Mieliśmy pociągnąć dalej refleksję o
wujach w okresie świątecznym, ale nie dało rady, jak święta, to święta. Spróbujmy
więc może w klimacie noworocznym. Wiecie, wuj wujem, ale opowiadać dzieciom
muszą przede wszystkim rodzice.
Zdarzyło się tak, że zaraz po
opublikowaniu postu o roli wuja oglądaliśmy z dziećmi film „Opowieści na
dobranoc” czy jakoś podobnie zatytułowany. Nie będę go tu reklamował, bo jak
pisałem, próbuję polecać rzeczy bardzo dobre, wychodząc z założenia, że nawet
na dobre ludzie tu zaglądający mogą nie mieć czasu. Ta produkcja, powiedzmy, że
była po prostu znośna. Tytułowymi opowieściami na dobranoc raczy syna i córkę
swojej siostry wujek grany przez Adama Sandlera (a w polskim dubbingu przez jak
zwykle zabawnego Piotra Adamczyka). Te historie są trochę związane z kłopotami
wujka, ale dość radykalnie poprawiane w trakcie opowiadania przez dwoje
siostrzeńców. Nie poświęciłbym zdania na ten film, gdyby tak dobrze, w sposób
zupełnie nie zaplanowany i zaskakujący dla mnie samego nie wpisał się w tekst o
roli wujów, ciotek, babć i innych przyjaciół rodziny. Powtórzmy na wszelki
wypadek - wuj to postać niezbędna w wychowaniu.
Teraz zwracam się do, mam cichą nadzieję,
czytających to studentów, czy (no w to, to już trzymajcie mnie, chyba nie
uwierzę) licealistów. Ja dużo czasu poświęcam tu różnym refleksjom związanym z
wychowaniem dzieci. Cóż, „karmię was tym, czym sam żyję”, a przecież jako ojca
piątki pociech na co dzień żywo mnie to interesuje. Chcę Wam jednak powiedzieć,
żebyście byli uważni, bo to jest dla Was również jak znalazł. Weźmy na przykład
tego maglowanego tu przez chwilę wuja. Przecież to jest o Was. Wujek-student,
który wpada do domu starszej obdarzonej potomstwem już siostry, by za darmo (nie
oszukujmy się) dobrze podjeść, ale który przy tej okazji przeturla się z
najmłodszymi po dywanie czy też zaprezentuje im najnowszą wersję podrzucania
ich pod sam sufit - to jest bożyszcze młodzieży w każdym wieku. Pamiętam
pojawiającego się u nas sporadycznie Remika licealistę a potem studenta (teraz już
szczęśliwego ojca) i jego zaraźliwy, rześki śmiech już od progu i wykrzykiwanie
jakichś haseł-powitań typu „mała korbołaza” czy jakoś podobnie, przybijanie
piątek, żółwików i ogólny tumult. Do dziś nie wiem, co ta „korbołaza” miała
znaczyć i skąd się to wzięło. Macie jednak jak w banku, że gdy dziewczyna
będzie chciała was przetestować czy nadajecie się do małżeństwa, to zaciągnie
was do jakiejś swojej rodziny czy starszej koleżanki z niemowlakiem, by bacznie
obserwować, jak nawiązujecie kontakt z tym brzdącem. Oczywiście można się tłumaczyć,
że tarzać to się będziecie, ale nie z jakąś obcą latoroślą tylko ze swoim
synem, ale na pewno lżej na sercu tej dziewczynie młodej, drżącej o swoją
przyszłość, będzie zobaczyć kandydata na męża nawiązującego szybki kontakt
empatyczny z całkiem obcymi dziećmi niż widzieć wycofanego, ziejącego niechęcią
i obojętnością do ludzi i świata mruka.
No, dobrze. Wuj wujem ale i tak wiadomo,
że najważniejsi są rodzice. Także w opowieściach, także na dobranoc. Jest tu
mnóstwo historii i anegdot, na przykład moja najmłodsza córka toleruje tylko
jeden rodzaj opowieści na dobranoc: o księżniczkach. Choćbyś nie wiadomo jak
ciekawe fabuły był w stanie rozsnuć przed dziecięcą wyobraźnią, jeśli dosyć
szybko nie pojawi tam się jakaś nieszczęśliwa lub całkiem pogodna księżniczka,
mieszkająca koniecznie w zamku, nawet jeśli rzecz dzieje się współcześnie, to
pakuj manatki bracie i wskakuj do fosy, gdzie bez zwłoki zjedzą cię krokodyle.
Pytanie jakiego gatunku krokodyle, bo
jest ich aż cztery rodzaje. Tego właśnie dowiedział się mój przyjaciel podczas
gry planszowej ze swoimi dziećmi w te Święta. U nas hitem tego sezonu stała się
gra „Wsiąść do pociągu”, całkiem sprawnie przesłana mi przez sklep Rebel.pl
prosto pod choinkę. Doskonała jest też IPN-owska „Kolejka”.
Dlaczego opowieści na dobranoc (inny mój
znajomy, bardzo zajęty człowiek pracujący nie bojący się wyzwań i w ciągłej
podróży służbowej, opowiada bajki córce co dzień, jeśli trzeba to i przez
telefon) i gry planszowe, nawet jeśli „zachwytu w nas nie wzbudzają”, są godne
polecenia a właściwie winny być pozycją obowiązkową w grafiku zajęć rodzinnych?
Już tłumaczę. Bo sprzyjają budowaniu R E L A C J I!
A
bez R E L A C J I nie ma nic. Nie ma zaufania, nie ma
wychowania. Teraz bardzo modne jest hasło „biznes to relacje”, że w biznesie
bez relacji nie da rady, są różne konferencje, książki na ten temat.
Rozumiecie: w biznesie, gdzie jest przecież obiektywny interes, gdzie liczy się
jakość towaru, usługi, gdzie często rozstrzyga cena. I mimo to tak duży nacisk
jest kładziony na to, z kim współpracujemy, na czynnik ludzki. To co mówić o
rodzinie, o małżeństwie, o przyjaźni. Warto zadać sobie pytanie czy zajęcia, nasz
sposób spędzania czasu razem wspiera budowanie RELACJI między nami czy też nie?
A może można by lepiej tę RELACJĘ budować? Rozmawianie, patrzenie sobie w oczy,
spacer, kontakt, bliskość pomaga. Gapienie się razem na witryny sklepowe, wśród
huku muzyki chyba mniej. Wg ostatnich badań na Mazowszu rodzice nie przytulają prawie 70 procent uczniów
podstawówek, a ponad połowie dzieci rodzice nie czytali bajek.
Tu jest link do kampanii Fundacji Mamy i
Taty, która jest właśnie o tym www.rozmowatowychowanie.pl.
I to jest podstawa, także w budowaniu RELACJI
z kimś, z kim chcę się być może związać na całe życie (widzicie, znowu mamy
temat uniwersalny dla wszystkich pokoleń). Trzeba gadać, gadać i gadać. I mieć
o czym!
I z tym dzisiaj w klimacie noworocznym
Was pozostawiam. Życzę Wam budowania dobrych RELACJI w 2014 roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz