Niezwykle niewygodny człowiek
Ileż szczęścia miałem, że w
przeddzień spotkania poświęconego promocji książki o Stanisławie Sedlaczku,
natrafiłem na to wydarzenie na fejsbuku i następnego dnia stawiłem się prawie
punktualnie w Domu Spotkań z Historią przy ul. Karowej w Warszawie. Przeżyłem
coś podobnego jak ładnych parę lat temu gdy niespodziewanie znalazłem się na
spotkaniu poświęconym promocji żółtej, papieskiej teki krakowskich Pressji.
Miłe zaskoczenie, niedowierzanie, bezbrzeżną radość, że są ludzie których
wcześniej nie znałem, którzy robią kawał dobrej roboty albo których znałem, ale
nie wiedziałem, że takie rzeczy robią! Gratuluję i dziękuję zatem Fundacji
Jacobstaf!, Wydawnictwu ZHR, Jarkowi Błoniarzowi, Markowi Wojdanowi, śp. autorowi
książki Marianowi Miszczukowi, prowadzącemu spotkanie Tomaszowi Kozłowskiemu i historykowi
Tomaszowi Sikorskiemu.
Za co?
Za przywołanie i przybliżenie
postaci tak niezwykle ważnej dla historii polskiego harcerstwa, dla historii
Polski, postaci emblematycznej dla naszych trudnych losów polskich, to znaczy
osoby wybitnej, o wielkich zasługach, która miała być jednak wymazana z
pamięci, anihilowana a jej wpływ ograniczony do zera. Tą postacią jest
harcmistrz RP Stanisław Sedlaczek.
Książka o nim z 1991 roku,
starannie gromadzone strzępki historii Hufców Polskich, kontakt z jego synem
ks. Marianem Sedlaczkiem a także z ostatnimi żyjącymi harcerzami Hufców
Polskich jak Krzysztof Eychler, w którego domu bywaliśmy i który bywał na
pierwszych Harcach Majowych tworzącego się ruchu Skautów Europy w Polsce –
wszystko to było niesamowicie ważne przy decyzjach związanych ze wstąpieniem
SHK „Zawisza” do Federacji Skautingu Europejskiego.
Były to jednak tylko drobne
puzzle zbierane pieczołowicie aby ułożyć z nich jakiś spójny obraz, ale wielu
tych puzzli brakowało. Jakaż była moja radość, gdy wziąłem do ręki, pięknie
wydaną, przebogato ilustrowaną, grubą i ciężką jak cegła biografię Sedlaczka
pt. Lord Cotbury. Zanim jednak o książce, to o samym spotkaniu.
Przede wszystkim niezwykłe
opowieści Marka Wojdana, który zaprzyjaźnił się z dziećmi Stanisława Sedlaczka
i swoją przygodę z tą postacią rozpoczął w roku 1988. Podczas jednej z
manifestacji został zgarnięty przez SB z ulotką, na której wspominany był
Sedlaczek. Wojdan kompletnie nie wiedział kto i jak mu ją wręczył, ani kim był człowiek
na ulotce, ale postanowił się nim zainteresować. I tak rozwinęła się pasja i
więź zupełnie nadzwyczajna, dziedziczona przez kolejne pokolenia harcerzy ze
Świebodzina. Opowieść Marka Wojdana o Sedlaczku i ilość zgromadzonych pamiątek
są naprawdę zdumiewające. Począwszy od plecaka, z którym Sedlaczek uciekał z
Kijowa podczas wojny polsko-bolszewickiej a w którym potem jego dzieci wynosiły
osobiste drobiazgi z Powstania Warszawskiego, po indeks z ocenami ze studiów,
notesy, pierwsze wydania książek, kamień, który używał do przyciskania papierów
na swoim biurku.
Teraz kilka słów o samej postaci.
Jak najkrócej ująć to kim był Stanisław Sedlaczek?
Był człowiekiem, który z
tworzącym się ruchem skautowym związał się jako już osoba dorosła, miał wtedy
21 lat, i pozostał mu wierny aż do końca swoich dni. Był jedną z osób, które
najwięcej przyczyniły się do powstania i rozwoju harcerstwa na ziemiach
polskich. A być może nawet najważniejszą z tych osób, jeśli chodzi o odciśnięty
ślad, wpływ na innych, ilość publikacji, przeprowadzonych szkoleń, głębokość i
długość swojego zaangażowania. Zaskoczenie? Wszyscy słyszeli o Małkowskim,
prawda? A potem od razu Szare Szeregi i Kamienie na Szaniec. Taka jest wiedza
potoczna. Małkowski przetłumaczył książkę Baden-Powella (nie on jeden ale
historia tego tłumaczenia jest faktycznie epicką historią), jednak zmarł
tragicznie już w 1919 r. A Sedlaczek, o którym mało kto słyszał? Sedlaczek do
1931 roku był na przemian naczelnikiem albo przewodniczącym ZHP, napisał
kilkadziesiąt książek skautowych, przetłumaczył kilkanaście, napisał setki
artykułów, przeszkolił setki instruktorów harcerskich, itp., itd.
Zainteresowanych odsyłam do książki.
Był, można powiedzieć, integralnym
wychowawcą, człowiekiem głębokim, niezwykle pracowitym. Uderzyła mnie
informacja o tym, że mimo wielu obowiązków, jakie miał, które wymagały podróży,
przebywania poza domem - w pamięci jego dzieci przeważało wspomnienie o tym, że
był oddany rodzinie, że bawił się z nimi, że był po prostu obecny. Dopiero późnym
wieczorem gdy one już kładły się spać, on siadał do biurka i długo w noc pisał,
pracował.
Był człowiekiem głębokiej wiary, intelektualnie
ukształtowanym w tradycji myśli narodowej. Niewątpliwie był autorytetem, wokół
którego gromadzili się jego współpracownicy i wychowankowie.
Zginął w Oświęcimiu w 1941 roku.
Z jego transportu 350 polskich inteligentów nikt już żywy nie wyszedł z
Auschwitz. Został aresztowany w nocy przez Gestapo. Miał możliwość ucieczki bo
z dołu zadzwonił stróż, aby go przestrzec, że po niego właśnie idą a w
mieszkaniu było tylne drugie wyjście, którym mógł zbiec. Jednak nie zrobił tego
z obawy o rodzinę. Nie był przesłuchiwany, nie wiadomo pod jakim zarzutem
został w ogóle aresztowany. Prawdopodobnie pod żadnym, w ramach akcji
unicestwiania polskiej inteligencji, począwszy od najwybitniejszych jej
przedstawicieli, mających największy wpływ na innych. Już we wrześniu 1939 roku
Niemcy pojawili się aby go aresztować w ówczesnym miejscu zamieszkania w
Poznaniu, jednak rodzina już szczęśliwie opuściła to miasto. Jak bolesna jest
ta historia, jak przeraźliwie wstrząsająca. Ciekawy jestem, czy ktoś wie czy
otwarte są albo kiedy będą otwarte jakiekolwiek archiwa niemieckie z czasów II
Wojny Światowej? Zgadywać można, że zgodnie z niemiecką skrupulatnością,
powinny być tam dokumenty np. związane z aresztowaniem Sedlaczka. Czy kiedykolwiek
dowiemy się całej prawdy?
Książka jest wynikiem ogromnej
pracy jej autora. Na koniec jednak mała łyżka dziegciu. Autor jakby z
zawstydzeniem opisuje niektóre sytuacje czy poglądy Sedlaczka, szczególnie w
części dotyczącej lat trzydziestych, gdy Sedlaczek i całe środowisko, które
tworzyło i budowało organizację przez kilkanaście wcześniejszych lat było
stopniowo odsuwane od wpływu i marginalizowane w ZHP. Przedstawia np. jakiś
pogląd Sedlaczka, a potem często zaraz w kolejnym zdaniu go kontruje, pisząc,
że były jakieś inne głosy, których jednak nie przytacza, albo że coś musiało
wywoływać sprzeciw ówczesnych ale takiego sprzeciwu też nijak nie udowadnia. Dziwnie
mi się takie fragmenty czytało, zgaduję, że śp. autorowi bliżej było do szkoły
szaroszeregowej i tej, która umasowiła harcerstwo, upaństwowiła je w latach
trzydziestych. Pisze on na przykład tak: „dopiero wsparcie, jakiego udzielił
harcerstwu śląskiemu wojewoda Michał Grażyński, unaoczniło potężne możliwości
istniejące w ruchu harcerskim w sytuacji, gdy mógł on liczyć na przemyślaną i
konsekwentną pomoc państwa”. Podnoszone są aspekty finansowe, że wcześniej Związek
borykał się z problemami, nie domykał się budżet itp. a później przeciwnie,
finanse były znakomite. W którymś momencie autor cytuje krytyków tych zmian,
którzy w latach trzydziestych pisali, że działo się tak wyłącznie dzięki
wielkim subwencjom, które wynosiły ponad osiemdziesiąt procent całego budżetu
ZHP.
Trzeba oddać sprawiedliwość śp.
autorowi, że zaraz na początku w przedmowie książki zaznacza, że z niektórymi
poglądami Sedlaczka „fundamentalnie się nie zgadza”. Widać to potem w wielu
miejscach, czasami trochę nazbyt. Niepotrzebnie.
Tym nie mniej chwała śp. druhowi Marianowi Miszczukowi za uczciwość intelektualną i kawał wykonanej dobrej roboty. Fakty mówią zwykle same za siebie, tak jest i tym razem, w tej historii o pięknej postaci.