
Wracając do wieczoru imieninowego, gdy doszliśmy do „O mój rozmarynie” i
„Pąków białych róż” poczułem, że nie mam siły tego śpiewać. Nie da rady i już.
Jak wspomnę tyle śmierci młodych chłopaków, którzy mieli dziewczyny,
narzeczone, marzyli o starzeniu się z nimi na ławce przed domem, o pięknym
życiu, o dzieciach, o głaskaniu syna po czuprynie, o opowiadaniu córce
interesujących historii o księżniczkach, to po prostu sama żałość. Aktualna
seria „Czasu honoru”, z odcinka na odcinek coraz większa beznadzieja sytuacji
bohaterów. Młodzi ludzie w Polsce teraz się budzą. No, tak właśnie było. Czas
chyba wreszcie po 24 latach od 89 roku o tym się dowiedzieć. Czytam w
Internecie, że działaczka partii postkomunistycznej naśmiewa się z żołnierzy
wyklętych. W USA, z których przyjechał mój sympatyczny wakacyjny znajomy,
wyleciałaby na zbity pysk z życia publicznego. Opowiadał mi przyjaciel, jak to
miesiąc temu był w Stanach z pracy, w interesach. Wieczorem kolacja. Jest sobie
lokal, kilka tysięcy ludzi, jakiś mini festiwal muzyczny. Nagle konferansjer
pyta czy na sali są weterani wojenni, ktoś wstaje, cała sala bije brawo. To są
długie, rzęsiste brawa, serdeczne, afirmujące.
No, dobrze, zostawmy to. Tu przecież nie jest Ameryka. Ja chciałem
właściwie, o czym innym, a po prawdzie to o tym samym, ale inaczej. Pomijając
rozróby i podróby, mam wrażenie, że świętowanie 11 listopada to „kremówkowanie”
tamtej rzeczywistości. Mamy sobie wszędzie tego Marszałka w charakterystycznej
czapce z daszkiem i ogromnymi wąsami. Siedzi sobie Naczelnik Państwa Polskiego
na pasku każdej telewizji, strzyże wąsa i to wszystko jest takie odległe,
folklorystyczne. No, i pieśni grają wojskowe, „Legiony to straceńców los” co to
wywalczyły nam tę niepodległość. I to jest niebywałe wręcz uproszczenie.
Niepodległość nie pojawiła się, ot tak sobie, z nagła spadła nam z nieba, a
właściwie przyjechała sobie z Magdeburga koleją. Przygotowywały ją tysiące
przez dziesięciolecia, a wśród twórców II Rzeczypospolitej mieliśmy wielu, całą
rzeszę wybitnych Polaków.
Byli tacy, którzy działali politycznie, dyplomatycznie. Inni przez lata
dbali o oświatę i wykształcenie młodych Polaków. Jeszcze inni służyli swoimi
talentami i pozycją w świecie. O nich jednak nie ma piosenek, są tylko o tych,
co to tylko z sensem lub bez sensu chwytają za broń i formują zaraz jakąś
pierwszą kadrową czy pierwszą brygadę. A jeśli już mówimy o czynie zbrojnym, to
pamiętajmy chociaż o błękitnej armii Hallera i o tym, że to ona walczyła po
stronie zwycięzców, a nie Legiony.

A’propos jeszcze wybitnych postaci, podoba mi się bardzo inicjatywa z kolei
Szkoły „Żagle” pt. Polacy z charakterem. To sylwetki wybitnych Polaków, które
chłopcy poznają na lekcjach wychowawczych, ale i w terenie. Oprócz Jana III
Sobieskiego, Prymasa Wyszyńskiego, znajdziemy tam też Leopolda Kronenberga,
bankiera, założyciela Banku Handlowego, Emila Wedla, założyciela słynnej
fabryki czekolady czy Stanisława Kierbedzia, budowniczego mostów. Wedel jadał
obiady ze wszystkimi pracownikami swojej fabryki, a jego syn zanim odziedziczył
fortunę musiał pracować na wszystkich szczeblach w zakładzie ojca. Niebywałe
postacie, tak mało o nich wiemy. Dlaczego niemieccy przemysłowcy tacy jak Wedel polonizowali
się w XIX w., gdy podobno Polski nie było?
Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz