Stało się. Dłużej nie ma co tego ukrywać. Jako wierni czytelnicy tego bloga
(których autor nie rozpieszcza przecież częstymi wpisami) zasługujecie na
prawdę i słowo wyjaśnienia, nie możecie o tym dowiadywać się z prasy, niszowych
programów literackich w telewizji (tutaj to akurat żartuję) czy witryn
księgarni. Uwaga, trzymajcie mnie! Do drukarni pędzą właśnie trzy moje książki,
to nie żart. Jak debiutować to z rozmachem i iść na całość. Będzie, co ma być.
Piszę o tym jednak z dużą obawą, zdając sobie sprawę z tego, jak daleko tym
pracom do ideału. Z drugiej strony wiem, że nie wykrzesam już więcej czasu w
najbliższej przyszłości a szkoda tego, który już zainwestowałem w to
przedsięwzięcie. Kiedy? Wtedy kiedy zmieniałem firmę, podczas dwumiesięcznej
przerwy gdy po raz pierwszy w dorosłym życiu nie spieszyłem się co rano do
biura i nie wracałem późnym wieczorem, by padać na twarz bez sił. Pomyślałem,
że to ostatni dzwonek, że trzeba wreszcie powiedzieć „sprawdzam” przepowiedni
mojego polonisty, gdy lekko speszony zakończyłem przed całą klasą odczytywanie
wypracowania z próbnej matury, a on gładząc niepokojąco swoje wąsy po dłuższej
chwili namysłu powiedział: „może jesteśmy świadkami narodzin przyszłego
literata?”. Wstyd wspominać, gdzieś to przepadło i nie zostało potraktowane
chyba poważnie. W ogóle nijak nie zostało potraktowane. Może dlatego, że mowa
była o literacie a nie o pisarzu, to jednak nie to samo-;) Pełna emocji praca
prawnika, transakcje, negocjacje wciągnęły mnie bez reszty a pozostała część
życia była przecież równie intensywna. Mimo to intrygujące zdanie utkwiło gdzieś
w zakamarkach pamięci. Pomyślałem więc prawie dwa lata temu: teraz albo nigdy!
I zamiast bujać się na hamaku, nadrabiać zaległości towarzyskie, udać się w
jakąś podróż dookoła choćby Europy, choćby Centralnej, to ja uparłem się, żeby
napisać powieść, i to współczesną. Najpierw trzy dni siedziałem w czytelni
BUW-u wśród studentów uczących się do sesji, jak Guliwer rzucony na jakiś obcy
ląd, ojciec piątce dzieci, dawno w smudze cienia wśród amatorów powyciąganych
szarych t-shirtów, by całą rzecz obmyślić. Okazało się bowiem, że od luźnego
pomysłu do jako takiego planu droga daleka i wyboista, a co mówić dalej.
Gdy już zacząłem, to cały plan i tak poszedł gdzieś w kąt, i akcja pobiegła
jakimiś sobie tylko znanymi torami, które narzucały się palcom uderzającym
miarowo w klawiaturę laptopa. Zaraz zaczęły się wakacje i BUW albo był całkiem zamknięty
albo otwarty w dziwnych godzinach np. dopiero od czternastej. Dzięki temu
zapoznałem się z kilkoma lokalami na Powiślu, które odtąd darzę dużym
sentymentem. Upały i Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, końcówka roku szkolnego
moich dzieci, w szkole, szkole muzycznej i harcerstwie oraz intensywna praca
zawodowa mojej żony w tym okresie nie były sprzymierzeńcami mego planu.
Jakakolwiek praca w domu była wyzwaniem, ale okazuje się, że takie miejsca jak
łazienka, garderoba, strych, garaż, komórka na narzędzia nadają się do pisania
nie gorzej niż wymuskany gabinet, gdy człowiekowi towarzyszy silna motywacja a do
składania słów w zdania niezbędny jest tylko laptop i głowa. Gdzie ja nie usiłowałem
pisać: na dworcu kolejowym, w podziemiach, na drzewie, na statku wycieczkowym,
na balkonie, na plaży - można by napisać satyryczne opowiadanie pt. „Jak nie
napisałem powieści?”. Gdy miałem już jednak dość tych egzotycznych miejsc, zamiast
odsypiać zaległości wstawałem o piątej albo i czwartej rano, aby zanim poniesie
mnie wir pilnych spraw do załatwienia, mieć zapisanych nowych pięć, sześć
tysięcy znaków. Potem było rozwożenie na obozy, odbieranie z nich, wakacje,
pakowanie, zakupy. Pod kątem pisania – koszmar. Wymyślanie i pisanie powieści wymaga
ciszy, spokoju, oderwania. Czyż mogłem dawać do zrozumienia, że wolę ekran
monitora niż integrację z rodziną? Oczywiście, że nie. I tak szybko przyszedł
wrzesień a z nim nowe wyzwania zawodowe. Zarzuciłem więc moje tajne
przedsięwzięcie i na wiele miesięcy o nim zapomniałem. Zabrakło dwóch, może
trzech tygodni…
Od tego czasu minęło już ponad półtora roku. Pomyślałem, szkoda tej wykonanej
pracy spoczywającej na dnie przepastnej szuflady, tego leżenia na hamaku,
którego wtedy nie zaznałem. Żona się zgodziła (co za wspaniałomyślność!) i tak
zamiast imprezować na Sylwestra albo szusować na stoku, ja tydzień
pobożonarodzeniowy spędziłem w samotni. Mała myśliwska chata, mazowiecki
krajobraz za oknem, olejowy kaloryfer (nie chciałem tracić czasu na rąbanie
drewna i palenie w piecu). Owinięty w koc w materiałowych rękawiczkach bez
palców pozostałem sam na sam z klawiaturą i odgłosem korników pałaszujących
stare belki stropowe. Obłąkańcza praca, do dwudziestu godzin dziennie, dzień,
noc, te pojęcia stały się czysto umowne. Udało się jako tako to dokończyć, i
tak kluczowy jest potem dobry redaktor. Podobno mam jednego z najlepszych. Nie
wiem, na pewno jest nieubłagany, bo wycina najlepsze kawałki-;) Niebawem
będziecie sami mogli sprawdzić czy warto było się trudzić. Wydawca zapewnia, że
książka będzie w każdej księgarni w Polsce. Zobaczymy czy na półce z
bestsellerami czy gdzieś w zakurzonym kącie z innymi kandydatami na makulaturę.
Umówmy się, późno na debiut.
I druga książka, której pomysł i
realizację zawdzięczam bratu, tak na rozruch, aperitif czy przekąskę przed
daniem głównym. Będą to teksty z tego bloga, trochę uzupełnione czy
posegregowane. Po prostu „Jeszcze w zielone gramy… z profilu” i na papierze,
może kogoś coś wciąż zainteresuje, może ktoś znajdzie coś, co go zainspiruje do
czegoś sensownego. Nakład będzie limitowany, więc kto pierwszy ten lepszy,
sprzedaż wysyłkowa u wydawcy i w Carrick-u (pod adresem azymut360.pl), w
zaprzyjaźnionych księgarniach takich jak „Zaczytanie” w Józefowie przy ul. 3
Maja 90 i, uwaga, na spotkaniach. Jak przejrzycie te teksty zebrane na dwustu
kilkudziesięciu stronach to wyłoni się Wam z nich wiele wątków, o których warto
rozmawiać, wiele tez, ledwie zaznaczonych, które można i trzeba rozwinąć. Bo
wydanie tej książki to właściwie pretekst. By spotkać się w szerszym gronie i przez półtorej godziny albo dłużej porozmawiać o życiu, o tym dlaczego
Polska nie może nas nie boleć a jaką by być mogła, o wychowaniu i dlaczego
dobre szkoły i Skauci Europy mogą być stałym źródłem pozytywnych doznań młodych
i dorosłych, o przywództwie, wierności, źródłach szczęścia, bohaterstwie,
wielkich Polakach, kanonie miejsc, lektur i filmów, i wielu innych sprawach, na
które akurat pojawi się zapotrzebowanie zebranych, będzie im sprzyjał
towarzyszący spotkaniu klimat lub wytworzone podczas niego intelektualne
ciśnienie. Jeśli faktycznie to ciśnienie będzie wysokie, może dojdziemy nawet
do nowych zaskakujących konkluzji, jak zmieniać ten świat by stawał się trochę
lepszy niż go zastaliśmy. Pierwsze spotkanie w Toruniu, przy samym Rynku, już
17 maja. Dzień potem w niedzielę - Łowicz, w najlepszym lokalu w mieście,
kultowym „U Dziennikarzy”. W kolejnym tygodniu matecznik – Restauracja „Poezja”
w Józefowie 22 maja, i ruszamy dalej w Polskę. Na pierwszy ogień obwarzanek wspaniałych
miejscowości wokół Warszawy, zaraz potem Radom, Wrocław, Puławy, Lublin. Już
teraz serdecznie zapraszam! Jeśli chcesz zorganizować spotkanie, wykorzystać ten
„pretekst” dla „swoich” celów by zgromadzić swoich szefów, rodziców,
przyjaciół, znajomych, ludzi dobrej woli, i „poszerzyć pole”, „podnieść
ciśnienie”, itp. - daj znać, prześlemy precyzyjną instrukcję, co i jak. Format
jest dziecinnie prosty, zobaczymy tylko jak sprawdzi się w praktyce.
I jeszcze dwa słowa o trzeciej książce. To będzie niespodzianka i kompletne
zaskoczenie dla wielu. Wydawca i redaktor twierdzą jednomyślnie, cytuję, że
niektórym opadną szczęki, inni wyskoczą z butów albo z beretów, alternatywnie
będą musieli je głębiej zaciągnąć na czoła. Moim zdaniem poważnie przesadzają,
ale mogę się oczywiście mylić. Miały być dwa słowa, więc na razie tyle niech
wystarczy.
Dziękuję za uwagę i
proszę Was o wyrozumiałość i przychylność w nadchodzących tygodniach.
No proszę:) Ale to nie żart primaaprilisowy?:)
OdpowiedzUsuńIstotnie, powinien Pan częściej pisać.
Pozdrawiam
Myślę że to nie żart, post jest w zbiorze "Historie prawdziwe" :).
UsuńPrima aprilis to by był, jakby Zbyszek napisał np. "postanowiłem znowu zapuścić brodę.." :)
Ta tajemniczość o treści książek wzbudza jeszcze większą ciekawość..
Napisz Zbyszku od kiedy mamy pytać w księgarniach.
Jestem stałem czytelnikiem Twojego bloga z Radomia (znamy się osobiście ale od wielu lat nie rozmawialiśmy ze sobą). Od początku istnienia bloga śledzę Twoje wpisy. Muszę przyznać, że często były dla mnie inspiracją do działań i ukryta w nich mądrość dawała i ciągle daje mi pewną przestrzeń do refleksji nad otaczającym mnie światem i moim własnym życiem. Do tej pory rzadko pisałem komentarze (jest ich raptem kilka na przestrzeni tych 4-5 lat), ale ten wpis jednak zainspirował mnie.
OdpowiedzUsuńJeżeli to nie żart, to z "mocnym biciem" serca, czekam na debiut książek. Dziwię się tylko, dlaczego nie odważyłeś się podać tytułów? ...albo to jednak żart, albo to kapitalny "chwyt" marketingowy "podgrzewający" atmosferę przedpremierową.
Pozdrawiam,