niedziela, 2 stycznia 2022

Nie tylko Zenek, nie tylko Sławomir


Zerkanie w wieczór sylwestrowy do telewizora i natykanie się za każdym razem na Zenka Martyniuka, nieco mnie rozbiło psychicznie. One man show?

Gdy rodzina dochodziła do siebie po sylwestrowej nocy i smacznie spała, ja nie mogąc pogodzić się z tym, co ujrzałem w telewizji, usiadłem do komputera i postanowiłem Wam opowiedzieć o dawnych czasach. Być może dołączę ten tekst do zbiorku szkiców z początków tzw. naszej wolności. Tak, tak Kochani, mam taki PESEL, że załapałem się na końcówkę PRL-u i okres tzw. transformacji ustrojowej. Korzystając z chwili przerwy zawodowej wróciłem myślami na chwilę do zamierzchłych czasów, by wydobyć z nich strzępki wspomnień. Nie było łatwo. Jednak szybko okazało się, że dokonując tego ćwiczenia, wpisałem się w trend. Mamy bowiem właśnie kilka świeżych filmów w kinach z rzeczywistością początku lat dziewięćdziesiątych w tle. Dla większości to prehistoria, ale mam tu wśród znajomych jednak paru rówieśników. Jeśli uda Wam się chociaż raz mimowolnie uśmiechnąć czytając jakiś fragment tego tekstu, proszę dajcie mi o tym znać albo chociaż dajcie kciuk w górę😉
Każdy chciał być DJ-em
Nie tylko Zenek, nie tylko Sławomir są idolami masowej wyobraźni! Ci dwaj dżentelmeni dołączają do długiego korowodu artystów, piosenkarzy, muzyków i postaci show biznesu porywających tłumy, inspirujących, nadających sens powszednim, szarym dniom, przenoszących nas do lepszej rzeczywistości, umilających życie swymi aksamitnymi głosami. Choć trudno w to uwierzyć obserwując od kilku lat zakopiańskie „Sylwestry z Dwójką”, nie są jedyni a przed nimi było wielu, wielu innych, którzy pozostaną na zawsze w naszej pamięci. Im dedykuję to wspomnienie.
Jako przewodniczący samorządu szkolnego naszej podstawówki, musiałem coś z siebie wykrzesać. Lud szkolny domagał się chleba i igrzysk. Co do chleba, to chodziliśmy na posiedzenia Rady Pedagogicznej i tam błagaliśmy o jakieś wolne od klasówek w piątki, losowanie szczęśliwego numerka i tym podobne historie. Co do igrzysk, to gazetka szkolna mimo naszych wielkich starań nie okazała się żadną atrakcją.
Należało zrobić dyskotekę! Tak, dyskotekę! Z czadową muzyką, zgaszonym światłem, dymem, szklaną kulą i kolorowymi pulsującymi światłami, ostatni krzyk mody. Akurat pasjonowałem się muzyką. Lista Przebojów Trójki Marka Niedźwieckiego, prezenterzy Marek Sierocki i Bogdan Fabiański w Polskim Radiu to była awangarda. Marzyłem, że kiedyś skoczę do Warszawy i wezmę udział w imprezie prowadzonej przez Sierockiego albo Fabiańskiego. Ależ byłby czad! Tymczasem z kolegą Henrykiem pojechałem do Ostrowca Świętokrzyskiego, bo dostałem cynk, że akurat tam rzucili do sklepu wzmacniacze. Dojechaliśmy autostopem, ale wzmacniaczy już nie było. Kupiłem za to radio z wbudowanym wzmacniaczem. Bo takie jedno radio jeszcze zostało. W kolejnym tygodniu kopsnęliśmy się do Starachowic, bo tam z kolei rzucili magnetofony. Niestety zostały tylko czarne, nie do kompletu. Dobre i to, wziąłem za ostatnie pieniądze. W kolumny zaopatrzyłem się kilka tygodni wcześniej, rzucili do Skarżyska-Kamiennej, gdzie oczywiście natychmiast zameldowaliśmy się. Miałem zatem sprzęt nadający się do głośnego puszczania muzyki.
Nie wiem do końca, dlaczego władza ludowa tak drażniła konsumentów. Po co komu sam wzmacniacz w Ostrowcu albo kolumny w Skarżysku-Kamiennej? Mój ojciec kiedyś stał całą noc w kolejce przed sklepem sportowym, bo dostał cynk, że mają rzucić namioty. Namiot by nam się przydał do wyjazdów, bo stary nie nadawał się już do użytku. Nad ranem okazało się, że dojechały nie namioty, tylko rowery i śpiwory. Rowerów trzy sztuki, więc ojca już to szczęście nie objęło, za to kupił dwa śpiwory. Wprawdzie mieliśmy już śpiwory, ale skoro je rzucili, grzechem byłoby nie wziąć po całej nocy koczowania pod sklepem na zimnie.
Innym razem całą rodziną obstawialiśmy dostawę mebli. Mamie marzyły się mahoniowe matowe regały. Nie dotarły. Może w przyszłym tygodniu? Znowu koczowanie i tak ze trzy razy. W końcu przywieźli. Jasne, na wysoki połysk. Wzięliśmy oczywiście. Do dzisiaj straszą w mieszkaniu mojej mamy. Ale ile było podczas tych komitetów kolejkowych zabawy wieczornej i nocnej, podchody, w chowanego, berek, żarty, totalna integracja dzieciarni asystującej matkom i ojcom. Ach, wspomnienia... Wróćmy jednak do rozpoczętej historii.
Kasa samorządu szkolnego świeciła pustkami, więc o wynajęciu profesjonalnego didżeja nie mogło być mowy. Postanowiłem poprowadzenie szkolnej zabawy wziąć na siebie.
Z pomocą kolegi zwiozłem cały sprzęt do szkoły, zwolniliśmy się z ostatniej lekcji i ustawialiśmy wszystko na sali gimnastycznej, która miała być świadkiem najlepszej imprezy w historii naszej podstawówki. Mimo unoszącego się w powietrzu zapachu materacy, kurzu i młodzieńczego potu wydobywającego się podczas karkołomnych skoków przez kozła - wszystko zapowiadało się po prostu przednio. Najfajniejsze dziewczyny zapewniały, że przyjdą, podczas ostatnich dni trwała jedna wielka ekscytacja tematem, cała szkoła szykowała się na ten wieczór. A ja uwijałem się aby przygotować jak najlepszą playlistę. Czy to wymagało dużego zachodu? No, wyobraźcie sobie. Nie ma Spotify, nie ma streamingu ani plików na telefonach, nie ma nawet telefonów… Co?
Co jest? Jest kaseta magnetofonowa zakupiona za ciężkie pieniądze zarobione na zbieraniu butelek, makulatury i złomu. Jest i inna kaseta magnetofonowa zakupiona za ciężką kasę sprezentowaną na imieniny przez ciocie i babcie, na której pieczołowicie ponagrywane są hity z radia. Czasami coś jest urwane na końcu, albo nie ma początku bo wcisnąłeś klawisz nagrywania dopiero po zorientowaniu się, że w „Lecie z Radiem” leci właśnie hit, na który cały wieczór czyhałeś. Te kasety są jakoś tam poopisywane, ale nie zawsze precyzyjnie. No i jak chcesz znaleźć piosenkę nagraną w dwudziestej minucie, to nie masz żadnego podglądu tylko przesuwasz taśmę „na oko”, odsłuchujesz przez słuchawki aby ustawić ją w odpowiednim momencie startowym piosenki, którą akurat uznałeś, że warto puścić. A sprzęt do miksowania? Takie dwie płyty co to kręcisz po nich szpanersko palcami? No stary, może Sierocki i Fabiański mieli, ale nie ja, skromny uczeń, skromnej podstawówki, w skromnym mieście u schyłku PRL-u. Mieliśmy entuzjazm, to wszystko.
Rozpoczęliśmy zabawę naprawdę z kopyta. Popłynęły piosenki Modern Talking, Bad Boys Blue, Wham i Michaela Jacksona. Shakin Stevens też wszedł do gry, a wtórował mu zespół Europe. Same hiciory. Nie pamiętam tylko czy zagraliśmy ulubieńca nastolatek Limahla, albowiem wyróżniał się on głównie fryzurą i tym, że dobrze wyglądał na plakatach. Nie wiem też, czy graliśmy Samathę Fox, która z kolei wyróżniała się głównie tym, że z plakatów kusiła płeć męską. Jednak muza była zacna. Nie zabrakło Perfectu, Kombi i Maanamu. Szał niebieskich ciał. No, rozmarzyłem się. W rzeczywistości dziewczyny tańczyły a chłopcy podpierali głównie ściany.
Już po pierwszych kawałkach przy mojej „konsoli” czyli przy dwóch szkolnych ławkach, na których stał „sprzęt” i walały się kasety, zaczęło gromadzić się coraz więcej ludzi. Ten i ów proponował aby zapuścić to czy owo. Inny obracał w rękach kasetę, w skupieniu czytając jej opis, by znaleźć swoją ulubioną piosenkę i zaproponować abym ją właśnie puścił. Inni po prostu podpierali ścianę za moimi plecami i grzali się w cieple stanowiska didżeja. Każdy chciał być didżejem, takie to były czasy. Z każdą chwilą tłum wokół mnie gęstniał. Koledzy wcześniej pomagający mi, teraz gdzieś się ulotnili, za to pojawili się Jajos, Kendi i Bużak, znane łobuziaki. Z Jajosem byłem w dobrych stosunkach, uważałem go za wrażliwego młodzieńca, któremu nie ułożyło się życie. Dostarczał mi wiedzy o ludziach. Dysponował także imponującą wiedzą teoretyczną o anatomii ludzkiego ciała, jak również pewną praktyką, o której ochoczo opowiadał. Bużaka się bałem, był narowisty i nieprzewidywalny, bez paralizatora lepiej było do takiego nie podchodzić. Koledzy Jajos i Kendi jakoś go obłaskawiali, choć był od nich starszy. Czwartoroczny drugoroczniak, czy jakoś podobnie - powtarzanie czwarty raz klasy, choć nie tej samej. Najpierw powtarzał czwartą, potem piątą, a teraz drugi raz siódmą, czyli był ode mnie ze trzy lata starszy choć chodził do niższej klasy. Taka karma…
Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu nauczycieli. Mieli pilnować imprezy, taki był warunek zgody dyrekcji na dyskotekę. Na początku ich grupka kłębiła się w okolicy wejścia na salę, wydawała bilety, sprawdzała tożsamość. Jednak teraz nie mogłem wyłowić z coraz bardziej gęstniejącego tłumu żadnego z nich. Jak się później dowiedziałem w związku z „gęstnieniem tłumu” ciało pedagogiczne pod wodzą pana Bojkerta zamknęło się przezornie w kantorku wuefistów i tam, racząc się „kwiatem jabłoni” a może i czymś mocniejszym, przeczekało do końca imprezy. Pan Bojkert, och trzeba było go raz zobaczyć, by w mig zrozumieć, na czym polega selekcja negatywna do kadr nauczycielskich. Można by też zrozumieć, dlaczego dał się wrobić w pilnowanie młodzieży na dyskotece szkolnej w najbardziej zakapiorskiej dzielnicy naszego miasta. Spuśćmy zasłonę milczenia, dość powiedzieć, że był to najbardziej tchórzliwy osobnik, jakiego w życiu spotkałem. Właśnie on miał pilnować porządku na naszej dyskotece!
Tymczasem impreza rozgrzewała się do czerwoności, a do sali gimnastycznej napływali wciąż nowi ludzie. Poszły w ruch gotowe remiksy, z najbardziej znanym, gdzie piosenkarz a może miksujący didżej bekał między piosenkami. Zawsze mnie intrygowało, kto i dlaczego tam beka, niestety rozwiązania tej tajemnicy nigdy nie poznałem. Zacząłem nerwowo wyrywać kasety ze spoconych rąk, mówiąc, że właśnie są potrzebne. Chowałem je do kieszeni, a potem ukradkiem przenosiłem na zaplecze do torby. Do zaplecza miałem klucz, i była to najlepsza rzecz związana z tą imprezą, jaka mi się przydarzyła. Moje przerażenie rosło bowiem z minuty na minutę, gdy do sali wtaczał się coraz bardziej nieciekawy element, przy którym Bużak mógł uchodzić za grzecznego i dobrze ułożonego młodzieńca. Suskiewicz, czyli młodociany podejrzany o zabicie matki, jego niedorozwinięci kompani znani z brutalności. Dalej gang kulturystów, dla których jedynym sensem życia była masa i rzeźba. Kazik, który powinien znajdować się w poprawczaku i wielu, wielu innych. Gdy wszedł Czarny Lolek ze swoją świtą zrozumiałem, że czas się ewakuować. Nie wiem, w którym momencie zaczęły się przepychanki i w ruch poszły pięści, nie pamiętam też, kiedy przyjechała milicja obywatelska i rozwiązała imprezę, oswabadzając uwięzionych nauczycieli i odprowadzając w kajdankach do milicyjnej „suki” co bardziej krewkich amatorów tańca.
Wielu rzeczy z tamtego wieczora wolałbym nie widzieć i nie pamiętać.
Nie wiem czemu, ale obawiałem się głównie o sprzęt. Na myśl o kolejnych podróżach do Starachowic i Ostrowca Świętokrzyskiego odechciewało mi się jakichkolwiek dalszych prób bycia didżejem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz