środa, 3 sierpnia 2016

Raj, nie wakacje


Wiecie o jakich wakacjach marzę? Chyba nie zgadniecie. Od razu mówię, że nie będzie to wyjazd na żadną wyspę aby prażyć się w słońcu i nic nie robić, przepychać się pomiędzy skąpo odzianymi ciałami do posiłków w jakimś wielkim hotelu dla Polaków i Rosjan na Krecie czy Wyspach Kanaryjskich. Nic z tych rzeczy.

Czytam z doskoku rożne pamiętniki kresowe i myślę sobie, że kilka tygodni w jakimś szlacheckim dworku to byłoby to. W miłym gronie domowników i gości, wśród których na pewno byłby jakiś ekscentryczny wuj, który odwiedził dalekie kraje i czasami snuje wieczorami wciągające opowieści, co do których prawdziwości można by stawiać znaki zapytania, pykając przy tym fajkę nabitą orientalnym tytoniem. Dworek położony jest pośród pól, słychać uporczywe cykanie świerszczy i intensywny śpiew ptaków. W niedalekiej odległości od lasu, prawdziwego starego boru, malowniczego, pełnego grzybów i jagód, w którym czymś naturalnym jest spotkanie z jeleniem, sarną lub innym zwierzem. Że pachnie to wszystko „Panem Tadeuszem”? Dokładnie tak, o taki sielankowy klimat by chodziło. Jeszcze gniazdo bocianów na kominie starego budynku gospodarskiego, a wieczorem rechot żab dochodzący z leżącego za dworkiem stawu czy jeziora. Jeśli stawu to na tyle dużego, że jest tam pomost, można się kąpać, nawet skakać na główkę. Na wodzie rosną oczywiście lilie wodne, takie jak w „Nocach i dniach”, które podrywacz w białym garniturze masowo zrywa brodząc w wodzie po szyję, a przy pomoście cumuje łódź z dwoma wiosłami. Tak, tak, romantyczna przejażdżka przy zachodzie słońca, o to by też chodziło. Jednocześnie nieco na prawo od pomostu zejście do wody wśród trzcin, a tam do konara wielkiego drzewa przymocowana jest lina, doskonała do skoków. Cała dzieciarnia uwielbia to miejsce.

Jeśli o dzieciarnię dalej idzie, to moc atrakcji wynikających z obcowania z naturą i ludźmi wraz z ich zawodowymi zajęciami, zapewnia pełen spokój rodzicom. Gdy dzieci wchłaniają atrakcje, rodzice oddają się zachłannej lekturze uwieszeni w hamakach, rozłożeni w leżakach, rozparci w wiklinowych fotelach na tarasie sącząc świeżą lemoniadę. Nie ma much, mrówek i innego paskudztwa. Dzieci nie są znudzone, nie tęsknią do ekranów, klawiatur i wirtualnego świata, wciągnął je wir świata rzeczywistego.


Jazda konna. Myślę, że byłaby to ciekawa opcja. Dla chętnych. Dla wszystkich natomiast rowery i wycieczki w okolicę, obfitującą w intrygujące miejsca. Może to być stary młyn, ruiny zamku, gdzie straszy, leśniczówka, w której tworzył znany poeta, kamieniołom, bunkier, stara kopalnia soli albo urwisty wysoki brzeg rzeki, po której pływają statki, pasażerskie i barki przewożące towary, ale zdarzają się też zapaleńcy płynący tratwą aż do Bałtyku. Pokrzykiwania z brzegu, a potem rozmowa z zapaleńcami i wizyta na tratwie jest najważniejszą opowieścią dnia, rozbrzmiewającą podczas kolacji na tarasie (pamiętajmy: cały czas cykają świerszcze, kumkają żaby w oddali, nie ma oczywiście komarów). A kolacja jest wyborna, może to być kaczka z własnego chowu albo ustrzelona na polowaniu, może być coś innego, ważne że dobrze przyrządzona i dużo warzyw i owoców. Prawdziwych, pachnących, teraz zwanych ekologicznymi, a kiedyś po prostu warzyw i owoców.

Każdy dzień, mimo że zapowiada się zwyczajnie i spokojnie, niesie ze sobą przygody, zaskakujące spotkania, dziwne historie. Dzieci chłoną to wszystko jak jakiś zaczarowany świat. Wieczorem zasypiają niemalże w chwili kładzenia się do łóżka. Śnią intensywnie.

Nie, to nie jest „Nad Niemnem”, jesteśmy cały czas w 2016 roku, więc wieczorem niektórzy chcą obejrzeć wiadomości w telewizji. Dzieją się rzeczy dobre ale też niestety wiele informacji ze świata może powodować przygnębienie. Normalnie można by obejrzeć jeszcze jakiś film, ale szczerze to nikt nie ma na to ochoty. Biesiadnicy wolą rozmawiać, skrzy się dowcip, śpiewamy, można powiedzieć oddajemy się też grom towarzyskim. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że tak dobrze wszyscy przy nich będziemy się bawić.

Aha, pogoda. To ważne. Jest słonecznie i ciepło, deszcz zdarza się ale tylko taki, którego wszyscy wyczekują i jest przyjemnie się nim schłodzić po wielkich upałach. Burza od czasu do czasu przysparza dodatkowych emocji, takich jak podczas powrotu z Brzegów albo czekania na papieża Franciszka przed ostatnim przejazdem na spotkanie z wolontariuszami w Tauron Arenie. Można przemoknąć do suchej nitki w ciągu trzydziestu sekund i jeszcze drzeć się na całe gardło na widok przejeżdżającego czarnego golfa.

Podsumowując, w dworku jest szczęście, sielanka i błogostan. Polska przyroda koi zmysły zmęczone, nerwy postrzępione, myśli strapione.

Że zapytam po przydługim wstępie w końcu: ktoś, coś?

2 komentarze:

  1. Też marzę o takich wakacjach, brakuje mi w Twoim opisie kieliszeczka dobrej kresowej wiśnióweczki,po wspaniałym obiedzie -:))) Polecam świetną książkę, jaką ostatnio przeczytałem - "W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy". Maji Łozińskiej. Jak mnie najdzie tęsknota lub jakieś wspomnienia, sięgam po tą książkę. Warto!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    odpowiadając autorowi jak i osobie komentującej polecam takie miejsce na Mazowszu; 35 km w 50 minut spod pałacu Kultury i Nauki w Wawie.
    http://www.zagroda.ojrzanow.com/

    OdpowiedzUsuń