środa, 12 stycznia 2022

MANIFEST MŁODYCH OJCÓW

Jeśli jesteś młodym ojcem albo chcesz kiedyś nim być, uważam że ten tekst jest dla Ciebie! Jeśli nie jesteś młodym ojcem ale kiedyś nim byłeś, albo nie jesteś bo nie możesz (np. jesteś kobietą co dla niektórych nie stanowi już wprawdzie przeszkody no ale..) lecz z młodymi ojcami sympatyzujesz, kibicujesz im, nie są Ci obojętni. przeczytaj również poniższe!


#ojcostwo #ojcowie #młodzi

MANIFEST MŁODYCH OJCÓW

Dziękuję za wszystkie feedbacki po opublikowaniu historii moich ostatnich miesięcy. Jest wiele „grup społecznych” zaniepokojonych lub pobudzonych tym długim wpisem, dostałem m.in. kilka bezpośrednich korespondencji, dzięki za zaufanie. Mam nadzieję, że w moich odpowiedziach widać, że jest szczerość za szczerość. Dzisiaj chciałbym kilka słów skreślić pod kątem jednej z grup, szczególnie zaniepokojonych, rozżalonych, może nawet sfrustrowanych tamtym wpisem. Mówię o młodych ojcach. Pisaliście, że nawet ciężko Wam znaleźć jedną chwilę aby taki długi wpis przeczytać, że musieliście to robić na raty. Że ciężko czytać o podróżach, czytaniu książek, spotkaniach gdy za ścianą małe płacze, gdy wstawaliście kilka razy w nocy, gdy trzeba pędzić do roboty bo karta kredytowa sama się nie zasili a potrzeby wzrastają dynamicznie. Że ostatnią książkę to przed urodzeniem pierwszego dziecka czytaliście itd.
I świetnie! Tak Wam odpowiem na to. Wiem, że nie macie głowy do takich gierek jak w moim wpisie, na zastanawianie się co tu prawdą jest a co zmyśleniem, nawet na komentarz nie macie siły, ani na to aby się wypowiedzieć. I tak Was podziwiam, że jesteście tu przypięci. Że jednak jesteście w obiegu informacyjnym, że jesteśmy w kontakcie. Patrzcie, nawet sam James Bond w ostatnim filmie inaczej śpiewa (uwaga spojler) gdy okazuje się, że jest ojcem. Oj, nic już nie jest takie samo, perspektywa się zmienia, dostaje zastrzyku energii, sensu, odwagi. Pojawia się odpowiedzialność. Mężczyzna dojrzewa, inaczej powiedzmy: facet staje się mężczyzną, nawet jeśli wspaniale dotąd wstrząsał i mieszał. Wy macie te swoje dwadzieścia, trzydzieści lat i cieszycie się ojcostwem, żyjecie pełnią życia, a ten dojrzały Bond o twarzy pięćdziesięcioletniego Craiga, miał wszystko i był wszędzie, ale spójrzcie dobrze na niego: jest zgorzkniały, znudzony i smętny, jakiś taki zasmucony, zgnębiony i pesymistyczny, zawiedziony życiem. Mielibyście mu zazdrościć? Może to on zazdrości Wam.

Ja wypowiem się tutaj za Was. Sam kiedyś byłem młodym ojcem i przecież to jeszcze pamiętam, a teraz... wstrząsam i mieszam.
A zatem Panowie, nie możecie być sfrustrowani takimi wpisami jak mój, nawet gdyby były prawdziwe. Gościowi, który ma czas i fantazję polecieć do Afryki i z kumplami włazić na Kilimandżaro, który sam sobie objeżdża kabrioletem Francję popalając cygaro, ma czas na dysputy z innymi facetami po czterdziestce, możecie spokojnie powiedzieć: odczep się pan od nas, nie zawracaj gitary wizjami, gdy my tu harujemy i jeszcze niewyspani pieluchy przewijamy. Po prostu nie interesuje Was to i nie ma interesować, że gościu wrócił z jakiejś tam wyspy wypoczęty, opalony, zajarany ideami, a Wy oczy na zapałki, czwarta cola w pracy aby nie usnąć na naradzie z szefem. Powiem Wam młodzi ojcowie co macie powiedzieć. Chrzanić to! Tak, macie ryknąć na całe gardło: CHRZANIĆ TO! Zresztą możecie nawet użyć słowa, które w ostatnim filmie z Leonardo di Caprio pojawia się 78 razy, tego wiecie po angielsku na „f”, czyli „f…. off”, nawet gest możecie wykonać, którym jedna pani poseł podobno zgłaszała się do głosu czy tam pocierała czoło w sejmie, ja nie wiem.

Skończmy wszyscy z szukaniem życia gdzieś gdzie go nie ma, w innych krajach, na obcych kontynentach, u sąsiada, na Instagramie, w filmach na Netflixie. Iluzja, iluzja, iluzja. Owszem na piątkowy wieczór z żoną i butelką wina, gdy już wszystkie pociechy ułożone do snu, najbardziej pozwalający na iluzję film nie jest zły. Nie jest też źle w ciemny grudniowy wieczór odpalić zdjęcia z podróży poślubnej na dużym ekranie albo obejrzeć film o lasach tropikalnych lub afrykańskiej sawannie. Tymczasem czeka Was upojne deszczowe lato nad Bałtykiem, gdzie jod sam się wdycha, dzięki temu mniej chorób dzieci, a więcej Waszego snu w nocy, same pozytywy. Owszem single i singielki w pracy będą wracać z Lanzarotów i Majorek, wnerwiając wszystkich opalenizną. I co z tego? Was to nie rusza tak jak Bonda obstrzał samochodu na rynku włoskiego miasteczka. Jesteście odpowiedzialni za innych ludzi, za Wasze rodziny, ich szczęście przed Waszym, Wasze szczęście po ich szczęściu. Czy to takie kontrowersyjne?

Życie nie jest, nie powinno być kolekcjonowaniem przyjemności, choć do takiego stylu jesteśmy wciąż zachęcani zewsząd. Życie jest misją, powinno być misją. Jakimś zbiorem zadań do wykonania, które identyfikujemy w jego przeciągu dzięki inteligencji swojej, wrodzonej i nabytej, refleksowi, natchnieniom z góry i z boku, życzliwym ludziom i tym, których wolelibyśmy może nawet nie znać. Identyfikujemy i realizujemy na tyle na ile umiemy, zmieniając świat wokół siebie. Powie ktoś: zaraz zmieniać? Nie, nie chodzi nawet o świadomy zamysł, każdy, każdy, poprzez to kim jest, co ma i co robi oddziałuje na otoczenie wokół siebie, potęguje dobrą atmosferę lub obniża jej temperaturę, czy tego chce czy nie chce. Malkontent może zatruć życie każdemu. Wesoły człowiek poprawi humor największemu ponurakowi. Tak to jest i koniec! Jeśli robimy to świadomie - powinniśmy być trochę świadomi, jesteśmy w końcu homo sapiens, istotami rozumnymi - ma to większą wartość. Jeśli kosztuje nas - ma to jeszcze większą wartość. Zniszczenie tego wymiaru, zapomnienie o nim powoduje, że nasze życie jest bardziej płaskie, nie ma w nim wymiaru 3D.

Bycie ojcem, dawcą życia, dawcą genów, dawcą historii. Rodzicowi powinno być najłatwiej zrozumieć swoje dziecko, często widzi on i rozumie coś uchwytnego tylko dla rodzica. Dlaczego? Geny. Np. chłopiec nie lubi wspinać się po ściankach i ojciec to rozumie, bo sam nienawidził tego. A gdy syn uwielbia to a ojciec nienawidził, ooo, to jest okazja dla ojca do pokory, do samozaparcia, wyjścia poza swoją strefę komfortu. I można być prezesem, dyrektorem, człowiekiem wielkich sukcesów zawodowych a na polu bycia ojcem zwyczajnie jechać na trójach, miernych a nawet ledwo przechodzić z klasy do klasy.

Teraz jest lepiej z ojcostwem, szczególnie młodych ojców, potem jest gorzej. Jest lepiej bo młodzi ojcowie, wielu młodych ojców, jest czynnie zaangażowanych w wychowanie, no powolutku z tym wychowaniem… - w opiekę nad swoimi dziećmi. Wielu chodzi na szkoły rodzenia, „rodzi” z żonami, no nie dosłownie, nie daliby rady-;), ale są obecni, trzymają za rękę, od początku wiążą się emocjonalnie ze swymi dziećmi, pogłębiają więź z żonami. Potem przewijają, karmią, noszą w nocy i gdy wrócą zaraz po pracy, ba, niektórzy biorą urlopy tacierzyńskie. Panowie noszą dzieci w nosidełkach, to fajny widok w marketach, w centrach handlowych. To ważne! Kontynuujcie. Nie ustawajcie w tych staraniach, w tym zaangażowaniu. Jednak najważniejsze przed Wami. Zapewniam Was, jako człowiek od paru już lat mający zawsze w swojej pieczy nastolatków, największe wyzwania na Was jeszcze czekają. Źle byłoby zatrzymać się na zaangażowaniu jako ojciec na etapie wczesnego dzieciństwa swoich dzieci. To zaangażowanie musi trwać, musi się nawet wzmóc później. W sposób bardziej inteligentny, finezyjny, wymagający większej konsekwencji. Z rozrzewnieniem będziecie wspominali nieprzespane noce. Ale o tym później, kiedy indziej.

Jest w nas wiele niezrealizowanych pragnień, nie zdążyliśmy z kumplami wejść na Kilimandżaro a inni wchodzą. Trudno, mieliśmy swoje pięć minut, byliśmy kiedyś studentami, mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Trzeba było wtedy. A teraz nie marudzić. Może pójdziesz z synami, jak będą mieli swoje żony, albo z zięciami, mężami Twoich córek, Ty ich oderwiesz wtedy od pieluch, oni będą Ci wdzięczni. Sami by nie śmieli, ale gdy „teść proponuje, no wiesz żono, jak mogę odmówić?”. W zamian ci zięciowie może zholują Cię z góry, gdy spuchniesz i nie będziesz miał siły iść dalej. W praktyce pewnie będzie to Kościelec a może nawet tylko Giewont lub Łysica w Górach Świętokrzyskich. I tak, każdy z takich pomysłów będzie genialny. Wszystko ma swój czas.

Tymczasem walczysz o czas dla rodziny, o to aby nie przegapić pierwszych słów Twego dziecka, pierwszych kroków, pierwszych radości. To jest smak życia. Głupio byłoby to przegapić po prostu. Więc młodzi panowie ojcowie, bądźcie family man’ami, przebijajcie się w świecie zawodowym, specjalistycznym, każdy robi to co robi, i większość nie ma czasu na śledzenie procesów przetaczających się przez nasz świat. Wiadomo od zawsze, że dwie grupy angażują się najbardziej zawsze społecznie: młodzież i emeryci. Dlaczego? Bo mają czas. Młodzież jeszcze ma czas a emeryci już mają czas. Obie grupy nie są skażone wielogodzinnym dniem pracy, konkretnej pracy, którą trzeba wykonać, za którą się odpowiada, którą trzeba wykonać porządnie, za którą są pieniądze na utrzymanie siebie i swojej rodziny. Tak jest i będzie.

Jednak, azaliż, atoli, nie oznacza to, że można zupełnie odpuścić świat. To znaczy można, wielu to robi, ale powiedzmy tak: można ale nie wolno. Można ale źle się to kończy. Znamy dobrze te bon-moty, że zło triumfuje dlatego, że dobrzy ludzie nic nie robią. Bierność, oglądanie się na innych, jakichś specjalistów, ekspertów, tych, którzy „biorą za to pieniądze”. Mimo wszystkiego co napisałem powyżej, w jakimś stopniu trzeba trzymać rękę na pulsie, angażować się, nawet dlatego tylko aby później móc spojrzeć w oczy dorosłym albo dorastającym dzieciom, że ojciec coś robił „wtedy”, nie patrzył tylko biernie jak widz, obojętnie przyglądając się rozwałce świata. Ojcowie są odpowiedzialni nie tylko za swoje rodziny ale i za świat, jaki ma istnieć dla ich dzieci. „Przepraszam nie zauważyłem, że świat ulega zniszczeniu, byłem zajęty wtedy zakupami w „Biedronce” albo wybieraniem mebelków z IKEI”. Tak może być. Gdy Wy będziecie zajęci codziennością, ktoś zmieni świat za Was, ktoś ukradnie Wam dzieci a Wy będziecie bezradni. O tym więcej w kolejnym tekście już nie tylko dla młodych ojców. Wychowanie nastolatków - tam jest jazda, tam nie ma miękkiej gry. Te wszystkie zagadnienia nieprzespanych nocy, karmienia, zakupów zupek w markecie wydadzą Wam się igraszką.

Dziękuję za Waszą uwagę.

niedziela, 2 stycznia 2022

Nie tylko Zenek, nie tylko Sławomir


Zerkanie w wieczór sylwestrowy do telewizora i natykanie się za każdym razem na Zenka Martyniuka, nieco mnie rozbiło psychicznie. One man show?

Gdy rodzina dochodziła do siebie po sylwestrowej nocy i smacznie spała, ja nie mogąc pogodzić się z tym, co ujrzałem w telewizji, usiadłem do komputera i postanowiłem Wam opowiedzieć o dawnych czasach. Być może dołączę ten tekst do zbiorku szkiców z początków tzw. naszej wolności. Tak, tak Kochani, mam taki PESEL, że załapałem się na końcówkę PRL-u i okres tzw. transformacji ustrojowej. Korzystając z chwili przerwy zawodowej wróciłem myślami na chwilę do zamierzchłych czasów, by wydobyć z nich strzępki wspomnień. Nie było łatwo. Jednak szybko okazało się, że dokonując tego ćwiczenia, wpisałem się w trend. Mamy bowiem właśnie kilka świeżych filmów w kinach z rzeczywistością początku lat dziewięćdziesiątych w tle. Dla większości to prehistoria, ale mam tu wśród znajomych jednak paru rówieśników. Jeśli uda Wam się chociaż raz mimowolnie uśmiechnąć czytając jakiś fragment tego tekstu, proszę dajcie mi o tym znać albo chociaż dajcie kciuk w górę😉
Każdy chciał być DJ-em
Nie tylko Zenek, nie tylko Sławomir są idolami masowej wyobraźni! Ci dwaj dżentelmeni dołączają do długiego korowodu artystów, piosenkarzy, muzyków i postaci show biznesu porywających tłumy, inspirujących, nadających sens powszednim, szarym dniom, przenoszących nas do lepszej rzeczywistości, umilających życie swymi aksamitnymi głosami. Choć trudno w to uwierzyć obserwując od kilku lat zakopiańskie „Sylwestry z Dwójką”, nie są jedyni a przed nimi było wielu, wielu innych, którzy pozostaną na zawsze w naszej pamięci. Im dedykuję to wspomnienie.
Jako przewodniczący samorządu szkolnego naszej podstawówki, musiałem coś z siebie wykrzesać. Lud szkolny domagał się chleba i igrzysk. Co do chleba, to chodziliśmy na posiedzenia Rady Pedagogicznej i tam błagaliśmy o jakieś wolne od klasówek w piątki, losowanie szczęśliwego numerka i tym podobne historie. Co do igrzysk, to gazetka szkolna mimo naszych wielkich starań nie okazała się żadną atrakcją.
Należało zrobić dyskotekę! Tak, dyskotekę! Z czadową muzyką, zgaszonym światłem, dymem, szklaną kulą i kolorowymi pulsującymi światłami, ostatni krzyk mody. Akurat pasjonowałem się muzyką. Lista Przebojów Trójki Marka Niedźwieckiego, prezenterzy Marek Sierocki i Bogdan Fabiański w Polskim Radiu to była awangarda. Marzyłem, że kiedyś skoczę do Warszawy i wezmę udział w imprezie prowadzonej przez Sierockiego albo Fabiańskiego. Ależ byłby czad! Tymczasem z kolegą Henrykiem pojechałem do Ostrowca Świętokrzyskiego, bo dostałem cynk, że akurat tam rzucili do sklepu wzmacniacze. Dojechaliśmy autostopem, ale wzmacniaczy już nie było. Kupiłem za to radio z wbudowanym wzmacniaczem. Bo takie jedno radio jeszcze zostało. W kolejnym tygodniu kopsnęliśmy się do Starachowic, bo tam z kolei rzucili magnetofony. Niestety zostały tylko czarne, nie do kompletu. Dobre i to, wziąłem za ostatnie pieniądze. W kolumny zaopatrzyłem się kilka tygodni wcześniej, rzucili do Skarżyska-Kamiennej, gdzie oczywiście natychmiast zameldowaliśmy się. Miałem zatem sprzęt nadający się do głośnego puszczania muzyki.
Nie wiem do końca, dlaczego władza ludowa tak drażniła konsumentów. Po co komu sam wzmacniacz w Ostrowcu albo kolumny w Skarżysku-Kamiennej? Mój ojciec kiedyś stał całą noc w kolejce przed sklepem sportowym, bo dostał cynk, że mają rzucić namioty. Namiot by nam się przydał do wyjazdów, bo stary nie nadawał się już do użytku. Nad ranem okazało się, że dojechały nie namioty, tylko rowery i śpiwory. Rowerów trzy sztuki, więc ojca już to szczęście nie objęło, za to kupił dwa śpiwory. Wprawdzie mieliśmy już śpiwory, ale skoro je rzucili, grzechem byłoby nie wziąć po całej nocy koczowania pod sklepem na zimnie.
Innym razem całą rodziną obstawialiśmy dostawę mebli. Mamie marzyły się mahoniowe matowe regały. Nie dotarły. Może w przyszłym tygodniu? Znowu koczowanie i tak ze trzy razy. W końcu przywieźli. Jasne, na wysoki połysk. Wzięliśmy oczywiście. Do dzisiaj straszą w mieszkaniu mojej mamy. Ale ile było podczas tych komitetów kolejkowych zabawy wieczornej i nocnej, podchody, w chowanego, berek, żarty, totalna integracja dzieciarni asystującej matkom i ojcom. Ach, wspomnienia... Wróćmy jednak do rozpoczętej historii.
Kasa samorządu szkolnego świeciła pustkami, więc o wynajęciu profesjonalnego didżeja nie mogło być mowy. Postanowiłem poprowadzenie szkolnej zabawy wziąć na siebie.
Z pomocą kolegi zwiozłem cały sprzęt do szkoły, zwolniliśmy się z ostatniej lekcji i ustawialiśmy wszystko na sali gimnastycznej, która miała być świadkiem najlepszej imprezy w historii naszej podstawówki. Mimo unoszącego się w powietrzu zapachu materacy, kurzu i młodzieńczego potu wydobywającego się podczas karkołomnych skoków przez kozła - wszystko zapowiadało się po prostu przednio. Najfajniejsze dziewczyny zapewniały, że przyjdą, podczas ostatnich dni trwała jedna wielka ekscytacja tematem, cała szkoła szykowała się na ten wieczór. A ja uwijałem się aby przygotować jak najlepszą playlistę. Czy to wymagało dużego zachodu? No, wyobraźcie sobie. Nie ma Spotify, nie ma streamingu ani plików na telefonach, nie ma nawet telefonów… Co?
Co jest? Jest kaseta magnetofonowa zakupiona za ciężkie pieniądze zarobione na zbieraniu butelek, makulatury i złomu. Jest i inna kaseta magnetofonowa zakupiona za ciężką kasę sprezentowaną na imieniny przez ciocie i babcie, na której pieczołowicie ponagrywane są hity z radia. Czasami coś jest urwane na końcu, albo nie ma początku bo wcisnąłeś klawisz nagrywania dopiero po zorientowaniu się, że w „Lecie z Radiem” leci właśnie hit, na który cały wieczór czyhałeś. Te kasety są jakoś tam poopisywane, ale nie zawsze precyzyjnie. No i jak chcesz znaleźć piosenkę nagraną w dwudziestej minucie, to nie masz żadnego podglądu tylko przesuwasz taśmę „na oko”, odsłuchujesz przez słuchawki aby ustawić ją w odpowiednim momencie startowym piosenki, którą akurat uznałeś, że warto puścić. A sprzęt do miksowania? Takie dwie płyty co to kręcisz po nich szpanersko palcami? No stary, może Sierocki i Fabiański mieli, ale nie ja, skromny uczeń, skromnej podstawówki, w skromnym mieście u schyłku PRL-u. Mieliśmy entuzjazm, to wszystko.
Rozpoczęliśmy zabawę naprawdę z kopyta. Popłynęły piosenki Modern Talking, Bad Boys Blue, Wham i Michaela Jacksona. Shakin Stevens też wszedł do gry, a wtórował mu zespół Europe. Same hiciory. Nie pamiętam tylko czy zagraliśmy ulubieńca nastolatek Limahla, albowiem wyróżniał się on głównie fryzurą i tym, że dobrze wyglądał na plakatach. Nie wiem też, czy graliśmy Samathę Fox, która z kolei wyróżniała się głównie tym, że z plakatów kusiła płeć męską. Jednak muza była zacna. Nie zabrakło Perfectu, Kombi i Maanamu. Szał niebieskich ciał. No, rozmarzyłem się. W rzeczywistości dziewczyny tańczyły a chłopcy podpierali głównie ściany.
Już po pierwszych kawałkach przy mojej „konsoli” czyli przy dwóch szkolnych ławkach, na których stał „sprzęt” i walały się kasety, zaczęło gromadzić się coraz więcej ludzi. Ten i ów proponował aby zapuścić to czy owo. Inny obracał w rękach kasetę, w skupieniu czytając jej opis, by znaleźć swoją ulubioną piosenkę i zaproponować abym ją właśnie puścił. Inni po prostu podpierali ścianę za moimi plecami i grzali się w cieple stanowiska didżeja. Każdy chciał być didżejem, takie to były czasy. Z każdą chwilą tłum wokół mnie gęstniał. Koledzy wcześniej pomagający mi, teraz gdzieś się ulotnili, za to pojawili się Jajos, Kendi i Bużak, znane łobuziaki. Z Jajosem byłem w dobrych stosunkach, uważałem go za wrażliwego młodzieńca, któremu nie ułożyło się życie. Dostarczał mi wiedzy o ludziach. Dysponował także imponującą wiedzą teoretyczną o anatomii ludzkiego ciała, jak również pewną praktyką, o której ochoczo opowiadał. Bużaka się bałem, był narowisty i nieprzewidywalny, bez paralizatora lepiej było do takiego nie podchodzić. Koledzy Jajos i Kendi jakoś go obłaskawiali, choć był od nich starszy. Czwartoroczny drugoroczniak, czy jakoś podobnie - powtarzanie czwarty raz klasy, choć nie tej samej. Najpierw powtarzał czwartą, potem piątą, a teraz drugi raz siódmą, czyli był ode mnie ze trzy lata starszy choć chodził do niższej klasy. Taka karma…
Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu nauczycieli. Mieli pilnować imprezy, taki był warunek zgody dyrekcji na dyskotekę. Na początku ich grupka kłębiła się w okolicy wejścia na salę, wydawała bilety, sprawdzała tożsamość. Jednak teraz nie mogłem wyłowić z coraz bardziej gęstniejącego tłumu żadnego z nich. Jak się później dowiedziałem w związku z „gęstnieniem tłumu” ciało pedagogiczne pod wodzą pana Bojkerta zamknęło się przezornie w kantorku wuefistów i tam, racząc się „kwiatem jabłoni” a może i czymś mocniejszym, przeczekało do końca imprezy. Pan Bojkert, och trzeba było go raz zobaczyć, by w mig zrozumieć, na czym polega selekcja negatywna do kadr nauczycielskich. Można by też zrozumieć, dlaczego dał się wrobić w pilnowanie młodzieży na dyskotece szkolnej w najbardziej zakapiorskiej dzielnicy naszego miasta. Spuśćmy zasłonę milczenia, dość powiedzieć, że był to najbardziej tchórzliwy osobnik, jakiego w życiu spotkałem. Właśnie on miał pilnować porządku na naszej dyskotece!
Tymczasem impreza rozgrzewała się do czerwoności, a do sali gimnastycznej napływali wciąż nowi ludzie. Poszły w ruch gotowe remiksy, z najbardziej znanym, gdzie piosenkarz a może miksujący didżej bekał między piosenkami. Zawsze mnie intrygowało, kto i dlaczego tam beka, niestety rozwiązania tej tajemnicy nigdy nie poznałem. Zacząłem nerwowo wyrywać kasety ze spoconych rąk, mówiąc, że właśnie są potrzebne. Chowałem je do kieszeni, a potem ukradkiem przenosiłem na zaplecze do torby. Do zaplecza miałem klucz, i była to najlepsza rzecz związana z tą imprezą, jaka mi się przydarzyła. Moje przerażenie rosło bowiem z minuty na minutę, gdy do sali wtaczał się coraz bardziej nieciekawy element, przy którym Bużak mógł uchodzić za grzecznego i dobrze ułożonego młodzieńca. Suskiewicz, czyli młodociany podejrzany o zabicie matki, jego niedorozwinięci kompani znani z brutalności. Dalej gang kulturystów, dla których jedynym sensem życia była masa i rzeźba. Kazik, który powinien znajdować się w poprawczaku i wielu, wielu innych. Gdy wszedł Czarny Lolek ze swoją świtą zrozumiałem, że czas się ewakuować. Nie wiem, w którym momencie zaczęły się przepychanki i w ruch poszły pięści, nie pamiętam też, kiedy przyjechała milicja obywatelska i rozwiązała imprezę, oswabadzając uwięzionych nauczycieli i odprowadzając w kajdankach do milicyjnej „suki” co bardziej krewkich amatorów tańca.
Wielu rzeczy z tamtego wieczora wolałbym nie widzieć i nie pamiętać.
Nie wiem czemu, ale obawiałem się głównie o sprzęt. Na myśl o kolejnych podróżach do Starachowic i Ostrowca Świętokrzyskiego odechciewało mi się jakichkolwiek dalszych prób bycia didżejem.