czwartek, 16 grudnia 2010

Sztafeta służby

Porządkując pliki na komputerze odnalazłem napisany przeze mnie w imieniu ekip krajowych wstęp do książeczki na Sejmik 2003. Oto fragment, wydaje mi się, że jest interesujący, dotyczy przejmowania funkcji.

Każdy obejmując funkcję, już następnego dnia powinien zacząć sobie wychowywać następcę, myśleć o tym, poświęcać więcej czasu ludziom, którzy kiedyś za niego pociągną dalej tę wychowawczą sztafetę. Dzięki temu możemy iść naprzód a nasz Ruch rozwijać się. Każda zmiana to także niejednokrotnie delikatny moment. Nowy szef przystępuje z animuszem do pracy pełen planów i ambicji. I bardzo dobrze! Tak powinno być. Należy jednak pamiętać, żeby właściwie podziękować za służbę temu kto był przed nami, aby pamiętać nie tylko jak kończył ale i jak zaczynał. Stefan Kardynał Wyszyński nazywany przez Jana Pawła II Wielkim Prymasem Tysiąclecia w książce „Duch pracy ludzkiej”, skądinąd bardzo pouczającej, pisał na ten temat tak:

„Niezawodnie, młode pokolenie niesie nowy powiew sił i pęd do działania, wartości częstokroć ożywcze i błogosławione. Trzeba to jednak łączyć z czynnikiem rozwagi i z roztropnością. Tylko wtedy w ustalone wartości życia bez szkody wejdzie „nowe dobro”. Obejmując po kimś dział pracy, należy przede wszystkim stwierdzić dokonane dobro, zalety poprzednika, ujawniające się w jego pracy. Poznawszy je i oceniwszy sprawiedliwie ich wartość, wolno nam oględnie, pokornie i delikatnie stwierdzić braki i zastanowić się nad tym, jak by je poprawić, z zachowaniem szacunku dla tych, co tu pracowali, bez rozgłosu, bez tupetu, krytyki, niemal niedostrzegalnie. Właśnie przez to ujawni się życie Boże i Duch Boży w nas, damy dowód prawdziwego uspołecznienia”.

Te rady wielkiego Prymasa dobrze jest wziąć sobie do serca aby naszej pracy zawsze towarzyszył dobry klimat. Mamy być siewcami pokoju i radości, gdziekolwiek się znajdziemy. Nasze środowiska mają być radosnymi ogniskami chrześcijańskiej miłości, akceptacji drugiego człowieka ale i stawiania jasnych wymagań. Tę atmosferę wytwarza szef, tak jak w rodzinie ojciec i matka.

Pełnienie funkcji to oczywiście honor, obdarzono nas przecież zaufaniem i jakże piękna jest nasza praca. Ale to przede wszystkim służba, pewien zakres zadań do wypełnienia, odpowiedzialności, którą trzeba ponieść. To niejednokrotnie wyrzeczenie i trud, parcie pod prąd. Służba, służba, służba to jedyna racja naszego bycia w Ruchu!

czwartek, 9 grudnia 2010

Spotkanie z Krzysztofem Ziemcem


Stowarzyszenie Rodziców 3M zaprasza na spotkanie z Krzysztofem Ziemcem „Niepokonany – czyli dlaczego warto żyć?”. Krzysztof Ziemiec, znany dziennikarz i prezenter „Wiadomości” oraz autor programu „Niepokonani” w Telewizji Polskiej, uratował z pożaru mieszkania dzieci i żonę, doznając przy tym ciężkiego poparzenia. Długo dochodził do zdrowia. Jego ostoją i pomocą byli najbliżsi i przyjaciele a największą motywacją do walki z cierpieniem rodzina.

O tym czy wielki, życiowy dramat może być osobistym odrodzeniem oraz w jaki sposób patrzy na życie ktoś, kto otarł się o śmierć? – dowiemy się już w poniedziałek 13 grudnia o godzinie 19.30 w budynku przedszkola Strumienie w Józefowie przy ul. 3 Maja 129.

Będę miał przyjemność prowadzić to spotkanie. Zapraszam!

Bella


Miałem sam napisać recenzję ale właśnie ukazała się bardzo dobra w Gościu, z którą w całości (co rzadkość) się zgadzam. „Bella” w grudniu ma być wyświetlana w niektórych kinach, film jest faktycznie niepowtarzalny i nie można go przegapić. Zapraszam do lektury: Bella

wtorek, 7 grudnia 2010

Kasia

Kasia po kilku dramatycznych dniach wybudziła się ze śpiączki. Nie została wybudzona przez lekarzy, wybudziła się sama… „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy…”

czwartek, 25 listopada 2010

Bioetyka

W ostatnią sobotę w naszej szkole miałem przyjemność prowadzić konferencję bioetyczną. Wystąpiła m.in. pani doktor z Lublina, ginekolog-położnik, która mówiła bardzo ciekawie o in vitro. Od praktycznej strony: że plemniki aby przetrwać bez śluzu hoduje się na szkiełku na pożywce, że selekcji plemnika „godnego” zapłodnienia komórki jajowej dokonuje laborant, że najczęściej mężczyzna co 3-5 dni dokonuje masturbacji a potem gdy już ma dojść do zapłodnienia para dowiaduje się, że najlepiej to i tak wziąć nasienie od dawcy, bo jest silniejsze. W końcu dochodzi do zapłodnienia np. 14 komórek jajowych wybranymi plemnikami. Po kilkudziesięciu godzinach eliminuje się wadliwe zarodki a „najlepsze” dwa lub trzy wszczepia się do macicy przyszłej matki. Czy takie działania nie nazywają się czasem eugeniką? Jak będzie się czuło dziecko tak poczęte, gdy się o tym dowie?

25% wszystkich poważnych powikłań w ciąży typu przodujące łożysko i podobne, gdzie konieczna jest długa hospitalizacja matki a zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka a nawet matki, więc nie są to problemy typu złe samopoczucie czy nudności – to powikłania ciąż z in vitro. A przecież jest ich mniej niż 1%.

piątek, 19 listopada 2010

Z lektur mojej żony cz. 2


Recenzja Ewy zamieszczona w jednej z księgarń internetowych:
Książka na jeden wieczór, a potem długo daje do myślenia...
Książka na jeden wieczór, a potem długo daje do myślenia. Wspaniale pokazuje, co w życiu jest najważniejsze i jak życie jest piękne! Życie przez duże "Ż"! Uswiadamia kruchość i jednocześnie wielkość człowieka. Po przeczytaniu ma się ochotę zatrzymać nad najbliższymi, bardziej kochać, cenić każdą chwilę, zrezygnować z zabiegania za tym, co nie jest istotne.
Bardzo polecam. Kupiłam ją wielu bliskim w prezencie i też już przeczytali ...

wtorek, 16 listopada 2010

Z lektur mojej żony

"Im więcej wspólnych przyjaciół mają pary przedmałżeńskie, tym większy jest poziom ich zaangażowania i bardziej stabilny związek." Bogdan Wojciszke Psychologia miłości

niedziela, 14 listopada 2010

Wszystko przez Julię Roberts

To przez nią przyszedł nam do głowy z żoną pomysł, by wybrać się do kina na film pt. „Jedz, módl się i kochaj” (naszym usprawiedliwieniem niech będzie to, że takie decyzje musimy podejmować szybko, gdy jest okazja wyjścia z domu bez dzieci, trzeba ją chwytać w mig). Nie ma sensu nawet zapamiętywać tego tytułu, nie warto. Choć może on jest z całości najlepszy. Takiego gniota dawno nie oglądałem, po pół godzinie łudziłem się, że chociaż napatrzę się na Włochy, egzotyczną wyspę Bali. Jednak przyjemne migawki z sympatycznych miejsc nijak nie mogły choć trochę przesłonić tej mizerii intelektualnej, tych wydumanych pseudomądrości, tej naiwnej fabuły, tej płycizny. Główna bohaterka, Julia R., przez którą to wszystko (jak można będąc taką gwiazdą przyjąć tak cienki scenariusz, rozumiem w Polsce, gdzie się nie przelewa z propozycjami ale w Hollywood?), traci sens swego małżeństwa, nagle porzuca męża, by szybko odnaleźć się w objęciach dosyć przypadkowego młodzieńca. Smutne, żal – jak mówią moje dzieci. Szybko zdaje sobie sprawę, że to pomyłka i wyjeżdża w roczną podróż by odnaleźć równowagę, najpierw do Włoch, potem do Indii (litości, widok dukających w aśramie ludzi Zachodu okutanych w indyjskie stroje to było dopiero żałosne), w końcu na wyspę Bali (by znowu spotkać szamana, z którym dialogi to chyba oś tego filmu, a bezzębny balijczyk robi za intelektualistę i mędrca). Oglądanie na ekranie Amerykanów i Europejczyków udających się po duchowe rady do szamana czy indyjskiej guru było naprawdę żenujące. Ilu takich idiotów faktycznie tam jeździ? Klapki na oczach, pod nosem mają głęboką studnię pełną źródlanej wody a jadą tam by pić brudną łyżeczką cuchnącą maź z kałuży.

Doprawdy, jak można napisać takie nic, potem to zekranizować, zarobić na tym pieniądze? To film o rozterkach i zachowaniach godnych bardziej nastoletniej dziewczyny a nie dorosłej kobiety. W każdym razie nie tak, nie w taki przewidywalny, dziecinny, płytki sposób. Mówię serio, co przystoi nastolatkowi, wygląda żałośnie w wykonaniu kogoś, kto powinien być dojrzały. Ale takie są nasze czasy, czasy wiecznie niedojrzałych chłopców, i okazuje się także dziewcząt, era Piotrusia Pana, ucieczka od odpowiedzialności. Film jest w gruncie rzeczy peanem na cześć egoizmu, pochwałą życia dla siebie, szukania tylko własnego dobrego samopoczucia. Główne przesłanie jest takie: źle ci w małżeństwie, nawet chwilowo, masz gorsze samopoczucie, rzuć to w cholerę, pomyśl o sobie, na pewno robisz dobrze, wcześniej czy później i na ciebie czeka prawdziwy książę z bajki (tu przystojniak Javier Bardem). Apoteoza niewierności, dorabianie ideologii do zachowań.

A gdzie misja, poświęcenie dla innych, wierność danemu słowu (jak słusznie wskazuje opuszczony mąż bohaterki – chyba najlepsza scena, gdy nie zgadza się na rozwód), gdzie wartości, na których buduje się ludzką solidarność, miłość, braterstwo. W filmie ich nie ma. Wynika z niego natomiast, że aby zasięgnąć mądrości o życiu i Bogu (chyba jednak o bogu), trzeba jechać do szamana z wyspy Bali. Jednak ze wszystkiego można wyciągnąć jakiś morał, na przykład taki, że aby coś zmienić w życiu, gdy coś nam doskwiera, trzeba ruszyć tyłek. Tylko po jasną cholerę ruszać go od razu do aśramu indyjskiej kobiety z kropką na czole?

Moja rekomendacja: daruj sobie.

sobota, 30 października 2010

Nie miał mi kto w pysk przyłożyć

W przedostatnim "Gosciu" interesujący tekst o miejscu, gdzie reaktywują się małżeństwa po przejsciach a nawet po rozwodzie.

Poniżej jedna z przytoczonych historii:
"Tomek i Ula (imiona zmienione) nie zgadzają się na spotkanie. Boją się, że ktoś ich rozpozna, że to zaszkodzi im w pracy. Wreszcie decydują się. Rana jest jeszcze świeża, trauma wraca, ale skoro może to komuś pomóc... Tomek prosi o niezadawanie dodatkowych pytań. Wyrzuci z siebie raz. Tomek: – Rozwód był największym stresem w moim życiu. Minęły trzy lata, a wydaje się, że blizna pozostanie na zawsze. Ich dzieje wydają się kalką niejednej małżeńskiej historii: młodzi, zachłyśnięci sobą, widzą świat w różowych kolorach, biegną do ołtarza. Oboje są lekarzami. On zaczął doktorat. Kiedy rodzi się im dziecko, ona musi wyhamować. Jego ciągle nie ma w domu. Po powrocie z pracy chce mieć święty spokój albo siada przed komputerem. A ona oczekuje, że zajmie się dzieckiem, odciąży ją. Teściowie subtelnie uświadamiają ją, że ona musi zacisnąć zęby „tak jak jego matka, kiedy ojciec walczył o profesurę”, i „zadbać o to, by miał warunki do pracy”. Oferują, że to oni za niego zajmą się dzieckiem, pomogą jej w zakupach. Ona najpierw godzi się na taki scenariusz. Ula powie w czasie rekolekcji: „Układaliśmy nasze życie z jego inicjatywy, według jego planu”.

Ula nie mogła przyjść na obronę Tomka. Ledwo chodziła po porodzie. Zamiast gratulacji, usłyszał od niej, że wreszcie będzie miał więcej czasu dla domu. Tymczasem ona też ma ambicje zawodowe. Znajduje pracę w koncernie farmaceutycznym, musi jeździć na szkolenia. Pnie się coraz wyżej w firmie. Zarabia nagle więcej niż on. Tomek: – Byliśmy pochłonięci pracą. Mieliśmy czas na wymianę informacji, kto zapłaci rachunki, co kupić i kto dzwonił, nic poza tym. W pewnej chwili przestało mnie interesować, co działo się w domu, i nie czułem się szczęśliwy w małżeństwie. Każde z nas było skupione na sobie. Razem jakby przestaliśmy istnieć, żadnej relacji intymnej. W końcu pojawił się ktoś trzeci. Tomek wplątuje się w romans z pielęgniarką. Ta go „gloryfikuje, docenia, jest na każde zawołanie...”. To trwa dwa lata. Przez rok wahają się, czy złożyć pozew o rozwód. Jest przecież dziecko. Mieszkają więc razem, ona gotuje sobie, on sobie. Tomek spotyka się z kochanką. Wreszcie Ula nie wytrzymuje. Składa papiery do sądu. Pamiętają, że w drodze na pierwsze spotkanie z adwokatem czuli obojętność. Kiedy wkroczyły osoby postronne, pojawiła się nienawiść. Przez kolejny rok „szarpali się”. Sami nie wiedzą, czy bardziej nienawidzili siebie, czy adwokatów.

Pewnego dnia Ula spotkała przyjaciół, Izę i Krzyśka, spacerowali z wózkiem. Ula spojrzała na nich z żalem i zazdrością. Rozpłakała się, że nie ma już siły, ale że nie potrafi wybaczyć... Iza wyjęła z torebki kartkę i zapisała numer telefonu: – Mnie też się tak kiedyś wydawało – rzuciła. – Zadzwoń tu i zrób, co ci każą. Zadzwoniła, aby powiedzieć, że przyjadą, żeby udowodnić sobie, że zrobili wszystko, że ten związek nie ma już żadnej szansy. Drugiego dnia rekolekcji zgodnie z tradycją otrzymali list od byłych uczestników. – Nieznajomi, którzy mieszkali w naszym pokoju u jezuitów, napisali, że choć nas nie znają, modlą się za nas przez ten weekend. To mnie jakoś poruszyło. Przez chwilę pomyślałem, że tego nie można zmarnować – mówi Tomek. Potem był ujęty w planie rekolekcji małżeński spacer w parku. Świeciło słońce. Byli zdecydowani: albo wrócą do budynku razem albo wcale. Szli z wbitym w trawę spojrzeniem. Natknęli się na płot. Tomek niemal wywrócił się, w ostatniej chwili podtrzymała go Ula i zapytała, czy nic mu się nie stało. – A ja pomyślałem, że moja kochanka powiedziałaby: „ale jesteś gapa, miśku”. Dotarło do mnie w jednej sekundzie, jak ja w ogóle mogłem te dwie kobiety porównywać!

Tomek zawiesza głos, dusi emocje: – Z romansu nie potrafiłem się wyplątać, to był rodzaj omotania. Nie miał mi kto w pysk przyłożyć. Ale w tamtej chwili poczułem, że Pan Bóg na nas patrzy, na mnie, który nie narzucał Mu się nigdy. Tak samo jak w kaplicy, kiedy wyjmowałem z kieszeni obrączki, właściwie zabrałem je wbrew rozumowi. Dobiega druga w nocy. Rozmowę przerywa płacz niemowlaka. Tomek kończy: – Żałuję, że przed ślubem mieszkaliśmy razem w akademiku. Wpadliśmy w rutynę. Posmakowaliśmy, że bez zobowiązań można przekraczać bariery. Ślub był formalnością, szopką dla rodziny, sąsiadów... Ale dziś wiem jedno, że gdyby nie sakrament, nie dalibyśmy rady. Nie poczułbym tego zobowiązującego spojrzenia z góry."LINK do calosci
<
<

poniedziałek, 25 października 2010

Podłoże klęski stanowi potężna miłość

„Pozwól tylko dodać, że obecnie przyczyną katastrofalnego kryzysu instytucji małżeństwa (w metropoliach dochodzi już do tego, że połowa par kończy u adwokata, a potem w sądzie) jest coś, co jak często się zdarza, wydaje się bardzo piękne. Właśnie tak. Podłoże klęski stanowi potężna miłość. Nie chrześcijańska jednak, ale romantyczna, rodem z salonów dziewiętnastowiecznej burżuazji: miłość jako namiętność, pociąg fizyczny, uczuciowy, jako narzeczeńskie ckliwości z kupidynami i inicjałami wycinanymi na korze drzew, słodkimi słówkami, przesyłanymi sobie wiadomościami. Dziś trzeba by może dorzucić do tego kłódki zawieszane na latarniach Ponte Milvio. Kiedy zaczyna brakować tego wszystkiego – a jest tak zawsze w każdym przypadku, zawsze przychodzi moment, gdy znika magia „początkowego stadium” – dochodzi się do wniosku, że miłość się skończyła. A ponieważ tylko ten rodzaj „miłości” jest powodem, by być razem, czas zacząć na nowo z inną osobą, by na nowo odnaleźć romantyczne bicie serca; by na nowo coś poczuć.

Jak każda para również Rosanna i ja przeżyliśmy (dzięki Ci za to, Panie Boże), zachwycające „stadium początkowe”. Towarzyszyła mu jednak świadomość, że w chrześcijańskiej perspektywie zawsze obowiązuje prawo jedności rożnych rzeczywistości: a więc małżeństwo jako uczucie, ale także zobowiązanie do bycia razem na dobre i na złe; małżeństwo jako związek osobisty, a jednocześnie społeczny; jako przyjemność, ale także jako obowiązek, nieraz trudny; jako uczucie, ale także wola wytrwania, nawet jeśli „nie czuje się” więcej pierwotnego oczarowania; jako powab, ale także jako zniecierpliwienie, nawet uciążliwe; jako wymiar seksualny, ale także jako braterska solidarność. I tak dalej. Poczucie rzeczywistości kogoś, kto wierzy w Ewangelię i kto jest świadomy, że znalezienie miłości jako solidnego fundamentu tej wiecznej tragikomedii, jaką jest spotkanie-starcie między mężczyzną i kobietą, wymaga wyleczenia się z sentymentu (termin ten nieprzypadkowo pochodzi od łacińskiego słowa sentire ‘czuć’); co więcej, nierzadko z sentymentalizmu, który w zbyt wielu piosenkach, powieściach, filmach ukazywany jest jako miłość. Jednym słowem: wszystko to buble w stylu nieprawdziwego święta biednego, Bogu ducha winnego Świętego Walentego.”

Vittorio Messori w rozmawie z Andreą Torniellim – Dlaczego wierzę. Życie jako dowód wiary. Chrześcijanin, a nie kretyn.

poniedziałek, 18 października 2010

Nauczyciel z pasją

W Rzeczpospolitej sprzed kliku dni wywiad z nauczycielem roku, fizykiem z mojego liceum, panem Markiem Golką. Uderzające, zwłaszcza końcówka. Niestety nie uczył mnie ale ja nie pasjonowałem się fizyką. Link

czwartek, 3 czerwca 2010

Bardzo dobry artykuł Rafała Ziemkiewicza w Rzeczpospolitej Szlachetna obsesja wolności o polskim mesjaniźmie. Teraz całość jest niestety płatna.

A tu mam nadzieję, że wszyscy mieścimy się w 39% Wyjątkowość Polski.

poniedziałek, 24 maja 2010

Dekalog ojca polskiego

Ku zastanowieniu wszystkich ojców i przyszłych ojców dekalog ojca polskiego:
1. Wykonuję swoją pracę, tak aby nie tylko aby zarobić na chleb i „nowe auto” ale i służyć Polsce.
2. Interesuję się sprawami kraju, świadomie wybieram swoich przedstawicieli (posłów, senatorów, radnych) i wymagam od nich.
3. Mam w domu flagę i wywieszam ją zawsze w święta narodowe i jak najczęściej.
4. Wychowuję dzieci w duchu patriotycznym, organizuję wycieczki w ważne miejsca, zabieram je na obchody świąt narodowych, opowiadam na dobranoc nie tylko o smokach i księżniczkach, ale i o bohaterach narodowych.
5. Kultywuję w domu pamięć o bohaterach narodowych, mam swoich ulubionych (być może mam popiersie, portret, zdjęcie na ścianie któregoś z nich). Na honorowym miejscu znajdują się dzieła polskich klasyków (Sienkiewicz, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid, Wyspiański, Jan Paweł II).
6. Wymagam od dzieci nauki nie tylko języków obcych i informatyki, ale i historii Polski oraz języka polskiego. Nie jest to sztuczne, sam pogłębiam swoją pasję języka, polskiej literatury i historii.
7. Wiem z czego Polska może być dumna na przestrzeni dziejów i jakim dziedzictwem może się z innymi narodami, Europą i całym światem podzielić. (W tym celu pomocne mogą być następujące książki: Pamięć i tożsamość – Jan Paweł II, Rzeczpospolita papieska, Jan Paweł II o Polsce do Polaków – Tomasz Terlikowski, Wspólne dziedzictwo, Jan Paweł II o historii Polski – Paweł Zuchniewicz).
8. Wiem, że moim najważniejszym zadaniem jest dobrze wychować dzieci, a najważniejsze dla dzieci to widzieć wiecznie świeżą i odnawiającą się miłość rodziców oraz dobry przykład pracującego nad sobą całe życie ojca.
9. Głosuję kieszenią: nie kupuję gazet i książek, nie słucham rozgłośni i telewizji, a inne przeciwnie kupuję, słucham i oglądam. Jestem aktywny, żywo reaguję, gdy mi się coś podoba lub nie podoba w mediach, wysyłam maile, dzwonię nie rzadziej niż raz w miesiącu.
10. Oddziałuję na innych, szukam argumentów, polecam książki, szukam sojuszników. Organizuję ludzi, jestem aktywny.

czwartek, 13 maja 2010

Dobre emocje muszą być źródłem postanowień

Minął już miesiąc po tragedii smoleńskiej, wracamy do zwyczajnego życia, ale przecież nie powinniśmy zapomnieć tych dni pełnych smutku ale i solidarności. W takich dniach silnych emocji powstają wybitne dzieła literackie. W takich dniach powinny rodzić się mocne postanowienia w życiu każdego z nas. Takie wydarzenia powinny zmieniać ludzi, rzutować na poważne życiowe decyzje. Poniżej kilka propozycji dla studenta lub ucznia. W następnym wpisie propozycje dla ojca.

1. Wiem, że porządna nauka jest moim najważniejszym patriotycznym obowiązkiem. Dzięki niej będę w stanie kiedyś lepiej służyć w miejscu, które zajmę w społeczeństwie.
2. Zastanowię się czy nie wybrać zawodu, pracy, gdzie mogę bezpośrednio służyć państwu polskiemu.
3. Czytam regularnie gazety, pisma, które kształtują moją postawę patriotyczną i chrześcijańską.
4. Jestem stowarzyszony, tworzę wokół siebie dobre środowisko, wiem, że w pojedynkę jest trudniej.
5. Pozyskuję dla sprawy kolegów, przyjaciół, nikt z nich nie jest mi obojętny.
6. Przeznaczam część mojego czasu na służbę społeczną, robię coś dla innych.
7. Pogłębiam znajomość historii Polski i literatury narodowej, jest to dla mnie inspiracja i zobowiązanie do lepszego życia.
8. Wiem z czego Polska może być dumna na przestrzeni dziejów i jakim dziedzictwem może się dzielić z innymi narodami, Europą i całym światem (w tym celu pomocne mogą być np. Pamięć i tożsamość – Jan Paweł II, Rzeczpospolita papieska, Jan Paweł II o Polsce do Polaków – Tomasz Terlikowski, Wspólne dziedzictwo, Jan Paweł II o historii Polski – Paweł Zuchniewicz).
9. Nie zadowalam się powierzchownym sądem, czytam coś więcej niż nagłówki w codziennej prasie i w portalach internetowych.
10. Mam większe aspiracje niż być pokoleniem „naskórka” (to od powierzchownoci) czy „kciuka” (a to od sms-ów). Pielęgnuję „mocne” wspomnienia, szukam ważnych książek i filmów, które zostawiają ślad, umiem przykuć się do biurka na godzinę lub dwie, aby poważnie postudiować, nie zaglądając co chwilę na facebooka czy gadu-gadu.

poniedziałek, 3 maja 2010

Polacy podnieśli głowy

1. Marek Mucha opowiadał mi, że podczas uroczystości pogrzebowych pary prezydenckiej na Rynku w Krakowie w pewnym momencie skinieniem przywołał go starszy pan. Niezwłocznie przypadł do niego z ofertą pomocy, myśląc, że starszy jegomość źle się poczuł lub potrzebuje innej pomocy od harcerza w mundurze. Ten jednak energicznie schwycił dłoń Marka, potrząsnął nią i wyszeptał: „Dziękuję wam. Chciałem tylko uścisnąć panu dłoń. Dziękuję wam za wszystko”.
Nasza znajoma pani Halina po całym dniu pracy przestała całą noc w kolejce do Pałacu, ale mówi, że było warto, że nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. W jej grupie stali ludzie z całej Polski, w różnym wieku, różnych zawodów, rozmawiali o wszystkim, o życiu, o Polsce. Twierdzi, że służby miejskie były bardzo nieporadne, dopiero jak pojawili się harcerze, zaprowadzili porządek w kolejce, donieśli wodę, byli mili i rzeczowi, przez tłum przeszedł szmer zachwytu.
Jarek Sroka z kolei opowiadał mi, jak wiele osób chciało zrobić zdjęcia harcerzy, zdjęcia z harcerzami, etc. To samo opowiadała mi moja córka, która cała sobotę 17 kwietnia na Placu Piłsudskiego pełniła służbę, choć jest jeszcze wilczkiem. I było to bardzo szczere ze strony ludzi, spontanicznie chcieli utrwalić młodych ludzi, którzy dla nich uosabiali nadzieję na dobrą przyszłość Polski.
Zdjęcia, już te robione przez profesjonalnych fotografów, mogliśmy zaś znaleźć wszędzie i codziennie. Nie było chyba gazety, w której nie znalazłoby się zdjęcie czy wypowiedź harcerki w błękitnym czy harcerza w piaskowym mundurze. To wszystko było naprawdę podnoszące na duchu dla wszystkich. Wśród ludzi w mundurach pod Pałacem byli tacy jak Jurek Żochowski, prosto z Katynia do Warszawy, tutaj tydzień służby przeplatanej pewnie w rzadka niezbędnymi zajęciami, potem Kraków, potem poniedziałek i pożegnanie prezydenta Kaczorowskiego. Dziewczyny, chłopaki! Za Waszą postawę Rzeczpospolita i naród mówią Wam: „respekt”.
Na pewno ta postawa wszystkich harcerek i harcerzy, ze wszystkich organizacji przecież, podczas tej wielkiej tragedii narodowej przywróciła harcerstwu społeczną renomę, przypomniała społeczeństwu o takim ruchu. O tym mówili wszyscy, harcerze stali się bohaterami tych dni. I teraz jest pytanie: jak to społeczne zaufanie, prestiż, przekuć na konkrety? Co zrobić, aby było nas więcej? Bo musi być nas więcej, to nasz obowiązek.

2. Jeszcze kilka refleksji po „narodowych rekolekcjach”. Czy nie pałały nasze serca, czy nie czuliśmy, że warto być Polakiem w tych dniach? Który naród tak by zareagował na tak niewyobrażalną tragedię, biegnąc do kościołów, starając się przez łzy spojrzeć na to co się wydarzyło z wiarą i nadzieją. Mimo tego, że to jest często „trudna Polska”, to jest po prostu nasze miejsce na ziemi. Kościół naucza, że narody są wspólnotami naturalnymi, chcianymi przez Boga, każda osoba przynależy do narodu i ma obowiązki wobec ojczyzny. Każdy naród ma jakąś misję, misję szczególną ma na pewno Polska. Czy obecność prawie wszystkich przywódców Europy środkowej na pogrzebie na Wawelu nie świadczy o tym? Zacytujmy śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Jeżeli mamy jakąś misję w jednoczącej się Europie - a mamy jak sądzę niejedną - to misja ukazywania wartości rodziny jest szczególnie ważna. Myślę, że Polska, a przede wszystkim Polki i Polacy, znajdą tyle siły, aby tej misji sprostać”. Całe przemówienie z Gniezna nt. rodziny jest tutaj.

Czy tę prawdę o naszym narodzie nie najtrafniej ujął cytowany na tym blogu już abp Józef Michalik: „Ta tragiczna śmierć ujawniła wiele spraw niezwykłych, ukazała nowe oblicze naszego narodu, które może ma i wady, ale zobaczyliśmy i dotknęliśmy po prostu, jak wielkie ma serce, tym bardziej cenne, że ten naród przez własnych swoich synów był przez ostatnie lata niejednokrotnie boleśnie wyszydzany, jako ten, który rzekomo nie potrafi skorzystać ani z nauczania Jana Pawła II, ani z ofiarowanej mu wolności, a co gorsza, stróżem majestatu Rzeczpospolitej uczynił człowieka, który nie pasował do ich kryteriów współczesności.
Jest jednak jakaś siła w tym narodzie. Jest wrażliwość i poczucie godności i jakaś mądrość w jego nauczycielach, którą dziś ujawniają ludzie szlachetni i dobrzy, ludzie prości i uczeni, profesorowie i młodzież przychodząca do kamer, albo niosąca swój znicz na ulicę, aby powiedzieć, że to był ich prezydent, że to byli ich przedstawiciele, ponieważ udawali się w podróż, aby oddać hołd pamięci ich i naszym bohaterom zamordowanym w Katyniu, Charkowie i Miednoje, przez dziesiątki lat wykreślanym z narodowej pamięci”.

Na koniec jeszcze Janusz Śniadek: „Nie jesteś sam w królewskiej drodze na Wawel. Przypomniałeś nam, co to znaczy być Polakiem. Wdzięczni przyszliśmy zaświadczyć, że bez solidarności nie zbudujemy lepszego świata. Nie ma dzisiaj Warszawy ani Krakowa, ani Gdańska. Jest jedna Polska zadumana w żałobie. Przykład twojego życia i dramatyczna śmierć na nowo rozpaliły w sercach Polaków ducha "Solidarności". W czasie tych swoistych rekolekcji uświadamiamy sobie, że rezygnując z wartości, tracimy poczucie wspólnoty, tracimy Polskę. Nie ma wolności bez wartości. Wyśmiewani za niemodny patriotyzm, wierni Bogu i Ojczyźnie podnieśliśmy głowy. Zróbmy wszystko, aby rozpalony w sercach i umysłach płomień nie wygasł”. Całe przemówienie.

niedziela, 18 kwietnia 2010

My Naród

Przede wszystkim piękne słowa JE ks. abp Józefa Michalika, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (czyli najważniejszej osoby w polskim Episkopacie) z Placu Piłsudskiego wczoraj:
Słowo JE ks. abp Józefa Michalika
Niestety nie znalazłem innego źródła w internecie. Szkoda, że tak mało słyszymy tak pięknych, głębokich słów, głosu Kościoła rozumiejącego naród. Polecam wszystkie wypowiedzi abp Michalika, śledźcie je, nie zawiedziecie się.

Jeszcze homilia z 11 kwietnia ks. Piotra Pawlukiewicza z kościoła Świętego Krzyża:
Ks. Pawlukiewicz m.in.: "Nie cofniemy biegu wydarzeń z wczorajszego przedpołudnia. Ale my Polacy możemy podjąć wysiłek, by uczynić to samo, co nasz Mistrz. Pokrzyżować drogi Złemu Duchowi".

I na koniec jeszcze raz Terlikowski wpis z 16 kwietnia

Piękne słowa też ministra Łopińskiego i przed chwilą przewodniczącego "Solidarności" p. Janusza Śniadka, od serca, od nas wszystkich. Linki zamieszczę później.

Wydarzenia ostatnich dni uświadamiają nam, że jesteśmy narodem, narodem, który ma prawdopodobnie ważną misję. Że nie jesteśmy masą, zbiorowiskiem jednostek, że mamy historię, że umiemy stanąć na wysokości zadania, że Polskości nie należy się wstydzić ale można być z niej dumnym. Oczywiście, gdy uniesienie opadnie nie zwalnia nas to z codziennej pracy, troski o szczegóły, rzeczy drobnych, zwyczajnych, codziennych.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Usłyszymy dzwon Zygmunta

W nekrologu zamieszczonym 12 kwietnia w Rzeczpospolitej wszystkie organizacje harcerskie zadeklarowały: „naszym obowiązkiem jest kontynuować ich pracę i trud”. Bardzo dobra deklaracja. Ta katastrofa uświadamia nam jednak więcej, że wciąż nie możemy zapełnić miejsca po tych, którzy zginęli w Katyniu, w Powstaniu Warszawskim, w katowniach UB. To nie jest takie proste. To miejsce okupowane jest teraz przez kogoś innego. Przez tych, którym teraz przeszkadza pochówek pary prezydenckiej na Wawelu. Przez tych, których formacja w II Rzeczpospolitej była niesłyszalnym marginesem, a teraz dzierży rząd dusz.

Zastanawiano się jak to możliwe, że po tak poruszającej żałobie po odejściu Jana Pawła II tak mało podobno w nas pozostało. (Pomijam chwilowo dyskusję czy mało czy dużo, być może nie tak mało, jak się zdaje powierzchownym mediom). Pod wpływem daleko mniej poruszających wydarzeń swoje wielkie dzieła tworzyli wielcy wieszczowie. A ja się pytam gdzie są te wzruszające filmy o tym czasie, gdzie powieści, od których nie można się oderwać przez pół nocy, gdzie piosenki rockowe czy popowe, wszystko jedno, gdzie sztuki teatralne, gdzie komiksy, gdzie gry komputerowe? Wskażcie mi, choć po jednym przykładzie takich dzieł. Ludzie sztuki powinni stworzyć poruszające dzieła podtrzymujące w nas to coś, co wtedy zrozumieliśmy. Jednak oni wolą pisać sztuki o rozpadających się małżeństwach, o poczuciu bezsensu.

W takich chwilach poeta powinien dać „odpowiednie rzeczy słowo”, wypowiedzieć pięknie to, co współodczuwamy, a czego lepiej wypowiedzieć sami byśmy nie mogli. Oddajmy glos Wojciechowi Wenclowi, poecie, który dawno temu wygrał konkurs poetycki Frondy, teraz publikuje w Gościu, a którego słychać chyba za mało.

Zajrzyjcie na jego stronę Blog Wojciecha Wencla i zobaczcie ostatnie wpisy od dnia 10 kwietnia, w dzisiejszym Gościu na drugiej stronie piękny wiersz. A oto niektóre fragmenty:

O naszym stanie: „Snujemy się z zastygłym na twarzy grymasem bólu, mechanicznie wykonując codzienne obowiązki. W głowach siedzi nam śmierć, znienawidzona za swoje okrucieństwo, ale też wyrywająca nas z jałowego materializmu.”

O Prezydencie: „Kto wie? Może zginął po to, by idea IV Rzeczypospolitej jednak się urzeczywistniła. Dzięki zaangażowaniu nas wszystkich – wyrwanych z letargu, zobojętnienia, bezsilności”. „Ludzie mali nie giną w ten sposób”.

„Tego się boimy. Powrotu żywej pamięci narodowej. Bo jeśli prezydent Lech Kaczyński zostanie pochowany na Wawelu, będzie to pomost łączący Polskę dawną i dzisiejszą. Potwierdzenie wspólnoty polskiego losu, który jednoczy żywych i umarłych. Podanie do publicznej wiadomości, że wielkie wydarzenia z udziałem Boga nie odeszły bezpowrotnie w przeszłość, ale dzieją się również tu i teraz”.

O tym co się dzieje: „To jest wojna. Wojna o polską duszę, której po wyjściu z antykomunistycznego podziemia się wyrzekliśmy. Wojna z własnym lenistwem, niechęcią do podejmowania wielkich wyzwań, minimalizmem oczekiwań i wyobraźni”.

„Smoleńska tragedia daje nam szansę na nowy romantyzm, ukazujący dzieje Polski w perspektywie duchowej. Czas wreszcie przestać wstydzić się żarliwego patriotyzmu i katolicyzmu, który przez wieki stanowił o naszej tożsamości i sile. Pora przywrócić naszej kulturze wykpione przez cyników wielkie słowa, takie jak Bóg, prawda, dobro, honor, ojczyzna. Odzyskać pasję, odwagę, zdolność do ponoszenia krwawych ofiar, eschatologiczną wyobraźnię. I zacząć naprawdę kochać Polskę, a nie traktować ją jak miejsce do mieszkania”.

I JESZCZE SZYMON HOŁOWNIA: Jest mi wstyd

Polecam też Radio WNET Radio WNET, w Internecie lub na falach Radia Warszawa 106,2 FM w godzinach 7-9 rano, słucham codziennie, na szczęście mam daleko do pracy. Dziś np. Jadwiga Staniszkis o tym co się dzieje, o Wawelu (cytuję z pamięci): „Nie powinno się robić w tego polityki, bo to jest coś więcej”. O śmierci wielu: „To jest dramat władzy, która nie jest w stanie zrealizowac swoich marzeń”.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Piękne wspomnienie o Tomaszu Mercie List do Tomasza Merty

Gościliśmy Pana Tomasza na konferencji Dusza Europy kilka miesięcy temu. Umówiliśmy wszystko kilka tygodni wcześniej, w przededniu konferencji próbowałem się dodzwonić do wszystkich prelegentów aby sprawdzić czy aby nikomu nic nie wypadło. Pan Tomasz nie odbierał, pewnie był na jakimś wyjeździe. Gdy zjawił się kilka minut przed swoim wystąpieniem, i podzieliłem się z nim swoim wcześniejszym niepokojem, ujął mnie stwierdzeniem, że u niego słowo jest słowem, "przecież umówiliśmy się" (kilka tygodni wcześniej).

Mój mały synek zasypia mi na ramieniu, po raz drugi oglądam w telewizji przejazd konduktu z Panią Prezydentową Marią Kaczyńską. Właściwie mógłbym oglądać godzinami te sceny, wzruszać się, nasycać się wiarą, że możliwa jest SOLIDARNOŚĆ.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Lawa

Byłem tam dziś. Znowu. Podczas przerwy na obiad. Szum kilkudziesięciu pracujących kamer. Grube warstwy wosku na chodnikach. Płynący tłum, w ciszy, w poczuciu powagi i mocy chwili. Przebijam się przez tłum do barierek, widzę naszych harcerzy. Przed Pałacem Prezydenckim Jurek Żochowski rękami w grubych rękawicach zbiera do plastikowego worka wypalone znicze, kilku innych wędrowników robi to samo obok. Są tylko kilka metrów ode mnie, ale nie ośmielam się zakrzyknąć do nich, zamienić kilka radosnych słów. W powietrzu unosi się jakieś poczucie narodowego sacrum. Nie chcę go zakłócać, wolę milczeć, i patrzeć. Wracam w kierunku Bristolu, tam kilka naszych szefowych i przewodniczek odbiera od ludzi kwiaty, znicze, ustawia je i porządkuje. Robią to z gracją, dziewczęco, godnie.

Wczoraj też tu byłem, wieczorem, z dziećmi, z ich babcią. Dywany świec, stosy świeżych kwiatów, milczący, nieprzebrany tłum. To było niesamowite doświadczenie, tłumaczyłem Stasiowi, że będzie o tym opowiadał swoim wnukom. Cała droga powrotna to lekcja historii, niekończących się pytań, opowieści, nasiąkania patriotyzmem i szlachetnymi ideałami.

Wracam do biura, dziś jestem w czarnym krawacie, który po raz pierwszy założyłem od śmierci ojca w 2001 roku. Inaczej nie można. W biurze wielkiej światowej korporacji, firmy z tzw. Wielkiej Czwórki, wielu kolegów wygląda podobnie, ciemne garnitury, ciemne krawaty, białe koszule. Odczuwamy chyba solidarność narodową. Dostałem dziś kondolencje, jako Polak, z Ukrainy, Luksemburga, Indii, Danii, od wszystkich, z którymi teraz pracuję.

To co się wydarzyło jest wielką, trudną do ogarnięcia tragedią. Poniżej zamieszczam, jak sądzę, jeden z najciekawszych komentarzy, które pojawiły się bezpośrednio po katastrofie:

Tomasz Terlikowski, Szukając sensu w bezsensownym