Zacznijmy od tego, że jestem niezwykle szczęśliwy, że tam byłem. Co prawda tylko
trzy noce i dwa dni, ale na miejscu pod względem intensywności i ilości zdarzeń,
wydawało się, że to trzy tygodnie. Jechałem m.in. z zamiarem dania jakiejś
bezpośredniej, na gorąco relacji, by zapełnić nieco deficyt informacji w
Polsce, ale nie dało się. Po prostu nie dało. Może to i lepiej. Wielu rodzicom
wystarczy widok przywiezionych kaloszy i trzykrotne czyszczenie namiotów z
normandzkiego błota. I niech tak zostanie. Trzeba bowiem przyznać, że
Normandia, ogromny liściasty las, częste rzęsiste deszcze i gliniane podłoże
dały efekt jedyny w swoim rodzaju. Trudno sobie wyobrazić to błoto, takiego u
nas nie uświadczysz. Chyba że w jakichś bagnach biebrzańskich, ale nikt przy
zdrowych zmysłach tam się nie ładuje z obozowaniem. Jeśli ktoś pyta dziś
uczestników, czy błoto normandzkie było po kostki, oni wybuchają wprost
śmiechem. Takim po kostki nikt sobie nawet nie zaprzątał głowy, takim to się
szło jak po asfalcie. Jednak zgodnie z udaną maksymą, że „do wszystkiego można
się przyzwyczaić”, po kilku godzinach brodzenia, nikt już nie zwracał uwagi na
kałuże i breję przyklejającą się do butów. Zaczęło to mieć nawet swój swoisty
urok, kalosze wyglądały zjawiskowo np. na nogach harcerzy niosących sztandary.
Będziemy więc to wspominać coraz bardziej z uśmiechem i nostalgią.
Może niepotrzebnie zaczynam od tego wątku, który przylepił się tu, jak nie
przymierzając, kawałek gliny do buta, jednak ciągle, ciągle on od razu się
pojawia w pytaniach, czy faktycznie to błoto było takie duże, itp., itd.
Pojawiło się nawet na słynnym już zdjęciu nóg w kaloszach na błotnistej drodze
na fejsbukowej stronie robiącej bekę z tych wszystkich naszych eurojamowych
przygód. Trzeba jednak szybko zauważyć, że te trudniejsze niż zwykle warunki
bardzo zahartowały nasze harcerki i harcerzy. Pamiętam, że w wieku nastoletnim
praca nad charakterem kojarzyła mi się z sytuacją, kiedy na zewnątrz pada,
wieje i szaro a tu trzeba założyć jakieś gumofilce czy trapery i kurtkę i wyjść
w zamieć czy inną pluchę wbrew sobie, i wykuwać hart ducha. I to prawda, takie
sytuacje faktycznie wzmacniają charakter, siłę woli, męstwo, tak konieczne, aby
mówić w ogóle o czymkolwiek, o jakimkolwiek rozwoju.
Zatem te warunki zahartowały ich w sensie siły ducha ale i wzajemnej integracji.
Wiadomo bowiem, że oprócz błota, deszczu, mówiąc oględnie umiarkowanej
temperatury, zdarzały się istotne błędy w zaopatrzeniu a menu francuskie nawet
gdy produkty dojeżdżały w komplecie, było czasami zbyt skromne jak na polskie
podniebienia. Ale nie tylko polskie, wszyscy solidarnie cierpieli nadmiar
bagietek i mleka a jakby mało czegoś bardziej treściwego przypominającego
schabowego z ziemniakami albo chociaż kiełbasę z normalnym chlebem. Tęsknota za
wołowiną łączyła zatem różne narodowości, Polaków, Włochów, Niemców, nie
wyłączając Francuzów. Znam historię, jak cały podobóz i Francuzi, i Włosi, i
inni, wpadał do naszych na specjalne placki, bo przewidujące chłopaki
przywieźli ze sobą dwadzieścia kilogramów mąki i wyczyniali z niej czary
kulinarne. Więc zamiast robić zdjęcia i zamieszczać relację na żywo w sieci,
jeździło się do oddalonego supermarketu, by wyładowywać raz po raz samochód po
brzegi mięsem różnego rodzaju, co by nasi wzmocnili się białkiem zwierzęcym na
kolację. Takiej akcji dokarmiania to jeszcze nie widziałem. Kasjerki w Intermarche nie kryły wesołości, bo
takich zakupów dotąd nie widziały. I tak nie wiem czy do wszystkich dotarło,
pewnie nie. Jednak te wszystkie uciążliwości (choć naszych szefów irytowały
strasznie, bo przyzwyczajeni do odpowiedzialności za swoich ludzi, niejako
uwięzieni w normandzkim lesie, strasznie się męczyli, nie mogąc natychmiast
zaradzić problemom) nie przesłaniały wcale uczestnikom wspaniałego,
międzynarodowego przeżycia, którego codziennie doświadczali. Harcerki i harcerze mieli wspaniałego, niezwyciężonego ducha. Niejeden rodzic, widząc to, przecierałby oczy ze zdumienia, że ten jego syn, ta córka, nie tylko nie marudzi ale jest pełna entuzjazmu, wyrozumiałości i braterstwa dla ludzi wokół, że pierwsza wstaje aby dla zastępu rozpalić ognisko, pomaga młodszym, śpiewa w deszczu. Wiem, co mówię, widziałem te twarze młode, szlachetne, bez fałszu, na własne oczy. Spotykając mnóstwo naszych, pytałem i obserwowałem, rozmawiałem z trzynasto-, czternasto-, piętnasto- latkami. Podobne pozytywne, dziwnie dojrzałe odpowiedzi, z których wynikało, że wszyscy oni są niezwykle ale to niezwykle z tej przygody zadowoleni. Jakoś nią wzmocnieni, zbudowani, trochę może stonowani przez te trudy, to nie był tani, fizjologiczny, eksplozywny entuzjazm. To było głębsze przeżycie, oni byli w pewien sposób oszołomieni tym tłumem ludzi mówiących w innych językach, w tych samych mundurach, recytujących na ceremonii tę samą rotę przyrzeczenia, przestrzegających tego samego Prawa Harcerskiego. Ta masa ludzi robiła wrażenie na nich, nie mogło być inaczej. Oczywiście nie chcę tu lukrować, popadać w euforyczny nastrój ale przecież każdy rodzic sam mógł zweryfikować poziom zadowolenia swoich dzieci po powrocie. I powiedzcie sami, czy przesadzam?
Przy okazji warto zauważyć, że Polacy uświadomili sobie, że dobrze mówią po
angielsku. Średnio dużo lepiej od wszystkich innych narodowości, może z
wyjątkiem Szwajcarów, chociaż Niemcy też trzymają tutaj fason. Myślę, że nasze
harcerki i harcerze mówią też dużo lepiej po angielsku niż ich poprzednicy,
będąc w ich wieku na Eurojamie w Żelazku w 2003 r. To faktycznie było widać,
czy może raczej słychać. Wielu z nich bardzo było zadowolonych z siebie z tego
powdu. I bardzo dobrze.
Kolejna ciekawostka - po polskiej stronie w przygotowaniach i organizacji
tego Eurojamu wzięło czynny udział pokolenie poprzedniego, wtedy byli w
zastępach, teraz odpowiedzialni za komunikację, książeczkę, program, w końcu
harcerka z Żelazka teraz została nową naczelniczką, o czym sama opowiedziała
podczas apelu polskiego po ceremonii zakończenia.
Ten apel to w ogóle jest osobna historia. Takiego jeszcze nie było i pewnie
się nie powtórzy. Mianowanie nowej naczelniczki w strugach deszczu, który jednak
nie podciął nastrojów. Okrzyki, entuzjazm i na końcu oświadczyny Sławka z
Garwolina Kasi z Radomia wobec całych obu nurtów harcerek i harcerzy, tam na
środku placu, przez mikrofon, w strugach deszczu – to było zaskakujące i
unikalne.
Jednak rada zastępu, drużyny, sąd honorowy to przede wszystkich szkoła odpowiedzialności,
bo chodzi o rzetelną ocenę nas i naszych zachowań, w świetle prawa
harcerskiego, postanowień z poprzedniego dnia. To wymaga obiektywizmu, szczerości,
stawania w prawdzie, co czasami kosztuje, wymaga męstwa, pokory.
A obozowanie, życie, gotowanie w zastępach. To było wielkie obozowisko
składające się z wielu małych obozowisk poszczególnych zastępów, prawdziwa
metropolia. Tu nikt nie ginął w masie, nie był cząstką tłumu, był osobą, ze
swoją funkcją w zastępie, swoimi talentami był niezastępowalny. Miło było
nasycać tym wzrok.
A ekspresja? Nie, nie była genialna na naszych ogniskach, ale spełniała
swoją rolę. Drużyny dobrze się bawiły w swoim gronie, z akceptacją witając
kolejne mniej lub bardziej udane występy zastępów. Wielu chłopaków dzięki temu,
że ośmieliło się, intonowało piosenki, przedstawiało scenki, twórczo
proponowało swoje pomysły podczas wymyślania scenek, lepiej panuje teraz nad
sobą, bardziej wierzy w siebie, nie da się zbić z tropu, jest bardziej
ofiarnych, hojnych, wspaniałomyślnych. Nie nadużywam tych słów. Szefowie,
rodzice obserwujcie.
A ceremonia, gdzie wszyscy zastępowi i zastępowe z trzymanymi wysoko w
górze proporcami przeciskali się aby oddać honor sztandarom. Cóż to był za
przepiękny widok? W niejednym sercu wtedy pojawiło się pragnienie: „Ja też
zostanę zastępowym/ą”.
Przyrzeczeń w Paryżu nie widziałem, ale wiem, że były wielkim przeżyciem
dla składających je. Wiele drużyn krążąc po Polach Elizejskich spotykało się z
oznakami sympatii, zaczepiali ich ludzie, mówiąc, że ich dzieci też były na
Eurojamie albo że znają Skautów Europy i super, że ich tu widzą.
Nie sposób wszystkich aspektów tu poruszyć. Nie chcę się rozwodzić za
długo. Wspomnę jeszcze tylko, co zeznali mi niektórzy rodzice? Ktoś ma teraz
remont rur z ciepłą wodą, pyta córki, zagrzać ci wody do mycia?, nie, nie
trzeba i córka wchodzi do łazienki, słychać odkręcany zimny, lodowaty prysznic i
śpiew a wszystkim domownikom opadają szczęki. Ktoś inny opowiada, że syn teraz
modli się, taki pogłębiony jakiś, nawet różaniec raz wyciągnął i poszedł przed
dom odmawiać. Cuda, panie. Ta drużyna po raz pierwszy na obozie cały czas miała
księdza i codzienną mszę, i rozmowy, i przyjacielski klimat stwarzany przez
kapłana, który lubi po prostu rozmawiać z młodymi. Ktoś jeszcze inny nie może
się nadziwić temu, że jego córka teraz cały czas coś nuci, śpiewa, a młodsze
siostry chociaż tam przecież nie były, wtórują „Venite et videte”. Trzeba
przyznać, że Francuzi mają talent do komponowania świetnych pieśni.
Dziękujmy zatem za ten Eurojam, który przeszedł już do historii ale będzie
jeszcze długo żył w ludziach, w ich pragnieniach i czynach.
