środa, 20 listopada 2013

Marszałek, wąsy i kremówki




Huczne obchody ostatniego Święta Niepodległości w naszym lokalnym środowisku józefowsko-falenicko-szkolno-harcersko-rodzinno-towarzyskim obfitowały w wiele niezwykłych wydarzeń, była parada niepodległości, piknik niepodległości, koncert chóru, gra niepodległościowa u nas w domu i na starym mieście w Warszawie. Dla mnie te obchody polegały również na śpiewaniu wieczorem pieśni przy kominku na imieninach u przyjaciela. Nastroiło mnie to powiedzmy refleksyjnie. Trudne te nasze dzieje, pełne bohaterstwa, którego inni nawet nie są sobie w stanie wyobrazić, o którym nikt poza nami Polakami nie wie. Przypominam sobie rozmowę z jednym niezwykle skądinąd sympatycznym Amerykaninem w ostatnie wakacje. Inteligentny bankier inwestycyjny, wykształcony, błyskotliwy. Coś tam słyszał o historii Polski, ale nie mógł wprost uwierzyć jak ten XX wiek dla nas wyglądał. O wojnie 1920 r. usłyszał po raz pierwszy ode mnie. Do dziś widzę jak kiwa z niedowierzaniem głową.

Wracając do wieczoru imieninowego, gdy doszliśmy do „O mój rozmarynie” i „Pąków białych róż” poczułem, że nie mam siły tego śpiewać. Nie da rady i już. Jak wspomnę tyle śmierci młodych chłopaków, którzy mieli dziewczyny, narzeczone, marzyli o starzeniu się z nimi na ławce przed domem, o pięknym życiu, o dzieciach, o głaskaniu syna po czuprynie, o opowiadaniu córce interesujących historii o księżniczkach, to po prostu sama żałość. Aktualna seria „Czasu honoru”, z odcinka na odcinek coraz większa beznadzieja sytuacji bohaterów. Młodzi ludzie w Polsce teraz się budzą. No, tak właśnie było. Czas chyba wreszcie po 24 latach od 89 roku o tym się dowiedzieć. Czytam w Internecie, że działaczka partii postkomunistycznej naśmiewa się z żołnierzy wyklętych. W USA, z których przyjechał mój sympatyczny wakacyjny znajomy, wyleciałaby na zbity pysk z życia publicznego. Opowiadał mi przyjaciel, jak to miesiąc temu był w Stanach z pracy, w interesach. Wieczorem kolacja. Jest sobie lokal, kilka tysięcy ludzi, jakiś mini festiwal muzyczny. Nagle konferansjer pyta czy na sali są weterani wojenni, ktoś wstaje, cała sala bije brawo. To są długie, rzęsiste brawa, serdeczne, afirmujące.


No, dobrze, zostawmy to. Tu przecież nie jest Ameryka. Ja chciałem właściwie, o czym innym, a po prawdzie to o tym samym, ale inaczej. Pomijając rozróby i podróby, mam wrażenie, że świętowanie 11 listopada to „kremówkowanie” tamtej rzeczywistości. Mamy sobie wszędzie tego Marszałka w charakterystycznej czapce z daszkiem i ogromnymi wąsami. Siedzi sobie Naczelnik Państwa Polskiego na pasku każdej telewizji, strzyże wąsa i to wszystko jest takie odległe, folklorystyczne. No, i pieśni grają wojskowe, „Legiony to straceńców los” co to wywalczyły nam tę niepodległość. I to jest niebywałe wręcz uproszczenie. Niepodległość nie pojawiła się, ot tak sobie, z nagła spadła nam z nieba, a właściwie przyjechała sobie z Magdeburga koleją. Przygotowywały ją tysiące przez dziesięciolecia, a wśród twórców II Rzeczypospolitej mieliśmy wielu, całą rzeszę wybitnych Polaków.

Byli tacy, którzy działali politycznie, dyplomatycznie. Inni przez lata dbali o oświatę i wykształcenie młodych Polaków. Jeszcze inni służyli swoimi talentami i pozycją w świecie. O nich jednak nie ma piosenek, są tylko o tych, co to tylko z sensem lub bez sensu chwytają za broń i formują zaraz jakąś pierwszą kadrową czy pierwszą brygadę. A jeśli już mówimy o czynie zbrojnym, to pamiętajmy chociaż o błękitnej armii Hallera i o tym, że to ona walczyła po stronie zwycięzców, a nie Legiony.

Dlatego tak podobała mi się akcja Szkoły Strumienie „Wielka Niepodległa”, która w formie happeningu historycznego przypomniała i rozbrajanie Niemców na ulicach Warszawy, i przyjazd Piłsudskiego, i konferencję pokojową w Wersalu, podczas której wywołany znienacka Dmowski logicznym przemówieniem, które sam sobie tłumaczył z angielskiego na francuski (bo tłumacz przeinaczał sens), dawał odpór tym, którzy powrotu Polski na mapę Europy nie mieli w planach. Największym przeciwnikom Polski obecnym na sali opadły wtedy szczęki. Na plakacie był i Paderewski, który z kolei naciskał na swojego przyjaciela prezydenta Wilsona, aby ten jako jeden z 14 warunków zakończenia wojny umieścił utworzenie niepodległego państwa polskiego z dostępem do morza. Mieliście to na historii, czyż nie? Przecież Wilson sam na to by nie wpadł, i jeszcze by wpisać „z dostępem do morza”. A zatem zadajmy sobie trochę trudu, by poszukać i dowiedzieć się czegoś więcej o patronach naszych ulic, by nie zadawalać się kliszami z mediów. Ale nie tylko to było ważne w tych obchodach. W nich była nauka. Uczymy się historii właśnie po to, aby wyciągnąć z niej jakąś naukę. Tak być powinno, ale czy tak jest? Obchody polegające wyłącznie na jakimś biegu niepodległości, jakiejś grochówce, przypadkowych przemowach, śpiewaniu pieśni patriotycznych mogą być jedynie mechanicznym zaliczeniem rocznicy. Zaliczone, odbębnione. To musi być zrobione z sensem, pamiętamy by iść do przodu, nauka historii jest potrzebna do budowania przyszłości. Dlatego miło było widzieć te zdjęcia z zaangażowanymi dziewczynami z podstawówki, gimnazjum i liceum. Nauczycielki przebrane w stroje przedwojenne. Kilku ojców odgrywających postaci historyczne. No, z tego można wycisnąć jakiś morał. Fajnie byłoby w przyszłym roku widzieć uczczenie święta niepodległości w podobny sposób nie przez jedną, ale sto szkół w całej Polsce. Scenariusz jest gotowy.


A’propos jeszcze wybitnych postaci, podoba mi się bardzo inicjatywa z kolei Szkoły „Żagle” pt. Polacy z charakterem. To sylwetki wybitnych Polaków, które chłopcy poznają na lekcjach wychowawczych, ale i w terenie. Oprócz Jana III Sobieskiego, Prymasa Wyszyńskiego, znajdziemy tam też Leopolda Kronenberga, bankiera, założyciela Banku Handlowego, Emila Wedla, założyciela słynnej fabryki czekolady czy Stanisława Kierbedzia, budowniczego mostów. Wedel jadał obiady ze wszystkimi pracownikami swojej fabryki, a jego syn zanim odziedziczył fortunę musiał pracować na wszystkich szczeblach w zakładzie ojca. Niebywałe postacie, tak mało o nich wiemy. Dlaczego niemieccy przemysłowcy tacy jak Wedel polonizowali się w XIX w., gdy podobno Polski nie było?

Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz