To cud, że jeszcze ktoś tu zagląda, gdy autor od miesiąca milczy. Można by
napisać „próżnuje” gdyby to była prawda, ale nie jest. Prawda jest taka, że
chciałem tu napisać pewnego rodzaju epilogi czy też zebrane w sposób bardziej
poukładany myśli, którymi dzieliłem się z Państwem przy okazji audycji radiowej
o Skautach Europy jako szkole patriotyzmu, tudzież podczas wystąpienia na
Politechnice w ramach Forum Młodych nt. rozwoju osobistego i zawodowego. Na
razie muszę tylko to zapowiedzieć, gdyż idea była taka, żeby było to bardziej
uporządkowane niż na żywo, a na takie uporządkowanie póki co nie miałem i nadal
nie mam szans. Przyczyna jest prosta – życie! Samo życie, lub jeśli ktoś woli
prawdziwe życie, pełnią życia życie, czy też intensywne życie. Mam eksponować szczegóły?
Nie ma sensu, wystarczy przecież wiedzieć, że chodzi tu o żywot człowieka współczesnego,
mężczyzny można powiedzieć nawet dojrzałego, pracującego, żonatego, z pracującą
żoną, aktywnymi dziećmi, od którego każdy naokoło czegoś oczekuje, a
rzeczywistość nie poddaje się tak łatwo jego woli, jak na filmach poddaje się woli
prawdziwych, dojrzałych mężczyzn w rodzaju Johna Wayne’a, Seana Connery czy nawet
niechby tego ostatniego Bonda czyli Daniela Craiga. Dojrzałość to w ogóle jest
świetny temat, podobno ostatnio znów zaczyna być modna. Poważnie! Świat ma już
dość facetów podszywających się pod nastolatków, zakładających trampki i
zgrywających się na luzaków. Ostatni krzyk mody to student z obfitą,
przystrzyżoną brodą, w marynarce i uczesaniu a’la Eugeniusz Bodo. Nie wierzycie?
Pogadajmy na wiosnę.
Tymczasem okazało się, że mam w szufladzie pewien tekst, którego nie
zamieściłem na blogu, więc niniejszym to czynię. I pędzę pisać następny, póki nasi
najmłodsi w domu będą owładnięci pasją pieczenia ciasteczek-;)
Pisałem tu kiedyś o biografii Zofii Kossak. Jednak autor to przecież nie
tylko jego życie ale i dzieło. Przede wszystkim dzieło, bo najczęściej tak
zaczyna się nasze zainteresowanie jego biografią. Tu było odwrotnie ale to nie
szkodzi.
Połknąłem zatem jako uzupełnienie biografii pisarki jej „Wspomnienia z
Kornwalii 1947-1957”. Pamiętają Państwo? Po chłodnym przyjęciu w Londynie, przygnębiona
panoszącymi się kłamliwymi plotkami na swój temat, decyduje się wyjechać z
mężem na zachód Anglii, by dzierżawić i uprawiać farmę w Kornwalii. Taki był
los polskich emigrantów. Niegdyś majętni ziemianie mieszkali teraz po trzy
osoby w pokojach wielkości łazienki, generałowie podejmowali się najpodlejszych
prac aby cokolwiek zarobić i jakoś się utrzymać. I tutaj to samo. Wybitna
pisarka, autorytet polskiego państwa podziemnego, dziedziczka „tych Kossaków”,
musiała nająć się do pasania krów, przerzucania gnoju w oborze, orki i
podobnych zajęć. I tak przez 10 lat, w samotności, jedynie z mężem, nota bene oficerem
wojska polskiego, z dala od kraju, rodziny i przyjaciół. Mało, prawie wcale
wtedy nie pisała. Szkoda.
Kogoś, kto jest patriotą, emigracja bardzo dużo psychicznie kosztuje i
wyniszcza go. Pisarka wspomina małżeństwo Rozwadowskich, którzy nadludzkim
wysiłkiem zbudowali własnymi rękami farmę. On mobilizował się przez trudy, ona
stworzona była raczej do książek, teatru i gry na fortepianie, ale nigdy się
nie skarżyła. Stworzyli w końcu dobrze prosperujące gospodarstwo ale nie mieli
go komu przekazać, gdy śmiertelna choroba dopadła gospodarza. „Jego
dzieło, śliczna willa – wszystkie te owoce twórczego trudu i poświęcenia nie
miały ani dla Polski ani dla społeczeństwa polskiego żadnego znaczenia.
Upominki składane bogatej, nie dbającej o nie Anglii.”
Z tego okresu pochodzi szereg ciekawych historii i obserwacji. Zofia Kossak
pisze np. o różnicach między Polakami a Anglikami. Anglicy są bardziej zamknięci
w sobie, oficjalni, powściągliwi, Polacy wylewni, radości, głośno i długo
rozmawiają przed kościołem po nabożeństwie (brakowało jej tej atmosfery, gwaru,
rozmów).
Innym razem zauważa jak wielkie znaczenie w każdym angielskim domostwie
miał ogień, w kominku, a w biedniejszych domach otwarta płyta kuchenna, wokół
którego gromadziły się rodziny co wieczór, przesiadywały przy nim, patrzyły w
ogień i nawet niespecjalnie rozmawiały ale ten ogień jakoś ich łączył w
nadzwyczajny sposób. „Open fire. Widok niezbędny
dla dobrego samopoczucia Anglika”. Gdy jedna Angielka dowiedziała się od
Szatkowskich, że w Polsce kominki są rzadkością wykrzyknęła ze szczerym
współczuciem „Nie ma kominków! Na cóż
więc patrzycie wieczorami?”
Spodobał mi się ten fragment, może dlatego, że lubię kominki, coraz
popularniejsze w warszawskich lokalach lampy gazowe, gdzie widać płomienie, a
przede wszystkim ogniska harcerskie i sąsiedzkie.
Innym razem wdali się z mężem w pogawędkę z miejscowym pastorem
anglikańskim, który twierdził, iż różnice z katolicyzmem ograniczają się
jedynie do wyglądu świątyń wewnątrz, w anglikańskiej nie ma drogi krzyżowej. „Zapewne – odpowiedziała pisarka - jednak
różnice są dość zasadnicze. Nie uznajecie autorytetu papieża…”. „Widzisz my bardzo nie lubimy Włochów, a
papież jest zawsze Włochem. Gdyby choć raz wybrano Anglika, może odnosilibyśmy
się inaczej”. „Był już kiedyś Anglik
papieżem… Hadrian IV, opat benedyktyński w dwunastym wieku…” „Tak dawno! – odparł zniechęcony. - A wy, Polacy, tacy katolicy, mieliście choć
jednego papieża waszej narodowości?”
„Nie – przyznała – ale mamy czas,
doczekamy się…”
No i doczekaliśmy się na świętego papieża, zwanego też wielkim. Jak widać
przewidział to nie tylko Juliusz Słowacki.
Wspomnienia Kossak pełne są podobnych perełek. Natykamy się na przykład na
taki oto fragment, interesujący szczególnie dla osób, które wciąż przejęte są myślą
„czym Polska jest a czym by być mogła”. Posłuchajmy:
„Jak piękną i bogatą byłaby kultura
europejska, gdyby co kilkadziesiąt lub kilkanaście lat nie zmywały jej fale
wojen! Można to ocenić na przykładzie Anglii, gdzie namuł cywilizacyjny, ten
sam, co na Kontynencie (latyńska, rzymska szczepiona na gruncie miejscowym),
osadzał się wiekami spokojnie, ewolucyjnie, dokładając do starego nowe, nie
burząc, nawarstwiając… Zazdrość ogarniająca Polaka zwiedzającego Oksford, jego
przepiękne gmachy, atmosfera itd. Przecież
my byliśmy starsi, krakowska akademia założona na kilka lat przed oksfordzką,
tylko cóż, oni na wyspie, my na poligonie…”
Mam przeczucie, że w książkach Zofii Kossak znajdziemy dużo więcej prawdy o
człowieku, historii, życiu. Ja brnę teraz przez „Krzyżowców”, i choć na
początku zderzenie z archaicznym językiem może być ciężkostrawne zwłaszcza dla
młodszych czytelników, warto czytać dalej. Jest to bowiem niezwykły fresk
historyczny z pierwszej wyprawy krzyżowej, zaskakująco głęboki i aktualny. Nie
jest to w żadnym razie laurka, lecz rzetelne przedstawienie racji, dylematów,
decyzji, stawianie znaków zapytania. Miejscami jest to właściwie lektura
mroczna i raczej dla dorosłych, gdy w decyzjach bohaterów górę biorą żądze,
pycha i wiarołomstwo. To może być nieznośne i ciężkostrawne. Ale nawet
zwyczajne życie bywa przecież męczące, a co dopiero w sytuacjach ekstremalnych,
których przecież ciągle nie oszczędza nam historia, bo jako Polacy nie żyjemy
„na wyspie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz