Byłem tam dziś. Znowu. Podczas przerwy na obiad. Szum kilkudziesięciu pracujących kamer. Grube warstwy wosku na chodnikach. Płynący tłum, w ciszy, w poczuciu powagi i mocy chwili. Przebijam się przez tłum do barierek, widzę naszych harcerzy. Przed Pałacem Prezydenckim Jurek Żochowski rękami w grubych rękawicach zbiera do plastikowego worka wypalone znicze, kilku innych wędrowników robi to samo obok. Są tylko kilka metrów ode mnie, ale nie ośmielam się zakrzyknąć do nich, zamienić kilka radosnych słów. W powietrzu unosi się jakieś poczucie narodowego sacrum. Nie chcę go zakłócać, wolę milczeć, i patrzeć. Wracam w kierunku Bristolu, tam kilka naszych szefowych i przewodniczek odbiera od ludzi kwiaty, znicze, ustawia je i porządkuje. Robią to z gracją, dziewczęco, godnie.
Wczoraj też tu byłem, wieczorem, z dziećmi, z ich babcią. Dywany świec, stosy świeżych kwiatów, milczący, nieprzebrany tłum. To było niesamowite doświadczenie, tłumaczyłem Stasiowi, że będzie o tym opowiadał swoim wnukom. Cała droga powrotna to lekcja historii, niekończących się pytań, opowieści, nasiąkania patriotyzmem i szlachetnymi ideałami.
Wracam do biura, dziś jestem w czarnym krawacie, który po raz pierwszy założyłem od śmierci ojca w 2001 roku. Inaczej nie można. W biurze wielkiej światowej korporacji, firmy z tzw. Wielkiej Czwórki, wielu kolegów wygląda podobnie, ciemne garnitury, ciemne krawaty, białe koszule. Odczuwamy chyba solidarność narodową. Dostałem dziś kondolencje, jako Polak, z Ukrainy, Luksemburga, Indii, Danii, od wszystkich, z którymi teraz pracuję.
To co się wydarzyło jest wielką, trudną do ogarnięcia tragedią. Poniżej zamieszczam, jak sądzę, jeden z najciekawszych komentarzy, które pojawiły się bezpośrednio po katastrofie:
Tomasz Terlikowski, Szukając sensu w bezsensownym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz