bloku wschodniego, emigrantka, wybitna pisarka polska i katolicka, znana już na świecie dzięki „Krzyżowcom” i innym książkom, „Sienkiewicz w spódnicy” ale o nieco bardziej uniwersalnym stylu i tematyce. Propozycja była kusząca, jednak nie podjęła jej, w zamian wyjeżdżając z mężem do Kornwalii, by tam pracować ciężko fizycznie w gospodarstwie rolnym. Oboje mieli grubo ponad pięćdziesiąt lat i nie byli przyzwyczajeni do takiego trybu życia. Trudny, wietrzny, melancholijny klimat, obcy ludzie wokół, codzienne oporządzanie zwierząt, uprawienie pola, itd. Gdy odwiedził ich miejscowy ksiądz, dziwił się, jak dają radę nie paląc w kominku bo „tu ludziom inaczej nie idzie wytrzymać niż patrzeć wieczorami z ogień”. Dlaczego to zrobiła? Jej mąż przesiedział całą wojnę w oflagu czyli obozie internowania dla oficerów i był w głębokiej depresji. Lekarze orzekli, że jedynym ratunkiem dla niego jest praca fizyczna na łonie natury, kontakt z przyrodą. Nie zastanawiała się długo, wyjechała z nim. Na kilka lat pisarka umilkła zupełnie, zaprzestała pisania czegokolwiek. Tylko drobne zapiski, z których potem powstały bardzo oszczędne „Wspomnienia z Kornwalii”.

Zmarły niedawno wybitny tłumacz języka angielskiego ale i pisarz, myśliciel, judoka, Lech Jęczmyk. Chciał studiować anglistykę, może polonistykę, w czasach głębokiej komuny dostał wilczy bilet, mógł studiować tylko filologię… rosyjską. Postudiował, i tak ostatecznie został tłumaczem literatury angielskojęzycznej, i to wybitnym. Różne są drogi, może za często przywiązujemy zbyt dużą wagę do z perspektywy czasu mało znaczących spraw.

I harcmistrz RP Stanisław Sedlaczek, wróciłem do jego biografii, chciałbym ukończyć jej czytanie. Aresztowany w 1941 roku w swoim warszawskim mieszkaniu, więziony w Oświęcimiu, tam zginął. Nie uczestniczył w konspiracji zbrojnej, nie było procesu, nie było zarzutów. Prawdopodobnie padł po prostu ofiarą akcji eksterminacji polskiej inteligencji. „Po prostu”. To brzmi jak koszmarny sen, ale to nie był sen. Okupacja Polski w czasie II Wojny Światowej to był koszmar, hekatomba, którą trudno nam sobie nawet wyobrazić a której pamięć jest teraz zacierana. Pytanie do czytających to historyków: czy są jakieś archiwa, do których można by mieć dostęp, niemieckie oczywiście, gdzie można by znaleźć informacje o tym aresztowaniu, jakieś protokoły itd.? Jestem przekonany, że dokumentacja była sporządzana jak należy. W każdym razie: gdy gestapo pojawiło się na dole w kamienicy, dozorca dobiegł do mieszkania Sedlaczka i ostrzegł go, aby uciekał. Z mieszkania było drugie, tylne wyjście. Bez problemu mógł zbiec. Nie zrobił tego. Nie wahał się ani chwili. W żadnym razie nie chciał narażać żony i dzieci. Takie jest świadectwo dozorcy.

I jeszcze Czesław Miłosz. Nie dlatego ten cytat poniżej, aby znalazł się w kontrapunkcie, te słowa świadczą po prostu o tym, że miał sumienie, refleksję nad sobą, krytycyzm. Daleki jestem od osądów, od osądzania kogokolwiek, szczególnie jego na podstawie tego cytatu, ale cytat ten jest cenny, jest wymowny. Niejednemu może dać do myślenia.

„– I zmagał się z pytaniem: może byłoby lepiej, gdybym tego wszystkiego nie osiągnął, a był zwyczajnie lepszym człowiekiem? I może czułość do człowieka jest ważniejsza niż sztuka?

Nie wierzę, że tak myślał naprawdę?

W każdym razie stawiał takie pytanie. Pytał nawet mnie, czy moim zdaniem to się „opłacało”, ponieważ bardzo się obwiniał o nieszczęścia swojej rodziny. Że był złym ojcem, nie dość oddanym mężem.”

To powiedział Andrzej Franaszek, autor biografii Czesława Miłosza o dylematach tegoż, w wywiadzie dla pisma „Bluszcz”.

Czy cena sławy zawsze jest wysoka? Czy musimy ja płacić w taki sposób? Nie tylko sławy, ale i cena władzy, pieniędzy, dobrobytu, pozycji zawodowej, wygodnego życia oddającego się podróżom i wyszukanym przyjemnościom?

Często tak jest, coś za coś!

Piszę też o tym wszystkim, mając w pamięci trzy śluby ostatnio, w których dane nam było uczestniczyć, budujące, pełne nadziei na szczęście każdego z tych dwojga, i na więcej szczęścia wokół nich, na roztaczanie się dobra, dzielenie się nim, promieniowanie.

I jeszcze dwa pamiętne wydarzenia tej wiosny. Wszystko tej wiosny, dacie wiarę? Świętowanie, huczne, dwudziestopięciolecia małżeństwa dwóch par przyjaciół. Och, co to były za wieczory! Najpierw ten w kwietniu: spod kościoła państwo młodzi odjechali kabrioletem. Tak, spełniają się niektóre nasze marzenia, realizowane przez innych😉 Potem taniec, teledysk, piosenka zaśpiewana przez niespodziewającego się tego nawet po sobie rocznicowego pana młodego. Potem w czerwcu, znowu program artystyczny, piosenka skomponowana specjalnie na tę okazję. Czad. Wesoło, spontanicznie, jednocześnie na luzie, w dobrym stylu. I dzieci, dobrze wychowane dzieci, dające sobą świadectwo o swoich rodzicach, o ich wysiłku i trosce przez te wszystkie lata. O tym, że nie tylko przewijali, karmili, prowadzali do szkół, ale i cierpliwie upominali, zwracali uwagę, szlifowali powierzone im diamenty aby stawały się brylantami.

Dziękuję za uwagę. I jeszcze raz za życzliwe życzenia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz