poniedziałek, 25 października 2010

Podłoże klęski stanowi potężna miłość

„Pozwól tylko dodać, że obecnie przyczyną katastrofalnego kryzysu instytucji małżeństwa (w metropoliach dochodzi już do tego, że połowa par kończy u adwokata, a potem w sądzie) jest coś, co jak często się zdarza, wydaje się bardzo piękne. Właśnie tak. Podłoże klęski stanowi potężna miłość. Nie chrześcijańska jednak, ale romantyczna, rodem z salonów dziewiętnastowiecznej burżuazji: miłość jako namiętność, pociąg fizyczny, uczuciowy, jako narzeczeńskie ckliwości z kupidynami i inicjałami wycinanymi na korze drzew, słodkimi słówkami, przesyłanymi sobie wiadomościami. Dziś trzeba by może dorzucić do tego kłódki zawieszane na latarniach Ponte Milvio. Kiedy zaczyna brakować tego wszystkiego – a jest tak zawsze w każdym przypadku, zawsze przychodzi moment, gdy znika magia „początkowego stadium” – dochodzi się do wniosku, że miłość się skończyła. A ponieważ tylko ten rodzaj „miłości” jest powodem, by być razem, czas zacząć na nowo z inną osobą, by na nowo odnaleźć romantyczne bicie serca; by na nowo coś poczuć.

Jak każda para również Rosanna i ja przeżyliśmy (dzięki Ci za to, Panie Boże), zachwycające „stadium początkowe”. Towarzyszyła mu jednak świadomość, że w chrześcijańskiej perspektywie zawsze obowiązuje prawo jedności rożnych rzeczywistości: a więc małżeństwo jako uczucie, ale także zobowiązanie do bycia razem na dobre i na złe; małżeństwo jako związek osobisty, a jednocześnie społeczny; jako przyjemność, ale także jako obowiązek, nieraz trudny; jako uczucie, ale także wola wytrwania, nawet jeśli „nie czuje się” więcej pierwotnego oczarowania; jako powab, ale także jako zniecierpliwienie, nawet uciążliwe; jako wymiar seksualny, ale także jako braterska solidarność. I tak dalej. Poczucie rzeczywistości kogoś, kto wierzy w Ewangelię i kto jest świadomy, że znalezienie miłości jako solidnego fundamentu tej wiecznej tragikomedii, jaką jest spotkanie-starcie między mężczyzną i kobietą, wymaga wyleczenia się z sentymentu (termin ten nieprzypadkowo pochodzi od łacińskiego słowa sentire ‘czuć’); co więcej, nierzadko z sentymentalizmu, który w zbyt wielu piosenkach, powieściach, filmach ukazywany jest jako miłość. Jednym słowem: wszystko to buble w stylu nieprawdziwego święta biednego, Bogu ducha winnego Świętego Walentego.”

Vittorio Messori w rozmawie z Andreą Torniellim – Dlaczego wierzę. Życie jako dowód wiary. Chrześcijanin, a nie kretyn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz