piątek, 29 sierpnia 2014

Fenomen Skautów Europy na przykładzie Eurojamu 2014


Zacznijmy od tego, że jestem niezwykle szczęśliwy, że tam byłem. Co prawda tylko trzy noce i dwa dni, ale na miejscu pod względem intensywności i ilości zdarzeń, wydawało się, że to trzy tygodnie. Jechałem m.in. z zamiarem dania jakiejś bezpośredniej, na gorąco relacji, by zapełnić nieco deficyt informacji w Polsce, ale nie dało się. Po prostu nie dało. Może to i lepiej. Wielu rodzicom wystarczy widok przywiezionych kaloszy i trzykrotne czyszczenie namiotów z normandzkiego błota. I niech tak zostanie. Trzeba bowiem przyznać, że Normandia, ogromny liściasty las, częste rzęsiste deszcze i gliniane podłoże dały efekt jedyny w swoim rodzaju. Trudno sobie wyobrazić to błoto, takiego u nas nie uświadczysz. Chyba że w jakichś bagnach biebrzańskich, ale nikt przy zdrowych zmysłach tam się nie ładuje z obozowaniem. Jeśli ktoś pyta dziś uczestników, czy błoto normandzkie było po kostki, oni wybuchają wprost śmiechem. Takim po kostki nikt sobie nawet nie zaprzątał głowy, takim to się szło jak po asfalcie. Jednak zgodnie z udaną maksymą, że „do wszystkiego można się przyzwyczaić”, po kilku godzinach brodzenia, nikt już nie zwracał uwagi na kałuże i breję przyklejającą się do butów. Zaczęło to mieć nawet swój swoisty urok, kalosze wyglądały zjawiskowo np. na nogach harcerzy niosących sztandary. Będziemy więc to wspominać coraz bardziej z uśmiechem i nostalgią.

Może niepotrzebnie zaczynam od tego wątku, który przylepił się tu, jak nie przymierzając, kawałek gliny do buta, jednak ciągle, ciągle on od razu się pojawia w pytaniach, czy faktycznie to błoto było takie duże, itp., itd. Pojawiło się nawet na słynnym już zdjęciu nóg w kaloszach na błotnistej drodze na fejsbukowej stronie robiącej bekę z tych wszystkich naszych eurojamowych przygód. Trzeba jednak szybko zauważyć, że te trudniejsze niż zwykle warunki bardzo zahartowały nasze harcerki i harcerzy. Pamiętam, że w wieku nastoletnim praca nad charakterem kojarzyła mi się z sytuacją, kiedy na zewnątrz pada, wieje i szaro a tu trzeba założyć jakieś gumofilce czy trapery i kurtkę i wyjść w zamieć czy inną pluchę wbrew sobie, i wykuwać hart ducha. I to prawda, takie sytuacje faktycznie wzmacniają charakter, siłę woli, męstwo, tak konieczne, aby mówić w ogóle o czymkolwiek, o jakimkolwiek rozwoju.

Zatem te warunki zahartowały ich w sensie siły ducha ale i wzajemnej integracji. Wiadomo bowiem, że oprócz błota, deszczu, mówiąc oględnie umiarkowanej temperatury, zdarzały się istotne błędy w zaopatrzeniu a menu francuskie nawet gdy produkty dojeżdżały w komplecie, było czasami zbyt skromne jak na polskie podniebienia. Ale nie tylko polskie, wszyscy solidarnie cierpieli nadmiar bagietek i mleka a jakby mało czegoś bardziej treściwego przypominającego schabowego z ziemniakami albo chociaż kiełbasę z normalnym chlebem. Tęsknota za wołowiną łączyła zatem różne narodowości, Polaków, Włochów, Niemców, nie wyłączając Francuzów. Znam historię, jak cały podobóz i Francuzi, i Włosi, i inni, wpadał do naszych na specjalne placki, bo przewidujące chłopaki przywieźli ze sobą dwadzieścia kilogramów mąki i wyczyniali z niej czary kulinarne. Więc zamiast robić zdjęcia i zamieszczać relację na żywo w sieci, jeździło się do oddalonego supermarketu, by wyładowywać raz po raz samochód po brzegi mięsem różnego rodzaju, co by nasi wzmocnili się białkiem zwierzęcym na kolację. Takiej akcji dokarmiania to jeszcze nie widziałem. Kasjerki w Intermarche nie kryły wesołości, bo takich zakupów dotąd nie widziały. I tak nie wiem czy do wszystkich dotarło, pewnie nie. Jednak te wszystkie uciążliwości (choć naszych szefów irytowały strasznie, bo przyzwyczajeni do odpowiedzialności za swoich ludzi, niejako uwięzieni w normandzkim lesie, strasznie się męczyli, nie mogąc natychmiast zaradzić problemom) nie przesłaniały wcale uczestnikom wspaniałego, międzynarodowego przeżycia, którego codziennie doświadczali.



Harcerki i harcerze mieli wspaniałego, niezwyciężonego ducha. Niejeden rodzic, widząc to, przecierałby oczy ze zdumienia, że ten jego syn, ta córka, nie tylko nie marudzi ale jest pełna entuzjazmu, wyrozumiałości i braterstwa dla ludzi wokół, że pierwsza wstaje aby dla zastępu rozpalić ognisko, pomaga młodszym, śpiewa w deszczu. Wiem, co mówię, widziałem te twarze młode, szlachetne, bez fałszu, na własne oczy. Spotykając mnóstwo naszych, pytałem i obserwowałem, rozmawiałem z trzynasto-, czternasto-, piętnasto- latkami. Podobne pozytywne, dziwnie dojrzałe odpowiedzi, z których wynikało, że wszyscy oni są niezwykle ale to niezwykle z tej przygody zadowoleni. Jakoś nią wzmocnieni, zbudowani, trochę może stonowani przez te trudy, to nie był tani, fizjologiczny, eksplozywny entuzjazm. To było głębsze przeżycie, oni byli w pewien sposób oszołomieni tym tłumem ludzi mówiących w innych językach, w tych samych mundurach, recytujących na ceremonii tę samą rotę przyrzeczenia, przestrzegających tego samego Prawa Harcerskiego. Ta masa ludzi robiła wrażenie na nich, nie mogło być inaczej. Oczywiście nie chcę tu lukrować, popadać w euforyczny nastrój ale przecież każdy rodzic sam mógł zweryfikować poziom zadowolenia swoich dzieci po powrocie. I powiedzcie sami, czy przesadzam?

Wiedzą to wszyscy twórcy filmowych hitów, że między ludźmi połączonymi wspólnym czasem, miejscem i wyzwaniem tworzy się niezwykła więź, nie do odtworzenia w innych warunkach, nie do opowiedzenia w całości, zrozumiała tylko dla tych, którzy to coś razem przeżyli. Jak bowiem oddać dramaturgię wydarzeń, atmosferę, pewien kod znaczeń, tym, którzy w tych wydarzeniach nie uczestniczyli? Niewinne słowo „bagietka” dla wtajemniczonych będzie teraz wywoływało ciągi skojarzeń i wspomnień. Wielu Powstańców Warszawskich opowiada, że atmosfera tamtych dni była tak unikalna, iż nigdy więcej nie odczuli już takiego klimatu wolności, solidarności i podniosłego bohaterstwa. Znając proporcje oczywiście, przyszło mi na myśl jakoś to skojarzenie naszych w Normandii, w obcej krainie, połączonych solidarnością. Oni wszyscy sobie pomagali na ile byli w stanie, dziewczyny podzieliły się tymi nadwyżkami bagietek i innych produktów z chłopakami, a ci pomogli im przenieść ciężkie żerdki przez kilkaset metrów błota, choć wcześniej się nie znali, Lublin niósł ciężary Warszawie a Warszawa pomagała Radomiowi, itd.

Jak już jesteśmy przy tym skojarzeniu: o godz. 17.00 1 sierpnia nasi zorganizowali apel, wiele jednostek założyło biało-czerwone opaski. W gazecie obozowej, którą każdy z uczestników dostawał do ręki, ukazał się artykuł Ignacego z Lublina o Powstaniu. Dzięki temu wielu młodych ludzi po raz pierwszy usłyszało, że w historii miało miejsce takie wydarzenie. Wiele zastępów bardzo dobrze się przygotowało aby być ambasadorami Polski i polskości i podczas zajęć z zastępami z innych krajów to realizowało. To jest wymiar europejski, wzajemne ubogacenie i jednocześnie lepsze zrozumienie tego, kim jesteśmy, że jesteśmy nieco różni, każdy naród, z własną historią, kulturą, zwyczajami, także kulinarnymi, i to jest wspaniałe, jedni od drugich możemy się uczyć. I niech mi nikt nie mówi, że niezręcznie się stało, że Eurojam akurat wypadał podczas obchodów 70-lecia wybuchu Powstania Warszawskiego. Nasi ludzie, w polskich strojach ludowych albo z opaskami, prezentujący polską kulturę i historię wobec ponad dziesięciu tysięcy młodych z dwudziestu krajów, którzy za chwilę zostaną nauczycielami, rodzicami swoich dzieci, urzędnikami swoich państw albo tylko i aż świadomymi obywatelami, zrobili więcej dla sprawy polskiej niż gdyby byli w Polsce i uczestniczyli w oficjalnych uroczystościach. Oczywiście nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby w Polsce w tym czasie byli, uczestniczyliby w nich, i to uczestniczyliby z przejęciem i przekonaniem. Ta sytuacja jednak pokazuje nam jak wielką okazją do pracy dla Polski jest skauting europejski. To jest nasz problem w Polsce, że prawda historyczna zagranicą jest nieznana i fałszowana. Polskie służby, które z naszych podatków powinny bronić dobrego imienia Polski, wszczynać sprawy przeciwko kłamstwu, oszczerstwom, nic nie robią w tej sprawie. Wykształceni Niemcy przyjeżdżają do Warszawy w interesach i dziwią się, jak to miasto jest chaotycznie zabudowane i dosyć brzydkie, nawet przez myśl im nie przejdzie, że przecież to ich przodkowie je zburzyli, aby kamień nie ostał się na kamieniu. A my siebie klepiemy po plecach, że nastroje patriotyczne w kraju wzrastają. Tylko co z tego wynika? Czy nie za mało czynów? No więc, dla nas Eurojam to konkret, także jeśli chodzi o obowiązki wobec ojczyzny.

Przy okazji warto zauważyć, że Polacy uświadomili sobie, że dobrze mówią po angielsku. Średnio dużo lepiej od wszystkich innych narodowości, może z wyjątkiem Szwajcarów, chociaż Niemcy też trzymają tutaj fason. Myślę, że nasze harcerki i harcerze mówią też dużo lepiej po angielsku niż ich poprzednicy, będąc w ich wieku na Eurojamie w Żelazku w 2003 r. To faktycznie było widać, czy może raczej słychać. Wielu z nich bardzo było zadowolonych z siebie z tego powdu. I bardzo dobrze.

Kolejna ciekawostka - po polskiej stronie w przygotowaniach i organizacji tego Eurojamu wzięło czynny udział pokolenie poprzedniego, wtedy byli w zastępach, teraz odpowiedzialni za komunikację, książeczkę, program, w końcu harcerka z Żelazka teraz została nową naczelniczką, o czym sama opowiedziała podczas apelu polskiego po ceremonii zakończenia.

Ten apel to w ogóle jest osobna historia. Takiego jeszcze nie było i pewnie się nie powtórzy. Mianowanie nowej naczelniczki w strugach deszczu, który jednak nie podciął nastrojów. Okrzyki, entuzjazm i na końcu oświadczyny Sławka z Garwolina Kasi z Radomia wobec całych obu nurtów harcerek i harcerzy, tam na środku placu, przez mikrofon, w strugach deszczu – to było zaskakujące i unikalne.

Jest jeszcze wiele ważnych aspektów, które można było dojrzeć w ciągu tych dni. Wychowanie obywatelskie w leśnej szkole. Kiedy czekałem na nocleg u Kuby w Kraalu, odbywała się tam rada drużyny: drużynowy z zastępowymi podsumowywali dzień, wyciągali wnioski i radzili na temat olimpiady sportowej następnego dnia. Nie chciałem przeszkadzać więc spacerowałem po tych chaszczach i błotach, ale chcąc nie chcąc od czasu do czasu dochodziły mnie jakieś strzępy tych narad. Czy Państwo wiecie, że wasze dzieci nie są jakimiś tam bezwolnymi, pasywnymi uczestnikami. Oni są aktorami i współtwórcami wszystkiego co się dzieje. Chłopak choćby był najmłodszy, jeśli ma coś sensownego do powiedzenia, powinno być to wzięte pod uwagę. Dlatego na radzie drużyny czy sądzie honorowym najmłodszy mówi pierwszy aby nie krępował się, nie wstydził mówić po starszych a ci, zanim przywiążą się do swoich fantastycznych pomysłów i „nieomylnego zdania na każdy temat” umieli słuchać, byli otwarci, gotowi zmienić swoje zdanie pod wpływem innych. To jest wspaniała szkoła życia w społeczeństwie, potem w pracy, w firmie, w organizacjach społecznych. O gdybyż wiele spółek miało szefów, którzy zasięgają opinii podwładnych, umieją słuchać, są otwarci na dobre pomysły szeregowych pracowników? Nie bylibyśmy w ogonie najmniej innowacyjnych krajów.


Jednak rada zastępu, drużyny, sąd honorowy to przede wszystkich szkoła odpowiedzialności, bo chodzi o rzetelną ocenę nas i naszych zachowań, w świetle prawa harcerskiego, postanowień z poprzedniego dnia. To wymaga obiektywizmu, szczerości, stawania w prawdzie, co czasami kosztuje, wymaga męstwa, pokory.

A obozowanie, życie, gotowanie w zastępach. To było wielkie obozowisko składające się z wielu małych obozowisk poszczególnych zastępów, prawdziwa metropolia. Tu nikt nie ginął w masie, nie był cząstką tłumu, był osobą, ze swoją funkcją w zastępie, swoimi talentami był niezastępowalny. Miło było nasycać tym wzrok.

A ekspresja? Nie, nie była genialna na naszych ogniskach, ale spełniała swoją rolę. Drużyny dobrze się bawiły w swoim gronie, z akceptacją witając kolejne mniej lub bardziej udane występy zastępów. Wielu chłopaków dzięki temu, że ośmieliło się, intonowało piosenki, przedstawiało scenki, twórczo proponowało swoje pomysły podczas wymyślania scenek, lepiej panuje teraz nad sobą, bardziej wierzy w siebie, nie da się zbić z tropu, jest bardziej ofiarnych, hojnych, wspaniałomyślnych. Nie nadużywam tych słów. Szefowie, rodzice obserwujcie.

A ceremonia, gdzie wszyscy zastępowi i zastępowe z trzymanymi wysoko w górze proporcami przeciskali się aby oddać honor sztandarom. Cóż to był za przepiękny widok? W niejednym sercu wtedy pojawiło się pragnienie: „Ja też zostanę zastępowym/ą”.

Przyrzeczeń w Paryżu nie widziałem, ale wiem, że były wielkim przeżyciem dla składających je. Wiele drużyn krążąc po Polach Elizejskich spotykało się z oznakami sympatii, zaczepiali ich ludzie, mówiąc, że ich dzieci też były na Eurojamie albo że znają Skautów Europy i super, że ich tu widzą.

Nie sposób wszystkich aspektów tu poruszyć. Nie chcę się rozwodzić za długo. Wspomnę jeszcze tylko, co zeznali mi niektórzy rodzice? Ktoś ma teraz remont rur z ciepłą wodą, pyta córki, zagrzać ci wody do mycia?, nie, nie trzeba i córka wchodzi do łazienki, słychać odkręcany zimny, lodowaty prysznic i śpiew a wszystkim domownikom opadają szczęki. Ktoś inny opowiada, że syn teraz modli się, taki pogłębiony jakiś, nawet różaniec raz wyciągnął i poszedł przed dom odmawiać. Cuda, panie. Ta drużyna po raz pierwszy na obozie cały czas miała księdza i codzienną mszę, i rozmowy, i przyjacielski klimat stwarzany przez kapłana, który lubi po prostu rozmawiać z młodymi. Ktoś jeszcze inny nie może się nadziwić temu, że jego córka teraz cały czas coś nuci, śpiewa, a młodsze siostry chociaż tam przecież nie były, wtórują „Venite et videte”. Trzeba przyznać, że Francuzi mają talent do komponowania świetnych pieśni.

Dziękujmy zatem za ten Eurojam, który przeszedł już do historii ale będzie jeszcze długo żył w ludziach, w ich pragnieniach i czynach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz